- Nie jesteśmy sami - wyszeptała, gdy poczuła, jak zsuwa
ramiączko od jej sukienki. Wzdrygnęła się przy tym leciutko; jego dłonie były
lodowate, a zarazem tak delikatnie muskały jej ramiona.
- Myślisz, że ci uwierzę? - zaszczebiotał do jej ucha.
Szarymi oczami, uważnie obserwował każdy jej ruch. Zagryzała dolną wargę, a
ręce drżały jej niemiłosiernie - powstrzymał
chichot.
- Szlamcia się boi. Szlamcia się boi... - powtarzał, a ona
potwierdzała to, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Chciała krzyknąć, że zabawy
koniec, że już ma tego dość - ale nie mogła. Palcami znów dotykał jej szyi, a
dreszcze, które ogarnęły całej ej ciało, sprawiły, że odwróciła głowę w drugą
stronę. Draco zaśmiał się szyderczo, prostując się i podnosząc ją do góry za
prawą dłoń, którą ujął chwilę wcześniej.
- Pomyśl, nie chciałabyś zrobić czegoś przed śmiercią? Zaraz
stąd wyjdziemy, szlamciu. - Ocknęła się z amoku. Czego ona się boi? Śmierci?
Już tam była – jedną nogą. Przeżyła tortury, ból, nawet najgorsza prawda była
bardziej uciążliwa, niż jeden Malfoy. Zacisnęła pięści. I ona naprawdę
wystraszyła się w pierwszej chwili? Chyba za sprawą jego dotyku - ale to i tak, jedynie ją zmyliło,
rozkojarzyło. Nie ma tu mowy o strachu. Bo w końcu, kim ona jest?! Córką
Czarnego Pana - wytnijmy to, że wiedziała o tym tylko jedna osoba prócz niej
samej i jej ojca - w dodatku ta osoba mogła już leżeć martwa, ale czy ma to
teraz jakieś znaczenie? Dla niej tak. Była tej osobie coś winna. Choć teraz
wolała się martwić o swoje życie, a wyglądało na to, że jedyną rzecz jaką może
teraz zrobić, to szczelić Malfoy w pysk i zacząć się drzeć. Cóż, warto
spróbować.
- Fretko, czy wiesz może, że na dole, ktoś robi nam
herbatkę? Może zejdziemy i się napijemy, a następnie zaciągniesz mnie do tego
swojego Pana i padnę martwa na tą twoją podłogę, jak to miało mieć miejsce
jakiś miesiąc temu. Co ty na to? - zagadnęła odwracając się w jego stronę.
Uśmiechała się cynicznie, wręcz nieludzko. Zdziwiony, stał osłupiały, wpatrując
się w nią.
- Tak, pewnie! Nie jestem głupi! Nie wyjdę z tego pokoju! Ty
z resztą też nie! - wydarł się. Chwycił ją za nadgarstek i ścisnął z całej
siły. Skrzywiła się, ale nie zaczęła się wyrywać, czy nawet skomleć pod nosem -
nie chciała dać mu tej satysfakcji.
- To rozumiem, że zamierzasz stąd wyskoczyć przez okno. Wiesz,
że dom jest strzeżony zaklęciem. Nikt się tu nie przeteleportuje, nie mówiąc
już o sieci fiuu, kretynie! - zachichotała.
- Nie bądź taka skoczna, Granger! - Przybliżył twarz do jej,
dłonie zaciskał na jej obu nadgarstkach. Spodziewał się dostrzec na jej twarzy
ból, wyżynający się na powierzchnię - ale jej twarz była pozbawiona wyrazu.
Oczy skryte były za gęstymi, czarnymi rzęsami, skóra brzoskwiniowa, a wargi
popękane. Nie uśmiechała się, nie wykrzywiała w grymasie bólu. Była pusta - już
nie robiło na niej wrażenia jego zachowanie.
- Do cholery! - warknął, puszczając jej dłonie, które opadły
wzdłuż jej tułowia. Nadgarstki były mocno zaczerwieniona, czuła jak krew
pulsuje.
- Miona? Skończyłaś?! - rozległ się krzyk z parteru. Głos
Harrego był zniecierpliwiony.
- Jeszcze się zobaczymy! - syknął przy jej uchu Malfoy. Drzwi
zaskrzypiały, została sama w pomieszczeniu.
***
Mamusiu, gdzie jesteś? Dlaczego mnie tu zostawiłaś? Pośród
bólu i niepotrzebnego krzyku, który rozdziera krew, spływającą po twojej szyi.
Do twarzy ci z nią. W pełni oddaje twoje prawdziwe oblicze, nie uważasz? Twoje
oczy są czarne, a moje brązowe - takie jak tatusia. Po tobie mam włosy, widzę
cię, więc wiem. Myślę, że nie zasłużyłaś po prostu, aby mnie mieć.
Kobieta schowa różdżkę
w długim rękawie swojej krwistoczerwonej sukni. Niedopałek papierowa zgasiła na
jednym ze szczebelków kołyski. Rzuciła zirytowane spojrzenie śpiącemu dziecku.
Oparła się o bok łóżeczka.
Doprawdy, nie przypuszczałam, że mogła byś być do tego
zdolna. A jednak. Wiesz jak ja się z tym czuje? Zdradzona, porzucona, moja
przyszłość spoczywała ufnie na twoich ramionach. Twój zapach był ostry, bardzo
zmysłowy. Kochałam się do ciebie nieudolnie tulić. Czułam się wyjątkowa, gdy
trzymałaś mnie na rękach - choć było to raptem parę razy. Nieświadoma niczego,
chciałam jedynie, abyś mnie nie nienawidziła.
Długie do pasa włosy,
zwijały się w piękne, zdrowe loki, które gęstą kaskadą, tworzyły uciechę dla
oczu. Maleńkie zawiniątko w łóżeczku, poruszyło się delikatnie, mrużąc przy tym
swoje duże, śliczne oczęta, które utkwione zostały w kobiecie natychmiast. Ta,
widząc to, wyprostowała się, zapalając nowego papierosa i przywołując jednego
ze skrzatów domowych.
- Zajmij się nią -
warknęła.
- Oczywiści, ależ
oczywiście, pani Riddle! Zgredek oczywiście zajmie się panienką Hermioną!
- Świetnie, muszę coś
załatwić. Przekaż Tomowi, że wrócę na kolację.
Czasem żałuję, że byłaś taka, jaka byłaś. Tatuś widział w
tobie coś, czego nikt nie potrafił w tobie dostrzec. Ludzie woleli twoje
piękno, niż oblicze, którego nawet nie kryłaś. Żałosne, że w ciągu tych
parunastu dni i tak chciałam, abyś mnie pokochała, tak jak tatuś. Przez ciebie
straciłam go – przeszło – na siedemnaście lat. Dobrze ci z tym? Oczywiście,
bawi cię to. Wolałaś zdradzić, wiedząc, że tatuś nie jest w stanie mnie
obronić. Teraz mam wrażenie, że byłaś po postu zazdrosna. Okazywał mi więcej
czułości, niż tobie, to cię tak wkurwiało? Że byłam czymś, co zrodziło mnie z
ciebie i niego, a było bardziej pożądane od ciebie? Tak mi przykro, że nie
pokochałam, mamusiu.
Mężczyzna pochylił się
i uśmiechnął się zjadliwe w stronę dziecka. Jego krwiste oczy, spotkały się z
jej. Dziewczynka wyciągnęła w jego stronę drżące dłonie. Wyciągnął ją z kołyski
i przytulił do siebie.
- Jane wróci na
kolację. Przedstawimy cię innym Śmierciożercom, kochanie.
Tatusiu, dlaczego mamusia chciała mnie zabić? Bawiło ją to?
Nienawidziła mnie. Od początku. To takie przykre. Przepraszam, nie chciałam,
naprawdę. Skrzywdziłam ją? Nie chciałam, naprawdę, przepraszam. Jestem sobie
winna. Głos mi się łamie, życie mnie boli, bo moja mamusia mnie nie kochała - a
ja znienawidziłam ją za to, że ona nienawidziła mnie. To nie musiało tak
wyglądać - to nie powinno się potoczyć w ten sposób. Ale ona zadecydowała o
wszystkim, czy to w porządku, tatusiu? Ona sama o wszystko zadbała! Postawiła
na swoim! A tak być nie może!
Jane wyciągnęła dłoń w
stronę dziecka, to - wyjątkowo pobudzone jej gestem - wlepiało w nią swoje
iskrzące oczka. Smukłymi palcami przejechała po pucołowatych, zaczerwienionych
policzkach dziewczynki. Kobieta skrzywiła się z niesmakiem, odsunęła raptownie
prawą dłonią z powrotem do rękawa sukni. Przyłożyła zakończenie różdżki do
czoła swojej córki.
Mamusiu, nie widzisz tatusia? Stoi w drzwiach i za cholerę,
nie jest w stanie ogarnąć tego wszystkiego. Jego wzrok stał się nagle ciężki,
pełen urazy, nienawiści i żądzy mordu. Nie rozumiesz, mamusiu? On cię zabije,
zrobi to dla mnie, bo kocha mnie - nie to, co ty. Ufał ci, wierzył w ciebie,
chyba darzył cię głębszym uczuciem, a ty? Nic nie warta kłamczucha, tak,
mamusiu, jesteś kłamczuchą. Wielką, wstrętną i oślizgłą kłamczuchą. Nienawidzę
cię!
- Avada Kadavra! -
warknął mężczyzna w stronę perfidnie uśmiechającej się kobiety. Jej ciało
uderzyło o ziemię z głuchym trzaskiem. Rozległ się ryk dziecka, który został
całkowicie zignorowany. Tom podszedł bliżej ciała, nogą odwrócił ją na plecy.
Twarz miała bladą, karminowe wargi były delikatnie rozwarte, a hebanowe oczy
zastygłe - już pozbawione jakiegokolwiek triumfu. Czarne loki okalały twarz i
jak wachlarz panele. Riddle wyrwał z dłoni różdżkę swojej żony i złamał ją,
rzucając w kąt pokoju. Rozległo się huknięcie z dołu.
- Dość, dość, do cholery! - warknęła Hermiona, przebudzając
się z kolejnego, absurdalnego snu. Usiadła na skraju łóżka, poczuła jak serce
staje jej w gardle i tłumi ryk. Gorące łzy zaczęły powstawać w jej oczach,
schowanymi za powiekami. To nie tak, że sen został przez nią uznany za
niesprawiedliwy. W śnie była uczestniczką, niósł się z tym ból - tak potworny,
że zbierało jej się wciąż na wymioty. - Chce do domu! - krzyknęła zrozpaczona.
Dopiero po fakcie zrozumiała sens wypowiedzi. Ona chciała do domu - do tej
lodowatej rezydencji, gdzie prawie została zabita. Ona nie chciała do domu mugoli,
którzy wychowywali ją przez lata - ona chciała do Malfoy Monor. Zakryła usta
dłonią. Paznokcie wbiły się mocno w skórę. Gdy poczuła, jak gorąca krew spływa,
nieco się uspokoiła.
***
Astoria była ładna. Miała piękne oczy koloru lazurowego i
blond pukle włosów, które opadały na jej plecy. Była szczupła, miała małe,
jędrne piersi i bardzo delikatną skórę, nieskażoną typowymi mugolskimi
kosmetykami, które uwielbiały jej przyjaciółki. Głos lekki, donośny z nutą
zażenowania. Jej kuzynka również była ładna, nie tak, jak Astoria, ale
wyróżniała się, podobnie jak ona. Długie ciemno-brązowe włosy do pasa były
zbieraniną dużych, pięknych loków. Kare oczy spoglądały na świat spod kurtyny
rzęs, a usta wykrzywione były w kpiącym uśmiechu. Była chuda, a płaska klatka
piersiowa była starannie zakryta zielono - zgniłym golfem pod samą szyję.
Spódniczka do połowy ud miała odciągać uwagę od braku piersi.
- Po głównym zebraniu Śmierciożerców przed rozpoczęciem
ostatniego roku Pottera w Hogwarcie, wrócimy do Francji. Na razie będziemy
mieszkać na trzecim piętrze w jednym pokoju - powiedziała Astoria, spoglądając
ukradkiem na starszą kuzynkę.
- Cili jesce dwa tygodni? - zagadnęła niezgrabnie z delikatnym,
aczkolwiek natychmiastowo dostrzegalnym francuskim akcentem. Była jej to
pierwsza wizyta u kuzynki w Anglii, szło jej zaskakująco szybko z nauką języka,
choć wiele do życzenia pozostawiały niedociągnięcia, to Anna była pewna, że z
czasem - góra rok - a będzie rozmawiać płynniej, niż obecnie inni mogliby
przypuszczać.
- Tak. Chodźmy zobaczyć naszą komnatę - pisnęła radośnie i
chwyciła ją za rękę, energicznie ciągnąć w stronę schodów. - Musimy być uważne,
matka mówiła mi ostatnio, że źle się tu dzieje. Czarny Pan waruje na starość,
presja wyżera na nim piętno – zachichotała, dodając zjadliwie Astoria.
- Podobno Bellatriks nie raczyła spojrzeć na niego od
wczoraj - ciągnęła, wspinając się coraz wyżej. Chwilę później obie znalazły się
w niewielkiej (w owym domu) komnacie, w której mieścił się kominek i dwa
pojedyncze łóżka zaścielane srebrno - zieloną satyną. Podłoga wyłożona była
starymi, ale zadbanymi panelami, wykonanymi z ciemnego drewna. Nad kominkiem
wisiały trzy ramki - puste. Okno zasłaniała czarna kotara. W komnacie
znajdowała się jedna szafa i biurko, na którym leżała koperta. Pod łóżkami
leżały ich kufry. Anna wzięła śnieżnobiałą kopertę i niespiesznie złamała
pieczęć lakową. Po przeczytaniu zawartości koperty, była wzburzona. Jej kuzynka
właśnie skończyła wypełniać swoją część szafy ubraniami, zerkając nerwowo na
Annę, jakby zastanawiała się, czy zauważy, że została dla niej jedynie jedna
półeczka na samym dole. Francuska uformowała z listu kulkę i rzuciła ją w
stronę Astorii, która złapała ją i nogą zamknęła drzwiczki szafy.
- Czysta kpina - warknęła blondynka i spaliła papier jednym
machnięciem różdżki. - Nie dość, że wszystkie najlepsze komnaty w dworze
zostały już zajęte, to jeszcze mamy korzystać z łaźni na piątym piętrze i jeść
posiłki w pokoju! Nienawidzę głównego zebrania! Co roku to samo! Zbiorowisko
kretynów, którzy zajmują dużo niższy ranking od naszym rodziców! - prychnęła, a
Anna rzuciła się na miękkie łóżko.
- Cy nie ma tiu wiencej pokój? - zapytała żałośnie,
układając głowę na poduszce z gęsiego pierza.
- Na siódmym piętrze jest jedna komnata, pięciokrotnie,
pffu, siedmiokrotnie większa od tej zgnilizny - odparła zjadliwie, siadając
przy kuzynce i zaczynając się bawić gęstymi włosami swojej ukochanej – niemalże
- siostrzyczki.
- Wienc w cym problemi?
- To siódme piętro. Nikt nie ma prawa na nim przebywać bez
konkretnego powodu, czy pozwolenia. Tam się znajdują komnaty Czarnego Pana, ale
pokój przy nich nie był nigdy używany z tego, co mi wiadomo - odparła.
- A mama moówila, zebysme przybyci wczesnieii! - Astoria
pokiwała głową. Jeden dzień różnicy, a cały dwór był już oblężony przez
najwierniejszych Śmierciożerców Lorda Voldemorta.
- Mogłybyśmy jeszcze poszukać Dracona - rozmarzyła się
blondynka.
- To ciaskio? - zagadnęła ożywiona dziewczyna. Astoria
zachichotała.
***
Nie lubiła tego pokoju. A wstręt względem całej kwatery,
wzmagał się, gdy do jej nozdrzy dopływał zapach całej wylęgarni, oblegającej
posiadłość Blaców. Jedyną rzeczy, wywołującą u niej dumę jest obraz matki Syriusza
i Regulusa. Przechodząc koło portretu każdego poranka, popołudnia, czy wieczoru
nie była już wyzywana od szlam, a i żadne oszczerstwo nie wyrwało się z ust
kobiety od kiedy się tu znajduje. Nikt prócz Rona tego głośno nie skomentował,
choć wiedziała, że jest to temat, który chętnie by omówili. Ubiegłego wieczoru
po powrocie z Pokątnej i swojego "domu", rudowłosy chłopak ponownie
nie mógł się powstrzymać i zacząć się zastanawiać, jak to jest, że jest obecnie
jedną z nielicznych osób, których portret ją nie obraża, a wręcz odzywa się do
niej z szacunkiem, nawet Stworek, jakby wyczuł nastawienie swojej martwej
ukochanej pani "zaklętej" w portrecie i zdawał się wykonywać jej
"prośby" chętniej od tych Pottera. Oczywiście ona musiała się
tłumaczyć, że wredny, stary babsztyl, dostał po prostu to, czego oczekiwał.
Mogła oglądać ślepą szlamę, tułającą się, zrozpaczoną i zdołowaną po jej domu,
a szacunek, który został "wywęszony" przez Lupina jest jedynie
ukrytym rozbawieniem, który stara się ukryć, aby nie została ponownie zakryta
starym, czarnym prześcieradłem, na
którym spał niegdyś Syriusz. Owa bajka wystarczyła, aby miała spokój, aż do
następnej przechadzki przy portrecie. Trochę ją to martwiło, nawet
uzmysłowienie sobie, że przecież jej portret jest połączony z portretem
Salazara Slitherinu, który znajduje się w pobocznej jadalni Malfoyów, która
służy jedynie do samotnych śniadań Czarnego Pana. Tom Riddle wybrał to
pomieszczenie jedynie na wzgląd płacht, które były tam wywieszone od wieków - przedstawiały szlamy, które żywcem
rozdziobywane były przez sowy i doszczętnie zżerane lub odpowiednio pozbawiane
krwi, którą pożywiali się więźniowie czysto - krwistych czarodziei. Tak,
Narcyza miała odpowiednio dużo czasu, aby opowiedzieć o upodobaniach i nawykach
jej ojca. Jakoś nie mogła powstrzymać uśmiechu kpiny i żałosności względem tego
"człowieka". Ona załatwiłaby to w całkiem inny sposób. Naznaczyłaby
cieniutko ostrzem szlak, który przemierzałaby z ostrym sztyletem, powoli,
odpowiednio, aby nie uszkodzić żadnych narządów, czy żył - jedynie skórę,
mięśnie i poszczególne kości, gdy cała "wędrówka" zostałaby już
zakończona, kazałaby zlizywać nieustannie sączącą się krew, jakiejś bliskiej
osobie ofiary, a następnie kazałaby ją zabić, pod pretekstem "oszczędzenia"
jej cierpień, a gdyby i to nie poskutkowało, kazałaby patrzeć ukochanej osobie,
jak...
Poderwałam się raptownie z łóżka, moje myśli zjeżdżają na
niewłaściwy tor, pomyślałam.
- No dalej - warknęła pod nosem, skupiając całą swoją
wyobraźnię na jednym, skrytym marzeniu, które wzrasta w niej od jakiegoś czasu
i niezmiernie się pogłębia. -Tatuś dostaje ode mnie Cruciatusem. Tatuś dostaje
ode mnie Cruciatusem! O, właśnie tak! I prosi o litość, wręcz czołga się pod
moimi stopami. Czołga, albo nie! Niech leży zdechłym plackiem! Tak! I niech
powtarza: "BYŁEM BARDZO ZŁYM VOLDZIEM! BYŁEM BARDZO, ALE TO BARDZO, ZŁYM
VOLDZIEM! VOLDZIO PROSI O WYBACZENIE!". No! I niech do tego się ślini... -
Uśmiechnęłam się leciutko.
- Ach te marzenia, a już zaczynałam powątpiewać w ich magię
- zachichotała, zamilkła dopiero wtedy, gdy ktoś zaczął walić w drzwi jej
pokoju pięściami.
***
Coś ją kłuje. Czyje jak odlatuje. Zapada się bardzo nisko,
ale nikt tego nie widzi, mimo iż tak mocno się starała. Upadała coraz niżej,
nikt nie podał jej dłoni.
- Hermi?! - Ron podniósł ją z zimnych paneli, na które
upadła chwilę wcześniej, gdy dobijał się do jej drzwi. Oparła się o jego ramię.
- Nic mi nie jest - warknęła, stając już na własnych nogach.
Była rozdrażniona, a włosy miała mocno zmierzwione na czubku, policzki za to
były delikatnie rumiane ze złości. Rudowłosy chłopak patrzył na nią z troską,
dłoń wciąż trzymał na jej ramieniu, co nie spodobało jej się jakoś szczególnie.
Skrzywiła się delikatnie.
- Co się stało?
-Nic. Nic, do jasnej cholery! Co się miało stać?! -
wybuchła. Głowa wciąż ją strasznie bolała, podobnie jak oczy - te w
szczególności piekły nie miłosiernie. Dłońmi zaczesała włosy na twarz, tak aby
Weasley nie zobaczył ran na jej policzkach. - Zaprowadź mnie do kuchni -
dodała, gdy nie doczekała się odpowiedzi. Ron ujął jej dłoń swoją i pociągnął
ją do przodu. Miała ochotę krzyknąć, aby jej nie dotykał, ale się powstrzymała.
Atmosfera była wystarczająco napięta. Wystarczyło jej to, że będzie się pewnie
musiała tłumaczyć jeszcze z wcześniejszego "wybryku". Zagryzła dolną
wargę, coś tu było nie tak. Jej absurdalne zachowanie zadziwiająco bardziej ją
bawiło, niż sprawiało, że było jej wstyd.
- W kuchni jest nietoperz. Przyszedł tu dzisiaj,
prawdopodobnie nie zobaczymy go, aż do rozpoczęcia roku! - ożywił się
niespodziewanie Ron, a ona już myślała, że będzie mieć spokój do jutra. Zaraz!
Snape tu jest?!
- Severusie, czy na pewno nie ma jakiegoś sposobu, aby
przywrócić jej wzrok? - Szept dobiegł ją tuż przy drzwiach, a owy głos z
pewnością należał do Lupina. Wywróciła oczami.
- Już ci mówiłem, że nie - warknął Snape. Hermiona
przekroczyła prócz kuchni i weszła ze swoim przewodnikiem. - Dzień dobry -
powiedziała na wstępie, jej wzrok nie był oczywiście skierowany na żadnego z
przebywających tu mężczyzn, a na firankę, która znajdowała się naprzeciwko
drzwi, i która zakrywała okno.
- Dzień dobry, Hermina - odparł Remus, w jego głosie można
było z łatwością wyczuć zmęczenie. Snape oczywiście nie raczył odezwać się
słowem. Hermina usiadła przy stole z pomocą Rona, ten chwilę później postawił
przed nią talerz kanapek, które zrobiła Molly. Ronald "porwał" jedną
z kanapek z masłem orzechowym i galaretką, i wyszedł, mówiąc jej, że zaraz
wróci tylko znajdzie Harrego. Lupin życzył jej smacznego, razem z Severusem opuścili pomieszczenie. Została
sama. Mozolnie mieliła chleb i przeklinała cały otaczający ją świat.
- Hermiono... - Do pomieszczenia wrócił w końcu Lupin,
właśnie kończyła jeść trzecią kanapkę, gdy usiadł przy niej. Snape musiał już
zatem wrócić do Malfoy Monor - serce ją zakuło, gdy pomyślała o Narcyzie.
- Tak? - westchnęła głośno, odsuwając od siebie talerz. Źle
się tu czuwała. Stawała się zbyt chełpliwa. Zbyt szybko się przywiązała do
ubóstwa i skaczących przy niej skrzatach, opiekuńczej matki Malfoya i kochanej
Nagini.
- Wiem, że może to być dla ciebie trudne, ale czy podjęłaś
już decyzje? Zrozum, musimy być pewni. Dumbledore musi mieć natychmiastową
odpowiedzi. Musimy wiedzieć, czy ten plan może już zacząć być wdrążany w
życie... - Aż się zagotowała. Wszyscy jedno i to samo. Kim ona niby, kurwa
jest? Cudotwórcą w postaci ślepej wróżki? A wczoraj ledwo mówiła, że nie jest
na to gotowa! Ale czy ktoś jej słucha?! Oczywiście, że nie! Tępy Junior Malfoy
zrozumiałby z jej wypowiedzi więcej, niż którykolwiek z członków Zakonu.
- Oczywiście. Oczywiście, że plan można uznać za rozpoczęty,
a teraz, czy mógłbyś zawołać tu Rona? Miał zaraz wrócić, ale już zaginął –
zachichotała sztucznie. Skąd brała się to wzrastająca w niej niechęć? Miała to
gdzieś. Podobało jej się to!
***
Tom spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Czasem, a raczej
rzadko - choć ostatnio więcej, niż
rzadko - lubił swoje odbicie w lustrze. Już prawie zapomniał, jak jego twarz
wyglądała, jak wyglądał cały. I kto by pomyślał, że wystarczy jedynie jedne,
kruche słowa i jego różdżka, a znów może zobaczyć siebie, jako
trzydziestosześciolatka - to wtedy zabił Jane. No i masz! Dupa, rzepa,
kalarepa, obrączka tej zdrajczyni stałą się kolejnym horkruksem, który został
pogrzebany pod lochami posiadłości Malfoyów. Był ciekawy, czy Potter
kiedykolwiek się skapnie. Biorąc pod uwagę, że ćwok nie przypuszcza w ogóle, że
mógł mieć żonę, a głupi starzec nie pokwapi się, aby mu powiedzieć, to można
powiedzieć, że... Złoty Chłopiec będzie już skłonniejszy przekopać hogwardzkie
szambo. Spochmurniał. Głupi Potter przypomniał mu o jego córce. Taki mam
niewypał, co matka! Wredne to wszystko takie... A w pierwszej chwili był
naprawdę dumny, gdy Narcyza opowiadała mu, jak spędziła z nią dzień. Kobieta
powiedziała, że nie dość, że ma jego oczy i kolor włosów, to jeszcze cały jego
charakter! Przeliczył się. I teraz będzie musiał ją zabić, a najpierw znaleźć i
sprowadzić. A tak na to liczył - liczył, że po prostu z czasem zechce go sama
poznać i ocenić, zrozumieć. Dlaczego nie kazał Bellatrix znaleźć jej jakiegoś
plugawego sierocińca na końcu świata? No tak, chciał by miała jak najlepiej.
Szczyt niesprawiedliwości - pomyślał, przeczesując swoje brązowe włosy dłonią.
Rzucił ostatnie spojrzenie swojemu odbiciu, uważnie wpatrując w swoje orzechowe
oczy, machnięciem różdżki, przywrócić sobie swój wyjściowy wygląd, a tak chciał
pokazać Hermionie, jak podobni do siebie są...
Nigdy nie wybaczy temu Potterowi i całej tej zdradzieckiej
krwi, psom, czy reszcie hołoty tego, co zrobili z jego córki! Sobie pewnie też
nie wybaczy.
***
- Po prostu mnie tam zabierz, to wszystko, Ron. Po prostu
zabierz - warknęła. Krzywołap pocierał się o jej nogi, próbował zmusić ją do
tego, aby choćby odpowiedziała mu słowami, jak kochany jest, ale nic nie dawało
rezultatów. Z sąsiedniego pomieszczenia – salonu - można było usłyszeć krzyki pani
Weasley na Ginny, aby czyściła szybę kolistymi ruchami.
- Ron, po prostu pomóż mi wejść do Błędnego Rycerza. Moja
kuzynka będzie na mnie czekać pod domem za dziesięć minut. Spędzimy resztę
wakacji u niej, moi rodzice wracają jutro, jedziemy do dziadków, aż do Francji.
Uzgodniłam już wszystko z Lupinem, Snape'm i Dumbledorem. Ron, po prostu mnie
odprowadź. - wypaplała nerwowo.
- No dobrze, Hermiono. - Uśmiechnęła się leciutko,
przyciskając do siebie mocniej Krzywołapa, trzymając przy tym w prawej dłoni
odmierzoną kwotę, która pozwoli jej na przejazd. Weasley chwycił ją za łokieć i
pociągnął w stronę wyjścia z posiadłości Blacków - bodajże. Upewniła się, gdy
letnie, bardzo gorące powietrze uderzyło w nią. Kocur na jej rękach zaczął
głośno mruczeć.
- Przeproś Harrego i Ginny, że się z nimi nie pożegnałam -
powiedziała, idąc wciąż za ciągnącym ją rudzielcem.
- Na pewno zrozumieją to, że musisz odpocząć. Tylko uważaj
na siebie, Miona. - Ron zatrzymał się. Stali na krawężniku, czekając w
uciążliwej ciszy. Chłopak wyciągnął różdżkę z kieszeni i trzymał ją dłuższą
chwilę wyciągniętą nad ulicą. - Będzie dobrze. Nietoperz coś wymyśli - dodał po
chwili. Kiwnęła głową, choć w to nie wierzyła. Ale co mogła zrobić?
- To dokąd jedziemy - zagadnął Stan, konduktor Błędnego
Rycerza, który stał i wpatrywał się w nich. Hermiona odskoczyła delikatnie do
tyłu, nawet nie usłyszała, gdy autobus się pojawił.
- Ja do obrzeży centrum Londynu. Light Street czternaście –
powiedziała niepewnie.
- Wezmę od ciebie kota, a zaraz pomogę tobie, ok? - Kiwnęła
głową, uśmiechając się przy tym delikatnie.
- Do zobaczenia, Hermiona. - Ron przytulił się do niej i
puścił ją zanim zdążyła zareagować. Usłyszała, jak się oddala, wzruszyła
ramionami i poczuła, jak konduktor chwycił ją za dłoń, aby pomóc jej wejść do
środka.
- Ernie, poznaj naszą pierwszą klientkę tego dnia, Hermionę!
- Krzyknął uradowany Stan, gdy drzwi zamknęły się za nią. Pomógł jej usiąść na
krześle przy oknie.
- Taki marny dzisiaj ruch? - zagadnęła wyciągając dłoń w
stronę mężczyzny z pieniędzmi.
- Niestety, niesamowity dziś upał - mruknął Stanley.
Pokiwała ze zrozumieniem głową. Poprawiła torebeczkę kopertówkę, która
zmniejszono spoczywała w kieszeni jej krótkich spodenek.
Rzeczywiście, strasznie tu duszno, pomyślała.
***
- Odprowadzę cię pod drzwi, poradzisz sobie dalej sama? -
Kiwnęła jedynie głową. Stan położył na jej ramieniu dłoń i przepuścił ją
przodem. Uderzyły w nią promienie letniego słońca, gdy wyszła z Błędnego
Rycerza. Zrobiło jej się gorąco.
- Uważaj, stopień. - Ganek zaskrzypiał delikatnie.
Zatrzymała się, wyciągnęła przed siebie rękę i koniuszkami palców musnęła
drzwi. Kucnęła, spod wycieraczki wydobywał pojedynczy, srebrny kluczyk. - Miłego
dnia! – dodał Stanley, machnął jej ręką na pożegnanie, nie odpowiedziała - zbyt
zajęta była zamkiem. Dłuższą chwilę, zajęło jej otworzenie drzwi, ale gdy już
to uczyniła, była z siebie niezmiernie dumna. Zachichotała pod nosem. Tak
właściwie, to mogła się przyzwyczaić do takiego życia. Nie. Głupia myśl.
Poczuła ulgę, zamykając za sobą drzwi. W środku było zimno. W pierwszej chwili
uderzył w nią lodowaty dreszcz, ale przypominając sobie słoneczny deszcz na
zewnątrz, aż się uśmiechnęła. Cisza była miażdżąco przyjemna, a jednocześnie
cholernie uciążliwa, jak choroba.
Przemijający czas jest smutną perspektywą, tak mocno jej nienawidzimy…
Położyła dłoń na ścianie, kurczowo się jej trzymając, szła powoli, nasłuchując
jakichkolwiek odgłosów.
- O! Szlamcia, tak myślałem, że wrócisz. Nie przypuszczałem tylko, że tak
prędko. - Taki szyderczy, a jednocześnie lodowaty głos coś niesamowitego,
nieludzkiego. Żałosne.
- Cześć,Malfoy! Co tam w domu? – zagadnęła, siadając na
kanapie w salonie. Właściwie mogła to przewidzieć. Poprawka, ona to
przewidziała, bo przecież nie mogła być, aż taka głupia, prawda? Takie
oczywiste. Powinnam się zająć pisaniem scenariuszy do telenowel, pomyślała,
ludzie wykończyliby się przy mnie i moich pomysłach nerwowo. W końcu, która
idiotka wraca na swoją egzekucję z promiennym uśmiechem, zaraz po tym, jak
ledwo uciekła? Otóż to, jednak z takich przedstawicielek jeszcze dyskutuje ze
samą sobą. Mogło być to również rozdwojenie jaźni, ale ona nie miała już nawet
siły, na jakiekolwiek konwersacje ze sobą.
- Cudownie, a będzie jeszcze lepiej, jak pojawisz się ze mną
na zebraniu – odwarknął. Poczuła, jak sprężyny kanapy uginając się pod
wzmożonym ciężarem.
- Przedstawisz mnie, jako swoją przyszłą żonę? Tatuś nie
będzie zadowolony – zacmokała, kręcąc przy tym głowę. Miała ochotę zaśmiać się,
kierując twarz w jego stronę, ale jego reakcja na jej słowa była natychmiastowa
– chwycił ją za gardło, ściskając mocno. Zabrakło jej tchu, niemalże
natychmiast. Krzywołap zasyczał, naprężając się zjawiskowo. Chłopak ignorował
całkowicie kota.
- Ty głupia, brudno szlamo, zabiłbym cię tu i teraz, ale
zapłaciłbym za to więcej, niż ta szopka warta! - Puścił ją, powietrze, które
wypełniło jej płuca, było niemal zbawienne.
- To zabawne, nieprawdaż? Gówno mi możesz zrobić i nawet nie
wiesz, dlaczego – wychrypiała. Chłopak udał, że tego nie usłyszał, zamiast tego
poderwał się z kanapy.
- Wstawaj! – warknął, ciągnąć ją za rękę do góry. Wstała,
prychając przy tym.
- Poczekaj, Malfoy, spakuję się może, co? Tyle rzeczy, a kto
wie, co tobie i twoim kolegą, Śmierciożercą wpadnie do głowy. Następnym razem
zastanę tu wicher i wszystkie moje książki pójdą się pieprzyć.
- Nie chrzań głupot, nie mam na to czasu. - Jednym, ostrym i
zdecydowanym ruchem, wepchnął ją do kominka, wciąż trzymając ją za ramię.
***
- Malfoy?
- Czego, do jasnej cholery?! – wybuchł Draco, nie mogąc już
znieść ciągłej paplaniny Gryfonki. Ta westchnęła, idąc kierowana przez niego.
- Nic, chciałam tylko, żebyś mnie tyrpnął, wiesz, tak z
bara, kiedy wejdziemy już na tą całą imprezkę, a najlepiej będzie, jak zrobisz
to, gdy jaszczurka dostrzeże moją obecność – powiedziała na jednym tchu,
całkiem spokojnie i ze sztucznym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy. Malfoy
spojrzał na nią podejrzliwie.
- Po co? – zagadnął głupio.
- Jak to, po co, Malfoy?! Żebym mogła rzucić się na twoją
podłogę i błagać o litość – odparła pewnie, jakby świecie przekonana owej
„prawdy”. Chłopak wzruszył ramionami i otworzył ciężkie, mahoniowe wrota,
prowadzące do jednego z licznych salonów, które znajdowały się w jego
posiadłości. W stronę nowo przybyłych, skierowane zostało całe zainteresowanie.
Krwistoczerwone ślepia Lorda z nie ukrytym zachwytem, wpatrywały się w
uśmiechniętą sylwetkę dziewczyny. Malfoy – dyskretnie – wbił jej w żebra łokieć
i czekał na widowisko. Ta, jak na zawołanie, rozłożyła ręce w przyjaznym geście
i podeszła parę kroków bliżej.
- Voldzio! Stęskniłam się!
Miara tęsknoty - jak szczerzy jesteśmy, przyznając się do niej.
10 komentarzy:
Dobrze było przeczytać to jeszcze raz. Bardzo lubiłam to opowiadanie ; ) Cieszę się, że niedługo przeczytam kolejny rozdział
Uwielbiam ostatni fragment. Czytam go już któryś raz i nadal się chichram :D
Ah, ale czegoś mi tu brakuje...
Już wiem, rozdziału 11! ; )
: D teraz wystarczy poczekać do 17-ego
bardzo śmieszne, zwłaszcza, że nie wiedziałam, co z tym dalej zrobić ; p zanim napisałam kontynuację tej akcji, to prawie dostałam wścieklizny = =
Ale się udało - jakoś ; D
niestety, będziesz musiała poczekać te dwa tygodnie xD
Jak możesz kazać czekać tyle na rozdział 11?! T___T Jesteś straszna zwłaszcza, że masz ten rozdział już napisany
Jakoś przecierpię xD
^ ^
jestem okrutna, wiem wiem xD Lubię się drażnić z innymi
Prześlij komentarz