Koniec czerwca - po
szóstej klasie; las koło Mersey.
Oparła się plecami o
mokrą korę drzewa - ubiegłej nocy, spadł gęsty, niespodziewany deszcz, kroplą
towarzyszyły pioruny. Do jej zakrwawionego ciała, przylegała bluzka, którą
miała na sobie - niegdyś koloru kremowego, dziś szarego, brudnego. Włosy
skołtunione, smętne oczy. Dżinsy miała podarte w kilku miejscach, buty zgubiła
w rzece, gdy wraz z przyjaciółmi, starała się dostać na drugi brzeg. Prąd
zabrał ją ze sobą. W ten oto sposób, Hermiona Granger, oddzieliła się od
Harrego Pottera oraz Ronalda Weasleya. Wraz z nimi, była w trakcie poszukiwań
Horkrusów. Wyruszyli zaraz po ukończeniu szóstego roku nauki w Szkole Magii,
Hogwarcie. Zakrwawioną dłonią, przejechała po bladziutkiej twarzy, która była
porządnie zharatana. Sapnęła. Szła cały czas, jedynie te parę minut, poświęciła
na odpoczynek. Czuła się dziwnie ze świadomością, że nie czuje strachu. Jej
tropem, podążali Śmierciożercy. Przymknęła bursztynowe oczy. Nie bała się
śmierci - nie czuła jej od jakiegoś czasu. Niedługo będzie pełnoletnia, czas
płynął tak szybko. Prawdopodobnie nie wróci już na siódmy rok nauki do szkoły.
Możliwe nawet, że zginie w tym lesie jeszcze dzisiaj. Wstrzymała oddech,
przyłożyła dłoń do klatki piersiowej. Serce zwolniło. Wolną rękę, włożyła do
kieszeni spodni. Źrenice jej się rozszerzyły. Zgubiła różdżkę. Skuliła się,
przez jej ciało, przeszedł prąd ciarek. Zrobiło jej się zimno, ale wciąż nie
mogła się zmusić do strachu. Potężne i duże drzewa, dawały jej nikłe
schronienie ze swoją obfitą koroną. Gęste, duże liście sprawiały, że na
wszystko padał cień. Czekała. Jej nozdrza, wypełnił zapach stęchlizny i siarki.
Może to nie byłą tylko zasługa drzew?
Czuła jak jej skóra,
zaczyna się robić gorąca. Syknęła, raptownie otworzyła oczy. Po jej twarzy,
spływały drobinki potu. Palił się ogień. Wokół jej ciała. Spłonę,
pomyślała, żywcem.
***
Oczu nie otwierała,
ból jej na to nie pozwalał. Każdy skrawek jej ciała płoną, skórę miała
poparzoną. Nawet namacalna wilgoć, która panowała dookoła, nie była w stanie
załagodzić tego ognia. Rozwarła lekko wargi, oddychanie sprawiało jej
cierpienie - coś kuło ją boleśnie w klatkę piersiową. Porcelanowa sylwetka,
była poprzecinana w wielu miejsca. Krew również była ciepła - wzmagało to tylko
pieczenie.
- Co ze szlamą? - Syk,
który rozległ się w pomieszczeniu, sprawił, że włosy na karku jej się zjeżyły.
Dałaby się pociąć, wiedziała, iż głos należał do Lucjusza Malfoya. Rozpoznałaby
tę gadzinę wszędzie, podobnie jak i jego syna.
- Dochodzi do siebie. -
Śmiech Bellatrix był jak piorun o poranku, gdy słońce dopiero wschodziło.
-Czarny Pan, dał nam wolną rękę, gdy tylko wyciągniemy z niej, gdzie jest
Potter - dodała kobieta. Wzdrygnęła się. Powoli, docierał do niej fakt, że to naprawdę
koniec. Wciąż oczekiwała strachu, tego nikłego cienia strachu. Usilnie
literowała nawet alfabet w myślach, żeby zwrócić na siebie uwagę - nie była w
stanie się odezwać, ale musiała to poczuć. Nie mogła znieść tej pustki, którą
odczuwała. Obraz przyjaciół, rodziny, śmierci, nic nie działało. Desperacja
ogarniała ją całą. Koniec. Czekała na te kluczowe słowa:
„Obudziła się”.
Ktoś kopnął ją w
brzuch. Zwinęła się w kulkę. Otworzyła oczy. Zdawało się jej, że w ustach
odczuwa metaliczny posmak. Splunęła na ziemię krwią. Celę oświetlała różdżka,
którą trzymała Bellatrix. Szlama, te słowa nieubłaganie bębniły w jej
uszach. Bolało bardziej niż zwykle. Choć nie wiedziała, dlaczego. Zniesmaczona,
wyciągnęła rękę, aby poszukać różdżki w kieszeni. Ale ją zgubiła. Ta
rzeczywistość ją zmiażdżyła.
- Tego szukasz? –
zapytała Bella, pokazując jej różdżkę, którą znalazła podczas poszukiwań.
Czuła, jak jej ciało
unosiło się do góry i zarzyna uderzać o ściany. Kości się łamały.
***
- Zajmij się nią,
Bello. Zaproś kogoś do zabawy i wyciągnij ze szlamy, gdzie jest Potter. -
Bezwolnie wisiała w powietrzu. Kątem oka widziała, jak Lestrange ziewa. Oczy
miała mocno zaczerwienione. Z łokcia wystawała złamana kość. Jedno z żeber
wolnych, uparcie starało się przebić poparzoną skórę. Twarz miała poharataną.
Hermiona Granger, oczekiwała swojego końca.
- Thirfinn Rowle
powinien być wolny, zawołaj go - odezwała się Bellatrix, gdy Lucjusz zamykał za
sobą kraty. - Chłopina się zabawi, tak czy tak. Powiesz od razu, gdzie jest
Potter? - Kobieta zwróciła się teraz bezpośrednio do niej. Dziewczyna z
pewnością by powiedziała, gdyby wiedziała. Nie zależało jej na tym, kto wygra.
Dobro, czy zło. Odróżniała jedynie potęgę i władzę od żałosności i
bezczynności.
- Nie wiem -
wychrypiała. Wraz z kolejnym oddechem, wypłynęło z jej usta więcej krwi. Lewa
ręka trzęsła jej się niemiłosiernie. Zabij, proszę, zabij mnie, myśli
tego typu jej nie opuszczały.
- Czego nie wiesz?! -
Lestrange uderzyła jej ciałem o ziemię. Żebra wyłamały się, towarzyszyły temu
krzyki. Kobieta chwyciła za głowę dziewczynę i energicznie zaczęła nią
potrząsać. Z nieukrytym zachwytem obserwowała, jak stróżki krwi, spływają po
twarzy ofiary. Bellatrix ścisnęła jej gardło, zmusiła Granger do spojrzenia jej
w oczy.
- Rowle będzie miał
udaną zabawę. Jesteś młoda, i jego zdaniem z pewnością ładna. Jak na zabawkę
wystarczy. Kto wie, może potraktuje cię nawet łagodnie? – Wzdrygnęła się,
sprawiło jej to potworny ból w okolicach łopatek. Cela otworzyła się ponownie.
Do „pomieszczenia” wszedł blondyn o orzechowych oczach i (wręcz) doskonałej
sylwetce. Uśmiechał się bezczelnie w stronę Hermiony i miał nie więcej niż
dwadzieścia cztery lata. Dziewczynie krzyk uwiązł w gardle.
- Potowarzyszysz nam,
Bello? - Kobieta skrzywiła się, posłała mu cierpkie spojrzenie i opuściła
pomieszczenie. Dziewczyny zagryzła dolną wargę. Już czuła się jak ścierwo.
***
Jednym, szybkim
szarpnięciem zdarł z niej kremową bluzkę. Językiem przejechał po płaskim
brzuchu, zlizując przy tym krew i zahaczając o uszczerbione kości. Zemdliło ją.
Nie miała nawet siły, aby zakryć swój czarny, koronkowy stanik, który
uwydatniał jej już wystarczająco pokaźne piersi. Ogarniało ją obrzydzenie, gdy
mężczyzna bezczelnie wbił się w jej lodowate wargi. Jego ciężar miażdżył ją,
sprawiając jej przy tym dodatkowy ból. Sapnęła bezgłośnie, gdy odpiął guzik od
jej dżinsów. Czuła jego ręce wszędzie. Wydawało jej się, że zaraz się porzyga,
gdy Thorfinn sunął ręką po jej udzie. Drżała, nie mogła opanować drgawek.
Ogarniał ją wstręt do samej siebie. Mokre pocałunki, którymi była obdarowywana,
sprawiały, że nie była w stanie nawet pisnąć. Jęknęła dopiero wtedy, gdy Rowle
chwycił ją za nadgarstki i podciągnął do góry. Przygwoździł ją do chłodnej
ściany, nacisk muru na jej plecy piekł. Zmęczonym wzrokiem spojrzała na
blondyna. Jego orzechowe oczy były pełne podniecenia.
- Szlama szlamą, ale
ty, kochana, jesteś genialna - wychrypiał, przygryzając przy tym płatek jej
ucha. Pierwszy raz, huczało jej w głowie. Zmęczona oparła się o jego
ramię. Nie chciała na to wszystko patrzeć, zamknęła delikatnie oczy. Czuła to,
czuła jak bawił się zapięciem od jej stanika.
- Przeszkadzam? - Głos
był łagodny, wręcz przyjemny.
- Narcyzo, ty zawsze
psujesz dobrą zabawę - stwierdził.
- W to nie wątpię -
odparła kobieta. Mętnym wzrokiem spojrzała na dziewczynę. – Czarny Pan chce ją
widzieć, natychmiast. - Zrezygnowany Rowle wstał. Podciągnął Hermionę do
pozycji pionowej i pociągnął ją za nadgarstek. Narcyza Malfoy poszła za nimi.
Szare oczy były pełne współczucia. Ściśnięte dłonie miała ukryte w długich
rękawach, zielonej sukni. Przed oczami miała obraz własnego syna. Nie
wybaczyłaby sobie, gdyby coś mu się stało. Widok dziewczyny w jego wieku,
napełniał ją bólem.
- Pan będzie
zniesmaczony - odezwała się jeszcze kobieta, gdy wyszli z podziemnych lochów.
- Na jego miejscu też
bym był. - Mężczyzna pokiwał głową. - Jak Bella mogła jej to zrobić? Oszpecić
takie ciało…
***
Dziewczyna został
rzucana pod nogi Czarnego Pana w samej bieliźnie. Śmierciożerców napawał ten
widok żałosnością, a Nagini, która owinęła się wokół pana, zasyczała. Hermiona
zabrudziła krwią dywan, co nie uszło uwadze zgromadzonych tu podwładnych. Podniosła
delikatnie głowę do góry, co zostało uznane za zniewagę i równie szybko zaryła
głową o ziemię. Poharataną dłoni przyłożyła do żeber. Zawyła, gdy ktoś nadepnął
jej na nogę. Zagryzła zębami dolną wargę, tak mocno, że strumień krwi prysnął
ponownie na dywan. Zadrżała, tak porządnie. Ktoś chwycił ją za gardło i
podciągnął, na tyle wysoko, aby Czarny Pan, mógł jej spojrzeć w oczy. Boli,
pomyślała. Wszystko zaczęło narastać, czuła jak kolejne żebra wyłamują się z
jej klatki piersiowej. Po brodzie zaczęła jej spływać szkarłatna smuga. Oczy
zaszły mgłą, ale nie ryczała. "Widziała" ból, ale łzy nie cisnęły się
jej do spojówek.
- Gdzie jest Potter?-
Jadowity, ociekający jadem i trucizną, ten głos, a raczej syk.
- Nie wiem? - Nie
widziała. Czuła się, jakby oślepła. Nie straciła świadomości, ale jednak czuła,
że oczy jej się czymś zalewają. Zachłysnęła się powietrzem, ale większego
strachu nie okazała.
- Co z nią? - Narcyza
odezwała się niepewnie z kąta pomieszczenia. Nikt jej nie odpowiedział, jedynie
Lucjusz rzucił jej złowrogie spojrzenie. Za to Nagini wykazała wielki entuzjazm
(jak na węża). Ciało dziewczyny zostało rzucone na podłogę po raz kolejny, tak
aby gad swobodnie mógł zaspokoić swoją ciekawość.
- Bellatrix, Lucjuszu,
Narcyzo, Avery oraz Nott, zostańcie, a reszta niech z łaski swojej zejdzie mi z
oczu. - Tak się też stało. Tom skinął na Notta, ten skłonił się i podszedł do
ciała Gryfonki (zachowując odpowiednią odległość od paszczy Nagini) i z
obrzydzeniem wymalowanym na twarzy, podniósł jej głowę za brudne włosy w ten
sposób, aby Czarny Pan mógł zagłębić się w myślach ofiar.
- Avery, Nott, udajcie
się nad rzekę Mersey, zabierzcie kogoś ze sobą i wytropcie Pottera!!! Lucjuszu
naucz swoją żonę milczenia, siedem serii Cruciatusa po cztery minuty, jeśli
wciąż będzie krzyczeć, powtórz. Bello, gdy Nagini skończy zabawę, a ze szlamy
coś zostanie, będziesz mogła zająć się jej pozostałościami. - Lestrange z
pokorą pokiwała głową. Salę wypełnił krzyk kobiety, uginała się pod wpływem
zaklęcia niewybaczalnego.
I milczeli, wszystko
odbywało się z rutynowym marszem. Właściwie, to prawie wszystko. Nagini z
niewyobrażalną delikatnością, owinęła się wokół Hermiony. Ta zaś leżała
bezwolnie, mrugając oczami, z niebywałą prędkością zdawała sobie sprawę, że
jest ślepa. Ametystowa skóra węża połyskiwała, była dziwna w dotyku i
podrażniała powstałe rany, ale nie bolało to tak bardzo, jak świadomość, że już
nigdy nie będzie mogła wziąć książki do ręki i zobaczyć litery w układającym
się sensie. Zostanie jej tylko zapach. Stary zapach, wiążący się ze
wspomnieniami.
Nikt nie zwrócił
również uwagi na to, że Nagini coraz bardziej zbliża swój pysk do ucha
dziewczyny i syczała, jakby przekazywała jej właśnie treściwe wskazówki, co
teraz się stanie. Krzyki Narcyzy wszystko zagłuszały. Ale Czarnemu Panu w końcu
znudziło się patrzenie, jak kobieta łka i piszczy, więc przeniósł swoje
zainteresowanie na szlamę. Reakcja była natychmiastowa.
***
Łeb Nagini, znajdował
się tuż nad łopatką dziewczyny. Dumnie, wciąż trwała owinięta lekko wokół ciała
ofiary.
- Ty bezczelna
gadzino, nie nauczyłem cię, jak się postępuje z osobami jej pokroju?! -
Tego było za wiele. Voldemort, poderwał się ze swojego honorowego miejsca i
przyłożył zakończenie różdżki do pyska węża, który w odpowiedzi rozdziawił paszczę,
ale nie raczył już odpowiedzieć.
- Jak śmiesz! Zdrada
liczne ma oblicza, ale nie spodziewałem się czegoś takiego po tobie... -
Zakończenie różdżki zabłysło na biało. Nagini wykorzystała chwilę i gładko
spełzła z poranionej skóry Hermiony. Skóra na łopatce dziewczyny, zaczęła wraz
z dotykiem własności Toma, czarnieć. Dosłownie. Również wtedy nadeszła
upragniona cisza. Lucjusz odszedł od konającej żony i staną przy Bellatrix.
Na skórze dziewczyny,
żywcem wyżarł się znak - zaplątany w siebie wąż. Usta Czarnego Pana, ułożyły
się w wąską, zaciśniętą linię.
***
Przez bardzo długą
chwilę, Tom Riddle stał zdrętwiały, prawie zdrętwiały. Wszystko docierało do
niego powoli, bardzo powoli. Opuścił różdżkę i wpatrywał się w umierające ciało
szlamy. Leżała, powolnie konając, tatuaż na jej łopatce zanikał miarowo, jakby
chciał podtrzymać go w napięciu. Nagini odpełzła od całego zamieszania i
zniknęła w ciemnych zakamarkach.
- Bellatrix, udaj się
po Mirandę Zabini, już teraz. Lucjuszu, jak najszybciej sprowadź Snape'a z tej
przeklętej szkoły, natychmiast. Narcyzo, zawołaj, proszę skrzaty. Wszyscy po
kolei posyłali sobie pytająco-zdziwione spojrzenia, ale natychmiast udali się,
aby wykonać polecenia. Biały dywan nasiąkał coraz bardziej krwią.
Tom został na chwilę sam
z JEJ ciałem. Przeszył go jakiś dziwny dreszcz.
- Hermiono? - odezwał
się cicho, szeptem, tak aby nikt go jednak nie usłyszał. Tak, to było dziwne.
- Pan wzywał? -
Skrzaty ustawiły się w rządku.
- Zanieście ją do
pokoju, czystego, używalnego pokoju, wolnego pokoju.
- Panie...
- Tak, do tego pokoju.
***
Gdy kończy się rok
szkolny, a zaczynają wakacje, nie kończy się praca nauczycieli. Nie tak od
razu. Dzienniki, papiery, raporty, spisy - wszystko musi być jeszcze raz
sprawdzone, a Hogwart nie może zostać opuszczony od tak sobie. Szkoła Magii
była domem wykładowców.
Jednakże Severus Snape,
został wyciągnięty i zwolniony ze swojej wakacyjnej służby. Wezwany przez
swojego Pana, natychmiast udał się wraz z Lucjuszem do Malfoy Monor.
Mistrz eliksirów i tegoroczny
nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią z głośnym trzaskiem pojawił się w
posiadłości i natychmiast udał się do gabinetu Czarnego Pana. Zastukał
delikatnie w mosiężne drzwi i wszedł bez pozwolenia.
- Wzywałeś - zaczął i
skłonił się nisko.
- W moim pokoju
znajduje się osoba, którą natychmiast musisz uleczyć, a raczej pomóc Mirandzie.
Jeśli ona umrze, i ty pożegnasz się ze swoim życiem. - Severus skłonił się
ponownie i wyszedł z gabinetu, a przed jego oczami, wciąż żarzyły się krwiste
oczy Toma Riddle. Jak najszybciej udał się do komnaty swojego pana.
Zastał tam już matkę Blaise'a Zabiniego, która intensywnie nastawiała kości z
dzikim trzaskiem. Mężczyzna z obrzydzeniem spojrzał na wątłe i sine ciało
Hermiony Granger. Po co mu ona? - To były pierwsze myśli, które mu się
nawinęły. W milczeniu przygotowywał flakoniki mikstur, które były potrzebne.
- Severusie? -
Napotkał ciemne, zielone spojówki kobiety, której ręka trzęsła się
niemiłosiernie.
- ON nas zabije, jeśli
to dziecko nie przeżyje? - Kiwnął jedynie głową. Zdawało mu się, że w po
policzku kobiety potoczyła się jedna, mała łza. Ona miała dla kogo żyć, miała
syna, a on? Nie miał już niczego, prócz Pana.
***
Beznamiętnie wpatrywał
się, jak Miranda opada na dywan. Długie do pasa włosy, miała związane w dwa
francuskie warkocze, z których powychodziły pasma kasztanowych włosów. Podszedł
do łóżka, aby rzucić okiem na ciało dziewczyny. Bladą skórę, miała
zaczerwienioną w paru miejscach. Licznie rozciągające się szramy, z których
obficie wypływała krew i te żebra. Kobieta umieściła je złamane na właściwych
miejscach, ale w skórze wciąż była obleśna rana, z której wyciekała ropa. Krew
była wszędzie.
- I po co ci to było,
Granger? - Widział jak mruga, widział mgłę, która ją ogarniała.
- Co z jej oczami? -
zapytał zimno Mirandę.
- Krew z mózgu zalała
oczy, oślepła. - Kobieta była uzdrowicielką, pracowała w Szpitalu Św.
Munga, przybywała jedynie na rozkaz Czarnego Pana. Rzadko spędzała czas z synem
i teraz żałowała tego, jak nigdy.
- Zostało jej parę
godzin, żebra chroniące serce złamały się i uszkodziły narządy - dodała.
Wydawało się, że kobieta pogodziła się z faktem, jakim została obarczona, ale
Snape, wydawał się być wciąż gotowy do działania. Przelewał mikstury, mieszał i
dorzucał składniki, a opary unosiły się w całym pomieszczeniu.
- Nie umrę przez
szlamę - warknął. Jednak wszystko na to wskazywało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz