czwartek, 2 sierpnia 2012

Księga trzecia - rozdział 1


Koniec czerwca - po szóstej klasie; las koło Mersey.
Oparła się plecami o mokrą korę drzewa - ubiegłej nocy, spadł gęsty, niespodziewany deszcz, kroplą towarzyszyły pioruny. Do jej zakrwawionego ciała, przylegała bluzka, którą miała na sobie - niegdyś koloru kremowego, dziś szarego, brudnego. Włosy skołtunione, smętne oczy. Dżinsy miała podarte w kilku miejscach, buty zgubiła w rzece, gdy wraz z przyjaciółmi, starała się dostać na drugi brzeg. Prąd zabrał ją ze sobą. W ten oto sposób, Hermiona Granger, oddzieliła się od Harrego Pottera oraz Ronalda Weasleya. Wraz z nimi, była w trakcie poszukiwań Horkrusów. Wyruszyli zaraz po ukończeniu szóstego roku nauki w Szkole Magii, Hogwarcie. Zakrwawioną dłonią, przejechała po bladziutkiej twarzy, która była porządnie zharatana. Sapnęła. Szła cały czas, jedynie te parę minut, poświęciła na odpoczynek. Czuła się dziwnie ze świadomością, że nie czuje strachu. Jej tropem, podążali Śmierciożercy. Przymknęła bursztynowe oczy. Nie bała się śmierci - nie czuła jej od jakiegoś czasu. Niedługo będzie pełnoletnia, czas płynął tak szybko. Prawdopodobnie nie wróci już na siódmy rok nauki do szkoły. Możliwe nawet, że zginie w tym lesie jeszcze dzisiaj. Wstrzymała oddech, przyłożyła dłoń do klatki piersiowej. Serce zwolniło. Wolną rękę, włożyła do kieszeni spodni. Źrenice jej się rozszerzyły. Zgubiła różdżkę. Skuliła się, przez jej ciało, przeszedł prąd ciarek. Zrobiło jej się zimno, ale wciąż nie mogła się zmusić do strachu. Potężne i duże drzewa, dawały jej nikłe schronienie ze swoją obfitą koroną. Gęste, duże liście sprawiały, że na wszystko padał cień. Czekała. Jej nozdrza, wypełnił zapach stęchlizny i siarki. Może to nie byłą tylko zasługa drzew?
Czuła jak jej skóra, zaczyna się robić gorąca. Syknęła, raptownie otworzyła oczy. Po jej twarzy, spływały drobinki potu. Palił się ogień. Wokół jej ciała. Spłonę, pomyślała, żywcem.
***
Oczu nie otwierała, ból jej na to nie pozwalał. Każdy skrawek jej ciała płoną, skórę miała poparzoną. Nawet namacalna wilgoć, która panowała dookoła, nie była w stanie załagodzić tego ognia. Rozwarła lekko wargi, oddychanie sprawiało jej cierpienie - coś kuło ją boleśnie w klatkę piersiową. Porcelanowa sylwetka, była poprzecinana w wielu miejsca. Krew również była ciepła - wzmagało to tylko pieczenie.
- Co ze szlamą? - Syk, który rozległ się w pomieszczeniu, sprawił, że włosy na karku jej się zjeżyły. Dałaby się pociąć, wiedziała, iż głos należał do Lucjusza Malfoya. Rozpoznałaby tę gadzinę wszędzie, podobnie jak i jego syna.
- Dochodzi do siebie. - Śmiech Bellatrix był jak piorun o poranku, gdy słońce dopiero wschodziło. -Czarny Pan, dał nam wolną rękę, gdy tylko wyciągniemy z niej, gdzie jest Potter - dodała kobieta. Wzdrygnęła się. Powoli, docierał do niej fakt, że to naprawdę koniec. Wciąż oczekiwała strachu, tego nikłego cienia strachu. Usilnie literowała nawet alfabet w myślach, żeby zwrócić na siebie uwagę - nie była w stanie się odezwać, ale musiała to poczuć. Nie mogła znieść tej pustki, którą odczuwała. Obraz przyjaciół, rodziny, śmierci, nic nie działało. Desperacja ogarniała ją całą. Koniec. Czekała na te kluczowe słowa: „Obudziła się”.
Ktoś kopnął ją w brzuch. Zwinęła się w kulkę. Otworzyła oczy. Zdawało się jej, że w ustach odczuwa metaliczny posmak. Splunęła na ziemię krwią. Celę oświetlała różdżka, którą trzymała Bellatrix. Szlama, te słowa nieubłaganie bębniły w jej uszach. Bolało bardziej niż zwykle. Choć nie wiedziała, dlaczego. Zniesmaczona, wyciągnęła rękę, aby poszukać różdżki w kieszeni. Ale ją zgubiła. Ta rzeczywistość ją zmiażdżyła.
- Tego szukasz? – zapytała Bella, pokazując jej różdżkę, którą znalazła podczas poszukiwań.
Czuła, jak jej ciało unosiło się do góry i zarzyna uderzać o ściany. Kości się łamały.
***
- Zajmij się nią, Bello. Zaproś kogoś do zabawy i wyciągnij ze szlamy, gdzie jest Potter. - Bezwolnie wisiała w powietrzu. Kątem oka widziała, jak Lestrange ziewa. Oczy miała mocno zaczerwienione. Z łokcia wystawała złamana kość. Jedno z żeber wolnych, uparcie starało się przebić poparzoną skórę. Twarz miała poharataną. Hermiona Granger, oczekiwała swojego końca. 
- Thirfinn Rowle powinien być wolny, zawołaj go - odezwała się Bellatrix, gdy Lucjusz zamykał za sobą kraty. - Chłopina się zabawi, tak czy tak. Powiesz od razu, gdzie jest Potter? - Kobieta zwróciła się teraz bezpośrednio do niej. Dziewczyna z pewnością by powiedziała, gdyby wiedziała. Nie zależało jej na tym, kto wygra. Dobro, czy zło. Odróżniała jedynie potęgę i władzę od żałosności i bezczynności.
- Nie wiem - wychrypiała. Wraz z kolejnym oddechem, wypłynęło z jej usta więcej krwi. Lewa ręka trzęsła jej się niemiłosiernie. Zabij, proszę, zabij mnie, myśli tego typu jej nie opuszczały.
- Czego nie wiesz?! - Lestrange uderzyła jej ciałem o ziemię. Żebra wyłamały się, towarzyszyły temu krzyki. Kobieta chwyciła za głowę dziewczynę i energicznie zaczęła nią potrząsać. Z nieukrytym zachwytem obserwowała, jak stróżki krwi, spływają po twarzy ofiary. Bellatrix ścisnęła jej gardło, zmusiła Granger do spojrzenia jej w oczy.
- Rowle będzie miał udaną zabawę. Jesteś młoda, i jego zdaniem z pewnością ładna. Jak na zabawkę wystarczy. Kto wie, może potraktuje cię nawet łagodnie? – Wzdrygnęła się, sprawiło jej to potworny ból w okolicach łopatek. Cela otworzyła się ponownie. Do „pomieszczenia” wszedł blondyn o orzechowych oczach i (wręcz) doskonałej sylwetce. Uśmiechał się bezczelnie w stronę Hermiony i miał nie więcej niż dwadzieścia cztery lata. Dziewczynie krzyk uwiązł w gardle.
- Potowarzyszysz nam, Bello? - Kobieta skrzywiła się, posłała mu cierpkie spojrzenie i opuściła pomieszczenie. Dziewczyny zagryzła dolną wargę. Już czuła się jak ścierwo.
***
Jednym, szybkim szarpnięciem zdarł z niej kremową bluzkę. Językiem przejechał po płaskim brzuchu, zlizując przy tym krew i zahaczając o uszczerbione kości. Zemdliło ją. Nie miała nawet siły, aby zakryć swój czarny, koronkowy stanik, który uwydatniał jej już wystarczająco pokaźne piersi. Ogarniało ją obrzydzenie, gdy mężczyzna bezczelnie wbił się w jej lodowate wargi. Jego ciężar miażdżył ją, sprawiając jej przy tym dodatkowy ból. Sapnęła bezgłośnie, gdy odpiął guzik od jej dżinsów. Czuła jego ręce wszędzie. Wydawało jej się, że zaraz się porzyga, gdy Thorfinn sunął ręką po jej udzie. Drżała, nie mogła opanować drgawek. Ogarniał ją wstręt do samej siebie. Mokre pocałunki, którymi była obdarowywana, sprawiały, że nie była w stanie nawet pisnąć. Jęknęła dopiero wtedy, gdy Rowle chwycił ją za nadgarstki i podciągnął do góry. Przygwoździł ją do chłodnej ściany, nacisk muru na jej plecy piekł. Zmęczonym wzrokiem spojrzała na blondyna. Jego orzechowe oczy były pełne podniecenia.
- Szlama szlamą, ale ty, kochana, jesteś genialna - wychrypiał, przygryzając przy tym płatek jej ucha. Pierwszy raz, huczało jej w głowie. Zmęczona oparła się o jego ramię. Nie chciała na to wszystko patrzeć, zamknęła delikatnie oczy. Czuła to, czuła jak bawił się zapięciem od jej stanika.
- Przeszkadzam? - Głos był łagodny, wręcz przyjemny.
- Narcyzo, ty zawsze psujesz dobrą zabawę - stwierdził.
- W to nie wątpię - odparła kobieta. Mętnym wzrokiem spojrzała na dziewczynę. – Czarny Pan chce ją widzieć, natychmiast. - Zrezygnowany Rowle wstał. Podciągnął Hermionę do pozycji pionowej i pociągnął ją za nadgarstek. Narcyza Malfoy poszła za nimi. Szare oczy były pełne współczucia. Ściśnięte dłonie miała ukryte w długich rękawach, zielonej sukni. Przed oczami miała obraz własnego syna. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś mu się stało. Widok dziewczyny w jego wieku, napełniał ją bólem.
- Pan będzie zniesmaczony - odezwała się jeszcze kobieta, gdy wyszli z podziemnych lochów.
- Na jego miejscu też bym był. - Mężczyzna pokiwał głową. - Jak Bella mogła jej to zrobić? Oszpecić takie ciało…
***
Dziewczyna został rzucana pod nogi Czarnego Pana w samej bieliźnie. Śmierciożerców napawał ten widok żałosnością, a Nagini, która owinęła się wokół pana, zasyczała. Hermiona zabrudziła krwią dywan, co nie uszło uwadze zgromadzonych tu podwładnych. Podniosła delikatnie głowę do góry, co zostało uznane za zniewagę i równie szybko zaryła głową o ziemię. Poharataną dłoni przyłożyła do żeber. Zawyła, gdy ktoś nadepnął jej na nogę. Zagryzła zębami dolną wargę, tak mocno, że strumień krwi prysnął ponownie na dywan. Zadrżała, tak porządnie. Ktoś chwycił ją za gardło i podciągnął, na tyle wysoko, aby Czarny Pan, mógł jej spojrzeć w oczy. Boli, pomyślała. Wszystko zaczęło narastać, czuła jak kolejne żebra wyłamują się z jej klatki piersiowej. Po brodzie zaczęła jej spływać szkarłatna smuga. Oczy zaszły mgłą, ale nie ryczała. "Widziała" ból, ale łzy nie cisnęły się jej do spojówek.
- Gdzie jest Potter?- Jadowity, ociekający jadem i trucizną, ten głos, a raczej syk.
- Nie wiem? - Nie widziała. Czuła się, jakby oślepła. Nie straciła świadomości, ale jednak czuła, że oczy jej się czymś zalewają. Zachłysnęła się powietrzem, ale większego strachu nie okazała.
- Co z nią? - Narcyza odezwała się niepewnie z kąta pomieszczenia. Nikt jej nie odpowiedział, jedynie Lucjusz rzucił jej złowrogie spojrzenie. Za to Nagini wykazała wielki entuzjazm (jak na węża). Ciało dziewczyny zostało rzucone na podłogę po raz kolejny, tak aby gad swobodnie mógł zaspokoić swoją ciekawość.
- Bellatrix, Lucjuszu, Narcyzo, Avery oraz Nott, zostańcie, a reszta niech z łaski swojej zejdzie mi z oczu. - Tak się też stało. Tom skinął na Notta, ten skłonił się i podszedł do ciała Gryfonki (zachowując odpowiednią odległość od paszczy Nagini) i z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy, podniósł jej głowę za brudne włosy w ten sposób, aby Czarny Pan mógł zagłębić się w myślach ofiar.
- Avery, Nott, udajcie się nad rzekę Mersey, zabierzcie kogoś ze sobą i wytropcie Pottera!!! Lucjuszu naucz swoją żonę milczenia, siedem serii Cruciatusa po cztery minuty, jeśli wciąż będzie krzyczeć, powtórz. Bello, gdy Nagini skończy zabawę, a ze szlamy coś zostanie, będziesz mogła zająć się jej pozostałościami. - Lestrange z pokorą pokiwała głową. Salę wypełnił krzyk kobiety, uginała się pod wpływem zaklęcia niewybaczalnego.
I milczeli, wszystko odbywało się z rutynowym marszem. Właściwie, to prawie wszystko. Nagini z niewyobrażalną delikatnością, owinęła się wokół Hermiony. Ta zaś leżała bezwolnie, mrugając oczami, z niebywałą prędkością zdawała sobie sprawę, że jest ślepa. Ametystowa skóra węża połyskiwała, była dziwna w dotyku i podrażniała powstałe rany, ale nie bolało to tak bardzo, jak świadomość, że już nigdy nie będzie mogła wziąć książki do ręki i zobaczyć litery w układającym się sensie. Zostanie jej tylko zapach. Stary zapach, wiążący się ze wspomnieniami.
Nikt nie zwrócił również uwagi na to, że Nagini coraz bardziej zbliża swój pysk do ucha dziewczyny i syczała, jakby przekazywała jej właśnie treściwe wskazówki, co teraz się stanie. Krzyki Narcyzy wszystko zagłuszały. Ale Czarnemu Panu w końcu znudziło się patrzenie, jak kobieta łka i piszczy, więc przeniósł swoje zainteresowanie na szlamę. Reakcja była natychmiastowa.
***
Łeb Nagini, znajdował się tuż nad łopatką dziewczyny. Dumnie, wciąż trwała owinięta lekko wokół ciała ofiary.
- Ty bezczelna gadzino, nie nauczyłem cię, jak się postępuje z osobami jej pokroju?! - Tego było za wiele. Voldemort, poderwał się ze swojego honorowego miejsca i przyłożył zakończenie różdżki do pyska węża, który w odpowiedzi rozdziawił paszczę, ale nie raczył już odpowiedzieć.
- Jak śmiesz! Zdrada liczne ma oblicza, ale nie spodziewałem się czegoś takiego po tobie... - Zakończenie różdżki zabłysło na biało. Nagini wykorzystała chwilę i gładko spełzła z poranionej skóry Hermiony. Skóra na łopatce dziewczyny, zaczęła wraz z dotykiem własności Toma, czarnieć. Dosłownie. Również wtedy nadeszła upragniona cisza. Lucjusz odszedł od konającej żony i staną przy Bellatrix.
Na skórze dziewczyny, żywcem wyżarł się znak - zaplątany w siebie wąż. Usta Czarnego Pana, ułożyły się w wąską, zaciśniętą linię.
***
Przez bardzo długą chwilę, Tom Riddle stał zdrętwiały, prawie zdrętwiały. Wszystko docierało do niego powoli, bardzo powoli. Opuścił różdżkę i wpatrywał się w umierające ciało szlamy. Leżała, powolnie konając, tatuaż na jej łopatce zanikał miarowo, jakby chciał podtrzymać go w napięciu. Nagini odpełzła od całego zamieszania i zniknęła w ciemnych zakamarkach.
- Bellatrix, udaj się po Mirandę Zabini, już teraz. Lucjuszu, jak najszybciej sprowadź Snape'a z tej przeklętej szkoły, natychmiast. Narcyzo, zawołaj, proszę skrzaty. Wszyscy po kolei posyłali sobie pytająco-zdziwione spojrzenia, ale natychmiast udali się, aby wykonać polecenia. Biały dywan nasiąkał coraz bardziej krwią.
Tom został na chwilę sam z JEJ ciałem. Przeszył go jakiś dziwny dreszcz.
- Hermiono? - odezwał się cicho, szeptem, tak aby nikt go jednak nie usłyszał. Tak, to było dziwne.
- Pan wzywał? - Skrzaty ustawiły się w rządku.
- Zanieście ją do pokoju, czystego, używalnego pokoju, wolnego pokoju.
- Panie...
- Tak, do tego pokoju.
***
Gdy kończy się rok szkolny, a zaczynają wakacje, nie kończy się praca nauczycieli. Nie tak od razu. Dzienniki, papiery, raporty, spisy - wszystko musi być jeszcze raz sprawdzone, a Hogwart nie może zostać opuszczony od tak sobie. Szkoła Magii była domem wykładowców.
Jednakże Severus Snape, został wyciągnięty i zwolniony ze swojej wakacyjnej służby. Wezwany przez swojego Pana, natychmiast udał się wraz z Lucjuszem do Malfoy Monor.
Mistrz eliksirów i tegoroczny nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią z głośnym trzaskiem pojawił się w posiadłości i natychmiast udał się do gabinetu Czarnego Pana. Zastukał delikatnie w mosiężne drzwi i wszedł bez pozwolenia.
- Wzywałeś - zaczął i skłonił się nisko.
- W moim pokoju znajduje się osoba, którą natychmiast musisz uleczyć, a raczej pomóc Mirandzie. Jeśli ona umrze, i ty pożegnasz się ze swoim życiem. - Severus skłonił się ponownie i wyszedł z gabinetu, a przed jego oczami, wciąż żarzyły się krwiste oczy Toma Riddle. Jak najszybciej udał się do komnaty  swojego pana. Zastał tam już matkę Blaise'a Zabiniego, która intensywnie nastawiała kości z dzikim trzaskiem. Mężczyzna z obrzydzeniem spojrzał na wątłe i sine ciało Hermiony Granger. Po co mu ona? - To były pierwsze myśli, które mu się nawinęły. W milczeniu przygotowywał flakoniki mikstur, które były potrzebne.
- Severusie? - Napotkał ciemne, zielone spojówki kobiety, której ręka trzęsła się niemiłosiernie.
- ON nas zabije, jeśli to dziecko nie przeżyje? - Kiwnął jedynie głową. Zdawało mu się, że w po policzku kobiety potoczyła się jedna, mała łza. Ona miała dla kogo żyć, miała syna, a on? Nie miał już niczego, prócz Pana.
***
Beznamiętnie wpatrywał się, jak Miranda opada na dywan. Długie do pasa włosy, miała związane w dwa francuskie warkocze, z których powychodziły pasma kasztanowych włosów. Podszedł do łóżka, aby rzucić okiem na ciało dziewczyny. Bladą skórę, miała zaczerwienioną w paru miejscach. Licznie rozciągające się szramy, z których obficie wypływała krew i te żebra. Kobieta umieściła je złamane na właściwych miejscach, ale w skórze wciąż była obleśna rana, z której wyciekała ropa. Krew była wszędzie.
- I po co ci to było, Granger? - Widział jak mruga, widział mgłę, która ją ogarniała.
- Co z jej oczami? - zapytał zimno Mirandę.
- Krew z mózgu zalała oczy, oślepła. - Kobieta była uzdrowicielką, pracowała w  Szpitalu Św. Munga, przybywała jedynie na rozkaz Czarnego Pana. Rzadko spędzała czas z synem i teraz żałowała tego, jak nigdy.
- Zostało jej parę godzin, żebra chroniące serce złamały się i uszkodziły narządy - dodała. Wydawało się, że kobieta pogodziła się z faktem, jakim została obarczona, ale Snape, wydawał się być wciąż gotowy do działania. Przelewał mikstury, mieszał i dorzucał składniki, a opary unosiły się w całym pomieszczeniu.
- Nie umrę przez szlamę - warknął. Jednak wszystko na to wskazywało.

Brak komentarzy: