„Śmietanka towarzyska, markowe
wina, Harry Potter - pokusa, której nie oprze się żaden morderca? Wczorajszego
wieczoru, odbył się bankiet - bal charytatywny, który zorganizował Minister
Magii, jak co roku.
Zgasły światła. Zaczarowane iskry
odwróciły uwagę „przyklejając” się do wybranych obiektów. W tym czasie zmarła
dziewczyna, która miała przed sobą życie, karierę i dziecko - trzymiesięczną
córeczkę.
Dlaczego Złoty Chłopiec nie
uratował jej? Była jego przyjaciółką ze szkolnych lat.
Dlaczego dziewczyna Draco Malfoya
krzyczała: „Zostaw mojego męża” ? Czy o czymś nie wiemy?
Dlaczego żadna różdżka, która
znajdowała się w tym pomieszczeniu nie działała przez 7godzin? Efekty uboczne?
Czyżby nastąpił kolejny „powrót”
?
-Żaden powrót, kurwa-
warknął Harry. Upił łyk kawy i przeczesał dłonią włosy. Nie spał całą noc.
Siedział w tym przeklętym biurze od wczorajszego wydarzenia i intensywnie
myślał. Ginny siedziała w domu i czekała na kolejne wiadomości. Miał tego dość.
Nic nie wskazywało na to, że było to pospolite morderstwo. Nic nie wskazywało
nawet metod Voldemorta. Zbrodnia przy dwustu świadkach? Pierwsze widział. Brak
śladów? Tylko go pogłębiali.
- Jeszcze te
światełka! Cholera, co to ma być?! - Wściekły zrzucił papiery na ziemię.
Uderzył pięścią w biurko i wyszedł. Trzasną drzwiami i wyszedł. Tak po prostu
poszedł do kawiarni na śniadanie.
***
- Kochanie, jak się
czujesz? - Blaise spojrzał na ukochaną smutnymi oczami. Przytulił jej wątłe
ciało do swojego. Jego nozdrza wypełnił zapach piżmu.
- Krew - szepnęła.
Dziewczyna od paru godzin tonęła w nastroju melancholii. Nie pamiętała, kiedy
miała okazję ostatnio oglądać ten widok. Chyba przy Hermionie - ona to lubiła.
Obleśny widok rozlewającego się szkarłatu. Kochała stęchły zapach i krzyk bólu,
który wydobywał się z krtani ofiar. Yuko, mimowolnie się uśmiechnęła.
- Też za nią tęsknię -
powiedział. Wiedział co myślała, czuł nostalgię po stracie przyjaciółki,
niemalże siostry. Brakowało im wspólnych nocy przy butelkach Ognistej.
Brakowało im wybryków, poczucia bycia. Brakowało im JEJ. Życie było
uparte - brnęło do przodu, nie pozostawiając po sobie wiele. Mgliste
kartki papieru, na których zapisano przeszłość. Oni nie mogli pogodzić się z
myślą, że do ich drzwi nie zapuka Hermiona. Nie wyobrażali sobie, że niezastaną
jej rozwalonej w wielkim łożu. Wciąż widzieli jej złowrogie iskry w oczach,
poważny wyraz twarzy i ukryte oblicze.
- Powinniśmy wtedy
przy niej być - mruknęła. Mimowolnie po jej twarzy spłynęła łza. Zabini, starł
ją kciukiem. Delikatnie gładził jej delikatną skórę twarzy. Ucałował
zamknięte powieki i przyciągnął ją do siebie.
- To moja wina -
szepną jej do ucha. - Nie twoja - dodał po chwili. Dziewczyna ukryła twarz w
jego klatce piersiowej. Nie wydała z siebie żadnego odgłosu. Walczyła ze łzami.
Kochała ją jak siostrę. Była jej pierwszą przyjaciółką. Nie spotkała nigdy
kogoś tak życzliwego względem niej. Pamiętała, jak ciężkie były pierwsze
tygodnie w Hogwarcie. Choć kręciło się przy niej wiele osób, wiedziała, iż to z
zaciekawienia. Pamiętała, że jedynie Hermiona powiedziała jej prosto w twarz,
że ją irytuje. Było jej przykro. Pamiętała, jak oberwała od dziewczyny za
łażenie za nią. Chciała z nią tylko porozmawiać. Pamiętała, że to ona jedyna
wyciągnęła do niej rękę, gdy Gryfoni śmiali się z niej. To ona urządziła wtedy
awanturę na skalę całej szkoły. To był początek siostrzanej więzi, która
oplotła ich ręce. Pomogła jej wyznać swoją miłość. Sprawiła, iż nieśmiałość
zmalała. Nauczyła żyć i czerpać z tego radość - nigdy nie przypuszczała, że jej
starsza „siostrzyczka” ją opuści - że opuści kogokolwiek.
- Co mówisz? -
Łagodnie pogłaskał ją po głowie, czując jak dziewczyna mamrocze coś w jego
koszulę.
- Cholera, zostaw mnie
- szepnęła podnosząc delikatnie głowę. Wyrwała się z jego uścisku i wzięła
stojący na stole kubek kawy. Zanurzyła usta w gorącej, gęstej cieczy. Przetarła
opuchnięte oczy i poprawiła
bluzę. Usiadła na kuchenny blacie.
- Dlaczego nie
zamieszkasz u mnie? - Wypalił z innej beczki. Wywróciła oczami i ruszyła ku
wyjściu z kuchni. Zdziwiony podążył za nią. Dziewczyna otworzyła przed nim
frontowe drzwi.
- Wyjdź i wróć, gdy
nauczysz się okazywać skruchę i wyczuwać momenty, w których lepiej nie
wspominać o swojej wielkiej, pustej willi - warknęła.
***
14 października,
Hogwart - 23:25
W całym zamku,
panowała cisza. Jedynie pochrapywanie obrazów psuły ten majestat. Choć, być
może coś jeszcze. Dziesięcioletnia Ślizgonka wracała właśnie ze swojego
pierwszego w życiu szlabanu. Po jej ciele przeszły ciarki na wspomnienie
męskiej toalety na trzecim piętrze. Wytarła spoconą dłoń w spódniczkę.
- Nigdy więcej. Nigdy -
mruknęła. Poprawiła brązowe włosy i pewniejszym krokiem ruszyła do lochów.
Podskoczyła słysząc stukot za sobą.
- Przestraszyła mnie
pani - powiedziała widząc McGonagall. Kobieta spojrzała na nią surowym
wzrokiem. I podeszła bliżej.
- A co pani tu robił?
Jak mniemam cisza nocna jest od dwudziestej drugiej.
- Ja wracałam ze
szlabanu. Sprzątałam…toalety - powiedziała dziewczynką rumieniąc się ze wstydu.
Dyrektorka westchnęła ukradkiem i ruszyła w stronę lochów.
- Odprowadzę cię -
powiedziała kobieta.
Korytarze lochów były
zimne i opustoszałe. Minerwa musiała oświetlać drogę swoją różdżką. Widząc jak
pierwszoroczna trzepie się i dygocze, przyśpieszyła. Pierwsze szlabany zawsze
były najgorsze. Były to jedne z pierwszych kar, jakie wymierzono tym dzieciom -
nie były one przystosowane do szorowania słoików, czy szorowania klozetów.
Uczono je, że duma jest najważniejsza. Najciężej mieli mieszkańcy Domu Węża.
Wychowywani w dostatku, majestacie i bogactwie, przywykli, że wszystko wykonywali
za nich skrzaty. To była próba, samodzielne życie - Hogwart miał nauczać
posłuszeństwa - w pewnym sensie.
- Pani dyrektor? -
Dziewczynka przystanęła. Jej czarne oczy starały się dostrzec kobietę, która
szła przed nią. Jej oddech przyśpieszył.
- Tak? - zapytała
kobieta. Przystanęła i skierowała światło na twarz dziewczynki. - Co się
stało?- dodała, widząc jak w jej oczach zbierają się łzy strachu.
- Czy coś tam jest? -
Jej drżący głos przeciął powietrze. Kobieta dopiero teraz wyczuła roznoszący
się zapach. Zdziwiona skierowała różdżkę w kierunku, w którym dziewczynka
wyciągała rękę. - Elizabeth, podejdź proszę do mnie. - Cały korytarz wypełnił
szloch. Minerwa wysłała patronusa do kadry nauczycielskiej i podeszła do
klęczącej pierwszoklasistki. Przytuliła jej ciało.
- Mój braciszek-
szeptała. - Mój kochany braciszek. - Wtuliła głowę w zakrwawione ciało brata.
Ręką odepchnęła McGonagall i zaniosła się rykiem. Nie hamowała niczego.
Łez, krzyku, złość i bezradność. Nauczycielka oświetliła zaklęciem całe lochy.
Słyszała jak przejście z Pokoju Wspólnego Ślizgonów otwiera się.
„Żyje, aby umierać -
Żyje, aby zabijać”- zakryła dłonią usta, widząc wysmarowany napis krwią.
***
15 października,
Hogwart - śniadanie
Cisza - idealna,
melancholijna - dziwna. Z żadnego stołu nie dobiegały nawet szepty. Grono
pedagogiczne posyłało sobie jedynie ukradkowe spojrzenia. Niektórzy uczniowie
patrzeli na dwa puste miejsca przy stole Ślizgonów. Ubiegłej nocy zmarła jedna
osoba - druga w strasznym stanie psychicznym leży w Skrzydle Szpitalnym. W
głowach wszystkich zgromadzonych, tliło się tylko jedno nazwisko. Dla
nauczycieli dodatkową zagadką było wysmarowane zdanie. Szkołą wstrząsnęły nowe
„plagi”- panował chaos. Nikt nie wiedział, co o tym myśleć.
- Dość tego- mruknęła
dyrektorka. Wszystkie twarze zostały skierowane w jej stronę. - Idę wysłać sowę
do pana Potter - powiedziała jakby do siebie, ale usłyszeli ją wszyscy. Nikt
się nie odezwał. Nawet Ślizgoni nie mogli być pewni swojej przyszłości.
***
„Jak mniemam, miał pan już okazję dowiedzieć
się, panie Potter, co wydarzyło się na przyjęciu u Ministra Magii - wierzę, że
sam był pan tam obecny. Piszę, aby dołożyć do tego wydarzenia „zjawiska”, jakie
miały miejsce w Szkole Magii, Hogwarcie. Doszło do morderstwa - kolejnego.
Pierwszoroczny Uczeń - przypadkowa ofiara? Był Ślizgonem - jeśli to istotne.
Morderca pozostawił po sobie jedynie wygrawerowany napis, a podczas
dzisiejszego śniadania zaczarowany sufit spłatał nam „figla” i pokazał
gwiaździstą noc.
„Żyje, aby umierać. Żyje, aby zabijać”- mówi
to, coś panu?
Z poważaniem Minerwa McGonagall ”
- Jakiś horror! –
Potter wyżywał się właśnie na biednym biurku, gdy do jego gabinetu wkroczył
Ronald Weasley.
- Spokojnie stary -
starał się uspokoić kumpla, widząc w jakim jest stanie. Wzruszył ramionami
widząc jego ciekawskie spojrzenie. – Pogrzeb Luny odbędzie się za dwa dni. -
Dodał. Harry kiwnął jedynie głową i rzucił w jego stronę zwiniętą kulkę papieru
- list, który otrzymał z Hogwartu.
- Myślisz, że On
wrócił? - zagadnął przyjaciela, czochrając rudą czuprynę dłonią.
- Żaden powrót, kurwa-
warknął. - Gadasz jak ta jędza z Proroka Codziennego - dodał.
-Weź się w ogóle
zastanów. Voldemort zabiłby swoich kochanych Ślizgonów? To właśnie sprawia, że to
morderstwo jest „magiczne”- kontynuował Potter. Znużony rudzielec usiadł
na krześle przyjaciela i zaczął się bawić mugolskim kalendarzem.
-Ty, co to jest? - zagadnął
zielonookiego, pokazując mu zaznaczoną datę na czerwono. Ten w odpowiedzi
wywrócił oczami.
- Zaznaczona data -
odparł i zabrał się za zbieranie papierów z ziemi.
- Czy to nie jest
czasem rocznica?
- Ron…
- O ile dobrze wiem,
dwa lata temu tego dnia, pochowano…
- Ron!!!
- …Hermionę Riddle -
dokończył z naburmuszoną miną Weasley.
- Zamknij się, ok?!
Nie rozumiesz i tyle, a teraz, skoro przekazałeś mi już wszystkie wieści, czy
możemy już się zbierać? - Spakował akta sprawy do teczki i ściągnął z wieszaka
płaszcz.
- Powiedz, dlaczego
wciąż traktujesz ją w ten sposób? - Zagadną rudy. Szczerze nienawidził
Hermiony. Była szarą plamą na jego życiu. Wciąż tlącym się wspomnieniem.
Spojrzał na przyjaciela, który zaciskał pięści. Aż się wzdrygnął.
- Zabiłem ją,
wystarczy?! - ryknął. Zatrzasną za sobą drzwi i ruszył przodem.
- No właśnie, zabiłeś
ją! Nie jesteś szczęśliwy, że zapobiegłeś powrotu zła? - Usłyszał za sobą
podniesiony głos Ronalda. Nie odpowiedział. On tego nie widział. Nie widział
tych kolorowych falbanek i serpentyn, które wystrzeliły z jej różdżki. Nie
wdział jej błogiej twarzy. Tak po prostu pozwoliła na to wszystko. Dała się
zabić, dlaczego? Wolał nie być dociekliwy - to piętno już wystarczająco go
miażdżyło. Wręcz zmywało z niego nocny sen.
***
„Jestem Hermiona
Riddle. Wydaje mi się to szczerze głupie, pisać do samej siebie. Równie głupie
jest mówienie do samej siebie - z gwoli ścisłości wolę pisać - nikt mnie wtedy
nie usłyszy, nie? Jako, że nie wiem, co sensownego powinnam tu zanotować, to
żegnam się ze samą sobą - krótki wstęp nie zaszkodzi samej mnie, nie?”
Lubił ten początek.
Był na jej poziomie zagubienia. Jakby sama nie wiedziała, o czym powinna
myśleć. Kochał gładzić tą pierwszą kartkę z jej dziennika. Jedna z niewielu
rzeczy, które pozwalały mu na przypomnienie sobie jej śmiechu.
„Dobra. To jest
pierwszy dzień, który tu opisze. Nie będziemy się bawić w daty - czas jest
ulotny, a ja pragnę, aby tu zatrzymał się bezpowrotnie.
Dzień 1
Jak wspomniałam,
mam na imię Hermiona Riddle - ostatnie słowo powtórzyć? Nie? Ok. Nie będę
również tłumaczyć tych wszystkich bzdur dotyczących dwóch światów - powiem jedynie,
że jestem czarownicą i zamkniemy ten temat, jasne? Tak więc, jestem czarownicą.
I również uczennicą Hogwartu - ten szczegół również pomińmy bez większych
informacji, jasne? Wytniemy również fakt, że byłam przydzielana dwa razy -
szczęście miała ta obwisła szmata, że krzyknęła za drugim razem poprawne hasło.
Dla wyjaśnienia, gdybym w dalekiej przyszłości zapomniała, to ostatecznie
ukończę szkołę jako mieszkanka Domu Węża. Skleroza nie boli, ale napaja
wstydem. Wracając do Dnia Pierwszego:
Jest połowa
września - dopiero teraz zadecydowałam, że przeznaczę ten zeszyt na upust moich
brudnych myśli. Dobra zacznijmy od razu… Nie lubię Yuko (delikatnie powiem).
Przykleiła się jak rzep do psiego ogona. Łazi za mną wszędzie - nie pomijając
niestety łazienek. Siada na każdej lekcji za mną - oceny ma dobre, więc coś mi
mu zajeżdża. Wpierdziela się do moich rozmów w Wielkiej Sali - podczas
śniadania, obiadu, i kurwa kolacji. Po Draco jest drugą osobą na liście, którą
bym chętnie zabiła - choć ją, to już całkiem poważnie.
A co do tej łajzy…
To nie jest łajzą. Jest cholernie przystojny - i on to, kurwa wie. Wstyd
przyznać, że gubię się czasem w jego oczach. Niby doszliśmy do porozumienia,
ale nie wiele zmieniło się względem nas. Wciąż jest zimny, podły i zajmuje się
nie tymi pannami, co trzeba - nie nazwałabym tego miłością. Nie! W żadnym
wypadku!!! Jedynie zauroczenie, takie głupie, chore, co przechodzi po paru
tygodniach, być może miesiącach, a w ostateczności latach. Jak coś pójdzie nie
tak, to trzeba będzie urządzić napad na biedaka. Następnie upozorować jego
zaginięcie/śmierć. I do końca życia upajać się jego obecnością. To brzmiało
złowieszczo. I dziwnie. Dobranoc, Miona.”
To zawsze w niej
tkwiło - sarkazm, chamstwo. Nawet sama przed sobą nie kryła irytacji, która
ogarniała ją w każdej chwili. Była szczera, ale chamska. Była piękna, ale
chamska. Była idealna, ale wciąż za chamska. Mimo, że widział w niej wiele - pierwszy
przymiotnik jakim był w stanie ją określi, to „chamska”.
- O ironio - szepnął.
Leżał w łóżku sącząc Ognistą. Przed jego oczami rozciągał się widok Anny. O
niczym innym nie marzył. Dziewczyna siedziała do niego tyłem na krześle przed
toaletką. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w swoje odbicie, jednocześnie
rozczesując swoje długie do pasa włosy koloru czarnego. Ich pasma zawijały się
w niesporne, sztywne loki, które dziewczynie sprawiały trudności. Szarpała się
z grzebieniem dobre pół godziny, ale kołtuny nie dawały za wygraną. W karych
oczach iskrzyła się złość. Zbulwersowana, wzięła parę głębszych wdechów. Jej
blada skóra na twarzy przybrała rumieńców. Lekko zadarty nosek, pełne wargi o
równie bladym odcieniu. Dobrze zarysowane kości policzkowe. Delikatna skóra.
Drobne ciało. Dziewczyna nie była brzydka, ale jak dla niego, zbyt pewna siebie
i swej „doskonałości”. Z każdym dniem denerwowała go coraz bardziej.
- Mógłbyś w końcu
odłożyć tą książeczkę? - Dopiero teraz spostrzegł, że siedziała obrócona do
niego przodem we wbitym we włosy grzebieniem. Mimowolnie na jego twarzy pojawił
się uśmiech. Wziął do ręki dziennik, który leżał obok niego i pokręcił głową.
- Raczej nie - odparł
złośliwie. Gorzej, niż moja matka, pomyślał. Ta w odpowiedzi fuknęła i
odwróciła się do swojego odbicia lustrzanego.
***
Ginewra czekała na
męża i brata z kawą w ręce. Czuła się podenerwowana. To uczucie ogarniało ją od
wydarzenia, które miało miejsce dwa dni wstecz. Poczuła jak po jej kręgosłupie
rozciąga się fala dreszczy. Wciąż to widziała. Blond włosy opadające na siną
twarz. Zasłaniały martwe oczy. Nasączony materiał niebieskiej sukienki przyległ
do ciała. Krew. Wszędzie. Na jej rękach, skórze, kafelkach. Płynęła
krawędziami, szukała ujścia, roznosiła zapach.
- Jesteśmy! -
Podskoczyła. Odłożyła na blat kubek i wplotła palce w swoje karmelowe włosy.
Podeszła do męża i pocałowała go w policzek, następnie odkładając jego teczkę
na kanapę. Całą trójką udali się do salonu, gdzie Ginny każdego obdarowała
parującą kawą. Mężczyźni obdarowali ją uśmiechem i zaczęli rozmowę.
- To jak Ron,
rozgrywki już za dwa dni, nie? - zagadnął przyjaciela Harry. Po ich małej
sprzeczce, wciąż nie był w stanie odpuścić koledze tego zachowanie. Czuł
satysfakcję widząc spąsowiałą twarz Weasleya.
- Ta - odparł
naburmuszony rudzielec. Przed oczami wciąż miał tę datę. Tę cholerną datę
podkreśloną trzy razy, napisaną czerwonym flamastrem i zaznaczoną w kółko.
***
Na jej twarz wypełzł
uśmiech. Nie mogła przestać szczerzyć się do ruchomej fotografii - po prostu
nie mogła. Odgarnęła pasmo blond włosów za ucho. Siedziała na ganku i
przeglądała album, jakby ta chwila była w stanie przywrócić jej wszystko to, co
do tych czas miała. Delikatnymi dłońmi dotykała śliskich powierzchni zdjęć.
Większość z nich niewiele się różniła. Na wszystkich była cała ich czwórka. Na
wszystkich znajdowały się PUSTE butelki po alkoholu. Na wszystkich śmiali się,
obejmując z głupimi minami. Przeszłość, wspomnienia - to jedyne co
pozostaje nam po ludziach. Bez nadziei, czy czegokolwiek innego. Jest wyłącznie
pustka. Pojawia się, aby zepchnąć płacz i smutek. Ale również ona znika,
ustępuje miejsca melancholii - a po śmiechu pojawiając się łzy goryczy -
mimowolnie płynął po polikach. Maleńkie perełki płynęły również po jej
brzoskwiniowej, ciepłej skórze. Zgniłozielone oczy spoglądały na świat pustką
spod kurtyny gęstych rzęs. Pełne, karminowe wargi wykrzywione były w uśmiech -
delikatny, pewny siebie, pełny wspomnień i życia. Delikatne ciało, szczupła
postura, ładne piersi i długie nogi. Długie do pasa włosy błyszczące jak kłosy
skąpane złocistym słońcem. Złote kłosy.
- Yuko? - Nie odpowiedziała.
Miała tego wszystkiego serdecznie dość. Cholera, warknęła w myślach. Zakryła
oczy dłońmi i oparła łokcie o kolana.
***
Jego futro było w
odcieniu rdzy. Intensywny odcień karmelu z mieszanką kakaa, czekolady. Pionowe
zielenice i ciemny odcień tych ślepi. Łagodne usposobienie - a raczej leniwy.
Gruby, jak puchata kulka o uroczym odcieniu. Futerko, w niektórych miejscach
posklejane i przybrudzone błotem. Pachniał stęchlizną, starością, dokładniej
wilgocią - Londynem. Ten obraz nędzy ratowało mruczenie. W przedawnieniu,
irytujące, ale jednak niosące wspomnienie. A to ważne. Jedyny, żywy, śmierdzący
dowód, że Hermiona kiedyś istniała. Krzywołap - zwykły, tłusty, stary kocur?
Otóż nie! Dla pewnego blondyna była to chodząca przepowiednia. Kot pojawiał się
od czasu do czasu. Nic wielkiego, prawda? Ostatni raz, Draco widział kota rok
temu. Dokładnie rok temu. Przyniósł mu zdechłą mysz w zamian za nocleg i
żarcie. Następnego dnia kota nie było - oczywiście myszy również. Dziś wieczór
miał okazję widzieć go po raz kolejny. Stał za oknem na parapecie. Wpatrywał
się w niego, jak w obrazek. Chłopak, aż się wzdrygnął widząc zwierzę. Za to
Krzywołap dumnie oczekiwał zaproszenie.
- A myślałem, że
zdechłeś na jakiejś ulicy - szepnął uchylając okno. Wziął go na ręce i „przytulił”
do twarzy. Tak. Wciąż tam był. Ulotny, ale wciąż intensywny zapach
Hermiony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz