czwartek, 2 sierpnia 2012

Księga pierwsza - rozdział 2


„Śmietanka towarzyska, markowe wina, Harry Potter - pokusa, której nie oprze się żaden morderca? Wczorajszego wieczoru, odbył się bankiet - bal charytatywny, który zorganizował Minister Magii, jak co roku.
Zgasły światła. Zaczarowane iskry odwróciły uwagę „przyklejając” się do wybranych obiektów. W tym czasie zmarła dziewczyna, która miała przed sobą życie, karierę i dziecko - trzymiesięczną córeczkę.
Dlaczego Złoty Chłopiec nie uratował jej? Była jego przyjaciółką ze szkolnych lat.
Dlaczego dziewczyna Draco Malfoya krzyczała: „Zostaw mojego męża” ? Czy o czymś nie wiemy?
Dlaczego żadna różdżka, która znajdowała się w tym pomieszczeniu nie działała przez 7godzin? Efekty uboczne?
Czyżby nastąpił kolejny „powrót” ?
-Żaden powrót, kurwa- warknął Harry. Upił łyk kawy i przeczesał dłonią włosy. Nie spał całą noc. Siedział w tym przeklętym biurze od wczorajszego wydarzenia i intensywnie myślał. Ginny siedziała w domu i czekała na kolejne wiadomości. Miał tego dość. Nic nie wskazywało na to, że było to pospolite morderstwo. Nic nie wskazywało nawet metod Voldemorta. Zbrodnia przy dwustu świadkach? Pierwsze widział. Brak śladów? Tylko go pogłębiali.
- Jeszcze te światełka! Cholera, co to ma być?! - Wściekły zrzucił papiery na ziemię. Uderzył pięścią w biurko i wyszedł. Trzasną drzwiami i wyszedł. Tak po prostu poszedł do kawiarni na śniadanie.
***
- Kochanie, jak się czujesz? - Blaise spojrzał na ukochaną smutnymi oczami. Przytulił jej wątłe ciało do swojego.  Jego nozdrza wypełnił zapach piżmu.
- Krew - szepnęła. Dziewczyna od paru godzin tonęła w nastroju melancholii. Nie pamiętała, kiedy miała okazję ostatnio oglądać ten widok. Chyba przy Hermionie - ona to lubiła. Obleśny widok rozlewającego się szkarłatu. Kochała stęchły zapach i krzyk bólu, który wydobywał się z krtani ofiar. Yuko, mimowolnie się uśmiechnęła.
- Też za nią tęsknię - powiedział. Wiedział co myślała, czuł nostalgię po stracie przyjaciółki, niemalże siostry. Brakowało im wspólnych nocy przy butelkach Ognistej. Brakowało im wybryków, poczucia bycia.  Brakowało im JEJ. Życie było uparte - brnęło do przodu, nie pozostawiając po sobie wiele. Mgliste kartki papieru, na których zapisano przeszłość. Oni nie mogli pogodzić się z myślą, że do ich drzwi nie zapuka Hermiona. Nie wyobrażali sobie, że niezastaną jej rozwalonej w wielkim łożu. Wciąż widzieli jej złowrogie iskry w oczach, poważny wyraz twarzy i ukryte oblicze.
- Powinniśmy wtedy przy niej być - mruknęła. Mimowolnie po jej twarzy spłynęła łza. Zabini, starł ją kciukiem.  Delikatnie gładził jej delikatną skórę twarzy. Ucałował zamknięte powieki i przyciągnął ją do siebie.
- To moja wina - szepną jej do ucha. - Nie twoja - dodał po chwili. Dziewczyna ukryła twarz w jego klatce piersiowej. Nie wydała z siebie żadnego odgłosu. Walczyła ze łzami. Kochała ją jak siostrę. Była jej pierwszą przyjaciółką. Nie spotkała nigdy kogoś tak życzliwego względem niej. Pamiętała, jak ciężkie były pierwsze tygodnie w Hogwarcie. Choć kręciło się przy niej wiele osób, wiedziała, iż to z zaciekawienia. Pamiętała, że jedynie Hermiona powiedziała jej prosto w twarz, że ją irytuje. Było jej przykro. Pamiętała, jak oberwała od dziewczyny za łażenie za nią. Chciała z nią tylko porozmawiać. Pamiętała, że to ona jedyna wyciągnęła do niej rękę, gdy Gryfoni śmiali się z niej. To ona urządziła wtedy awanturę na skalę całej szkoły. To był początek siostrzanej więzi, która oplotła ich ręce. Pomogła jej wyznać swoją miłość. Sprawiła, iż nieśmiałość zmalała. Nauczyła żyć i czerpać z tego radość - nigdy nie przypuszczała, że jej starsza „siostrzyczka” ją opuści - że opuści kogokolwiek.
- Co mówisz? - Łagodnie pogłaskał ją po głowie, czując jak dziewczyna mamrocze coś w jego koszulę.
- Cholera, zostaw mnie - szepnęła podnosząc delikatnie głowę. Wyrwała się z jego uścisku i wzięła stojący na stole kubek kawy. Zanurzyła usta w gorącej, gęstej cieczy. Przetarła opuchnięte oczy i poprawiła bluzę. Usiadła na kuchenny blacie.
- Dlaczego nie zamieszkasz u mnie? - Wypalił z innej beczki. Wywróciła oczami i ruszyła ku wyjściu z kuchni. Zdziwiony podążył za nią. Dziewczyna otworzyła przed nim frontowe drzwi.
- Wyjdź i wróć, gdy nauczysz się okazywać skruchę i wyczuwać momenty, w których lepiej nie wspominać o swojej wielkiej, pustej willi - warknęła.
***
14 października, Hogwart - 23:25
W całym zamku, panowała cisza. Jedynie pochrapywanie obrazów psuły ten majestat. Choć, być może coś jeszcze. Dziesięcioletnia Ślizgonka wracała właśnie ze swojego pierwszego w życiu szlabanu. Po jej ciele przeszły ciarki na wspomnienie męskiej toalety na trzecim piętrze. Wytarła spoconą dłoń w spódniczkę.
- Nigdy więcej. Nigdy - mruknęła. Poprawiła brązowe włosy i pewniejszym krokiem ruszyła do lochów. Podskoczyła słysząc stukot za sobą. 
- Przestraszyła mnie pani - powiedziała widząc McGonagall. Kobieta spojrzała na nią surowym wzrokiem. I podeszła bliżej.
- A co pani tu robił? Jak mniemam cisza nocna jest od dwudziestej drugiej.
- Ja wracałam ze szlabanu. Sprzątałam…toalety - powiedziała dziewczynką rumieniąc się ze wstydu. Dyrektorka westchnęła ukradkiem i ruszyła w stronę lochów.
- Odprowadzę cię - powiedziała kobieta.
Korytarze lochów były zimne i opustoszałe. Minerwa musiała oświetlać drogę swoją różdżką. Widząc jak pierwszoroczna trzepie się i dygocze, przyśpieszyła. Pierwsze szlabany zawsze były najgorsze. Były to jedne z pierwszych kar, jakie wymierzono tym dzieciom - nie były one przystosowane do szorowania słoików, czy szorowania klozetów. Uczono je, że duma jest najważniejsza. Najciężej mieli mieszkańcy Domu Węża. Wychowywani w dostatku, majestacie i bogactwie, przywykli, że wszystko wykonywali za nich skrzaty. To była próba, samodzielne życie - Hogwart miał nauczać posłuszeństwa - w pewnym sensie.
- Pani dyrektor? - Dziewczynka przystanęła. Jej czarne oczy starały się dostrzec kobietę, która szła przed nią. Jej oddech przyśpieszył.
- Tak? - zapytała kobieta. Przystanęła i skierowała światło na twarz dziewczynki. - Co się stało?- dodała, widząc jak w jej oczach zbierają się łzy strachu.
- Czy coś tam jest? - Jej drżący głos przeciął powietrze. Kobieta dopiero teraz wyczuła roznoszący się zapach. Zdziwiona skierowała różdżkę w kierunku, w którym dziewczynka wyciągała rękę. - Elizabeth, podejdź proszę do mnie. - Cały korytarz wypełnił szloch. Minerwa wysłała patronusa do kadry nauczycielskiej i podeszła do klęczącej pierwszoklasistki. Przytuliła jej ciało.
- Mój braciszek- szeptała. - Mój kochany braciszek. - Wtuliła głowę w zakrwawione ciało brata. Ręką odepchnęła McGonagall i zaniosła się rykiem. Nie hamowała niczego.  Łez, krzyku, złość i bezradność. Nauczycielka oświetliła zaklęciem całe lochy. Słyszała jak przejście z Pokoju Wspólnego Ślizgonów otwiera się.
„Żyje, aby umierać - Żyje, aby zabijać”- zakryła dłonią usta, widząc wysmarowany napis krwią.
***
15 października, Hogwart - śniadanie
Cisza - idealna, melancholijna - dziwna. Z żadnego stołu nie dobiegały nawet szepty. Grono pedagogiczne posyłało sobie jedynie ukradkowe spojrzenia. Niektórzy uczniowie patrzeli na dwa puste miejsca przy stole Ślizgonów. Ubiegłej nocy zmarła jedna osoba - druga w strasznym stanie psychicznym leży w Skrzydle Szpitalnym. W głowach wszystkich zgromadzonych, tliło się tylko jedno nazwisko. Dla nauczycieli dodatkową zagadką było wysmarowane zdanie. Szkołą wstrząsnęły nowe „plagi”- panował chaos. Nikt nie wiedział, co o tym myśleć.
- Dość tego- mruknęła dyrektorka. Wszystkie twarze zostały skierowane w jej stronę. - Idę wysłać sowę do pana Potter - powiedziała jakby do siebie, ale usłyszeli ją wszyscy. Nikt się nie odezwał. Nawet Ślizgoni nie mogli być pewni swojej przyszłości. 
***
„Jak mniemam, miał pan już okazję dowiedzieć się, panie Potter, co wydarzyło się na przyjęciu u Ministra Magii - wierzę, że sam był pan tam obecny. Piszę, aby dołożyć do tego wydarzenia „zjawiska”, jakie miały miejsce w Szkole Magii, Hogwarcie. Doszło do morderstwa - kolejnego. Pierwszoroczny Uczeń - przypadkowa ofiara? Był Ślizgonem - jeśli to istotne. Morderca pozostawił po sobie jedynie wygrawerowany napis, a podczas dzisiejszego śniadania zaczarowany sufit spłatał nam „figla” i pokazał gwiaździstą noc.
„Żyje, aby umierać. Żyje, aby zabijać”- mówi to, coś panu?   
Z poważaniem Minerwa McGonagall  ”
- Jakiś horror! – Potter wyżywał się właśnie na biednym biurku, gdy do jego gabinetu wkroczył Ronald Weasley.
- Spokojnie stary - starał się uspokoić kumpla, widząc w jakim jest stanie. Wzruszył ramionami widząc jego ciekawskie spojrzenie. – Pogrzeb Luny odbędzie się za dwa dni. - Dodał. Harry kiwnął jedynie głową i rzucił w jego stronę zwiniętą kulkę papieru - list, który otrzymał z Hogwartu.
- Myślisz, że On wrócił? - zagadnął przyjaciela, czochrając rudą czuprynę dłonią.
- Żaden powrót, kurwa- warknął. - Gadasz jak ta jędza z Proroka Codziennego - dodał.
-Weź się w ogóle zastanów. Voldemort zabiłby swoich kochanych Ślizgonów? To właśnie sprawia, że to morderstwo jest „magiczne”- kontynuował Potter.  Znużony rudzielec usiadł na krześle przyjaciela i zaczął się bawić mugolskim kalendarzem.
-Ty, co to jest? - zagadnął zielonookiego, pokazując mu zaznaczoną datę na czerwono. Ten w odpowiedzi wywrócił oczami.
- Zaznaczona data - odparł i zabrał się za zbieranie papierów z ziemi.
- Czy to nie jest czasem rocznica?
- Ron…
- O ile dobrze wiem, dwa lata temu tego dnia, pochowano…
- Ron!!!
- …Hermionę Riddle - dokończył z naburmuszoną miną Weasley.
- Zamknij się, ok?! Nie rozumiesz i tyle, a teraz, skoro przekazałeś mi już wszystkie wieści, czy możemy już się zbierać? - Spakował akta sprawy do teczki i ściągnął z wieszaka płaszcz.
- Powiedz, dlaczego wciąż traktujesz ją w ten sposób? - Zagadną rudy. Szczerze nienawidził Hermiony. Była szarą plamą na jego życiu. Wciąż tlącym się wspomnieniem. Spojrzał na przyjaciela, który zaciskał pięści. Aż się wzdrygnął.
- Zabiłem ją, wystarczy?! - ryknął. Zatrzasną za sobą drzwi i ruszył przodem.
- No właśnie, zabiłeś ją! Nie jesteś szczęśliwy, że zapobiegłeś powrotu zła? - Usłyszał za sobą podniesiony głos Ronalda. Nie odpowiedział. On tego nie widział. Nie widział tych kolorowych falbanek i serpentyn, które wystrzeliły z jej różdżki. Nie wdział jej błogiej twarzy. Tak po prostu pozwoliła na to wszystko. Dała się zabić, dlaczego? Wolał nie być dociekliwy - to piętno już wystarczająco go miażdżyło. Wręcz zmywało z niego nocny sen.
***
„Jestem Hermiona Riddle. Wydaje mi się to szczerze głupie, pisać do samej siebie. Równie głupie jest mówienie do samej siebie - z gwoli ścisłości wolę pisać - nikt mnie wtedy nie usłyszy, nie? Jako, że nie wiem, co sensownego powinnam tu zanotować, to żegnam się ze samą sobą - krótki wstęp nie zaszkodzi samej mnie, nie?” 
Lubił ten początek. Był na jej poziomie zagubienia. Jakby sama nie wiedziała, o czym powinna myśleć. Kochał gładzić tą pierwszą kartkę z jej dziennika. Jedna z niewielu rzeczy, które pozwalały mu na przypomnienie sobie jej śmiechu.
„Dobra. To jest pierwszy dzień, który tu opisze. Nie będziemy się bawić w daty - czas jest ulotny, a ja pragnę, aby tu zatrzymał się bezpowrotnie.
Dzień 1
Jak wspomniałam, mam na imię Hermiona Riddle - ostatnie słowo powtórzyć? Nie? Ok. Nie będę również tłumaczyć tych wszystkich bzdur dotyczących dwóch światów - powiem jedynie, że jestem czarownicą i zamkniemy ten temat, jasne? Tak więc, jestem czarownicą. I również uczennicą Hogwartu - ten szczegół również pomińmy bez większych informacji, jasne? Wytniemy również fakt, że byłam przydzielana dwa razy - szczęście miała ta obwisła szmata, że krzyknęła za drugim razem poprawne hasło. Dla wyjaśnienia, gdybym w dalekiej przyszłości zapomniała, to ostatecznie ukończę szkołę jako mieszkanka Domu Węża. Skleroza nie boli, ale napaja wstydem. Wracając do Dnia Pierwszego:
Jest połowa września - dopiero teraz zadecydowałam, że przeznaczę ten zeszyt na upust moich brudnych myśli. Dobra zacznijmy od razu… Nie lubię Yuko (delikatnie powiem). Przykleiła się jak rzep do psiego ogona. Łazi za mną wszędzie - nie pomijając niestety łazienek. Siada na każdej lekcji za mną - oceny ma dobre, więc coś mi mu zajeżdża. Wpierdziela się do moich rozmów w Wielkiej Sali - podczas śniadania, obiadu, i kurwa kolacji. Po Draco jest drugą osobą na liście, którą bym chętnie zabiła - choć ją, to już całkiem poważnie.
A co do tej łajzy… To nie jest łajzą. Jest cholernie przystojny - i on to, kurwa wie. Wstyd przyznać, że gubię się czasem w jego oczach. Niby doszliśmy do porozumienia, ale nie wiele zmieniło się względem nas. Wciąż jest zimny, podły i zajmuje się nie tymi pannami, co trzeba - nie nazwałabym tego miłością. Nie! W żadnym wypadku!!! Jedynie zauroczenie, takie głupie, chore, co przechodzi po paru tygodniach, być może miesiącach, a w ostateczności latach. Jak coś pójdzie nie tak, to trzeba będzie urządzić napad na biedaka. Następnie upozorować jego zaginięcie/śmierć. I do końca życia upajać się jego obecnością. To brzmiało złowieszczo. I dziwnie. Dobranoc, Miona.”
To zawsze w niej tkwiło - sarkazm, chamstwo. Nawet sama przed sobą nie kryła irytacji, która ogarniała ją w każdej chwili. Była szczera, ale chamska. Była piękna, ale chamska. Była idealna, ale wciąż za chamska. Mimo, że widział w niej wiele - pierwszy przymiotnik jakim był w stanie ją określi, to „chamska”.
- O ironio - szepnął. Leżał w łóżku sącząc Ognistą. Przed jego oczami rozciągał się widok Anny. O niczym innym nie marzył. Dziewczyna siedziała do niego tyłem na krześle przed toaletką. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w swoje odbicie, jednocześnie rozczesując swoje długie do pasa włosy koloru czarnego. Ich pasma zawijały się w niesporne, sztywne loki, które dziewczynie sprawiały trudności. Szarpała się z grzebieniem dobre pół godziny, ale kołtuny nie dawały za wygraną. W karych oczach iskrzyła się złość. Zbulwersowana, wzięła parę głębszych wdechów. Jej blada skóra na twarzy przybrała rumieńców. Lekko zadarty nosek, pełne wargi o równie bladym odcieniu. Dobrze zarysowane kości policzkowe. Delikatna skóra. Drobne ciało. Dziewczyna nie była brzydka, ale jak dla niego, zbyt pewna siebie i swej „doskonałości”. Z każdym dniem denerwowała go coraz bardziej.
- Mógłbyś w końcu odłożyć tą książeczkę? - Dopiero teraz spostrzegł, że siedziała obrócona do niego przodem we wbitym we włosy grzebieniem. Mimowolnie na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wziął do ręki dziennik, który leżał obok niego i pokręcił głową.
- Raczej nie - odparł złośliwie. Gorzej, niż moja matka, pomyślał. Ta w odpowiedzi fuknęła i odwróciła się do swojego odbicia lustrzanego.
***
Ginewra czekała na męża i brata z kawą w ręce. Czuła się podenerwowana. To uczucie ogarniało ją od wydarzenia, które miało miejsce dwa dni wstecz. Poczuła jak po jej kręgosłupie rozciąga się fala dreszczy. Wciąż to widziała. Blond włosy opadające na siną twarz. Zasłaniały martwe oczy. Nasączony materiał niebieskiej sukienki przyległ do ciała. Krew. Wszędzie. Na jej rękach, skórze, kafelkach. Płynęła krawędziami, szukała ujścia, roznosiła zapach.
- Jesteśmy! - Podskoczyła. Odłożyła na blat kubek i wplotła palce w swoje karmelowe włosy. Podeszła do męża i pocałowała go w policzek, następnie odkładając jego teczkę na kanapę. Całą trójką udali się do salonu, gdzie Ginny każdego obdarowała parującą kawą. Mężczyźni obdarowali ją uśmiechem i zaczęli rozmowę.
- To jak Ron, rozgrywki już za dwa dni, nie? - zagadnął przyjaciela Harry. Po ich małej sprzeczce, wciąż nie był w stanie odpuścić koledze tego zachowanie. Czuł satysfakcję widząc spąsowiałą twarz Weasleya.
- Ta - odparł naburmuszony rudzielec. Przed oczami wciąż miał tę datę. Tę cholerną datę podkreśloną trzy razy, napisaną czerwonym flamastrem i zaznaczoną w kółko.
***
Na jej twarz wypełzł uśmiech. Nie mogła przestać szczerzyć się do ruchomej fotografii - po prostu nie mogła. Odgarnęła pasmo blond włosów za ucho. Siedziała na ganku i przeglądała album, jakby ta chwila była w stanie przywrócić jej wszystko to, co do tych czas miała. Delikatnymi dłońmi dotykała śliskich powierzchni zdjęć. Większość z nich niewiele się różniła. Na wszystkich była cała ich czwórka. Na wszystkich znajdowały się PUSTE butelki po alkoholu. Na wszystkich śmiali się, obejmując  z głupimi minami. Przeszłość, wspomnienia - to jedyne co pozostaje nam po ludziach. Bez nadziei, czy czegokolwiek innego. Jest wyłącznie pustka. Pojawia się, aby zepchnąć płacz i smutek. Ale również ona znika, ustępuje miejsca melancholii - a po śmiechu pojawiając się łzy goryczy - mimowolnie płynął po polikach. Maleńkie perełki płynęły również po jej brzoskwiniowej, ciepłej skórze. Zgniłozielone oczy spoglądały na świat pustką spod kurtyny gęstych rzęs. Pełne, karminowe wargi wykrzywione były w uśmiech - delikatny, pewny siebie, pełny wspomnień i życia. Delikatne ciało, szczupła postura, ładne piersi i długie nogi. Długie do pasa włosy błyszczące jak kłosy skąpane złocistym słońcem. Złote kłosy.
- Yuko? - Nie odpowiedziała. Miała tego wszystkiego serdecznie dość. Cholera, warknęła w myślach. Zakryła oczy dłońmi i oparła łokcie o kolana. 
***
Jego futro było w odcieniu rdzy. Intensywny odcień karmelu z mieszanką kakaa, czekolady. Pionowe zielenice i ciemny odcień tych ślepi. Łagodne usposobienie - a raczej leniwy. Gruby, jak puchata kulka o uroczym odcieniu. Futerko, w niektórych miejscach posklejane i przybrudzone błotem. Pachniał stęchlizną, starością, dokładniej wilgocią - Londynem. Ten obraz nędzy ratowało mruczenie. W przedawnieniu, irytujące, ale jednak niosące wspomnienie. A to ważne. Jedyny, żywy, śmierdzący dowód, że Hermiona kiedyś istniała. Krzywołap - zwykły, tłusty, stary kocur? Otóż nie! Dla pewnego blondyna była to chodząca przepowiednia. Kot pojawiał się od czasu do czasu. Nic wielkiego, prawda? Ostatni raz, Draco widział kota rok temu. Dokładnie rok temu. Przyniósł mu zdechłą mysz w zamian za nocleg i żarcie. Następnego dnia kota nie było - oczywiście myszy również. Dziś wieczór miał okazję widzieć go po raz kolejny. Stał za oknem na parapecie. Wpatrywał się w niego, jak w obrazek. Chłopak, aż się wzdrygnął widząc zwierzę. Za to Krzywołap dumnie oczekiwał zaproszenie.
- A myślałem, że zdechłeś na jakiejś ulicy - szepnął uchylając okno. Wziął go na ręce i „przytulił” do twarzy. Tak. Wciąż tam był. Ulotny, ale wciąż intensywny  zapach Hermiony.

Brak komentarzy: