- Zgredek pomoże! Zgredek dobry skrzat! - Hermiona
uśmiechnęła się w duchu. Tego potrzebowała najbardziej, wsparcia. Skrzat
chwycił jej dłoń swoją, maleńką i delikatną w dotyku. Pomógł jej wstać z łóżka,
niespodziewanie włożył jej w dłoń różdżkę.
- Zgredku, to moja różdżka? - zagadnęła. Znała jednak na nie
odpowiedź. Jej własność została złamana i obecnie nie nadawała się do niczego.
- Och, nie! Zgredek znalazł ją! W gablocie! Zgredek przez
przypadek ją wywrócił i wypadła. Zgredek wiedział, że przyjaciółka Harrego
Pottera nie ma różdżki i wiedział, że ta z pewnością się przyda! - powiedział
na jednym tchu. Uśmiechnęła się delikatnie. Przyłożyła różdżkę do nosa, zapach
drewna, rozprowadził się natychmiast po jej nozdrzach. Słodkawy zapach, ze
zdziwieniem stwierdziła, że nigdy czegoś takiego nie czuła. Dla pewności
machnęła ją jeszcze w powietrzu lekko.
- Orchideus - szepnęła cichutko.
- Nie ma czasu, panna Hermiona Granger wypróbuje różdżkę
później! Teraz szybko! Skrzaty nas kryją, ale jak ktoś zauważy nasze
znikniecie, to będzie źle! Bardzo... - Skrzat szarpnął nią i poczuła
zawirowanie. Upadła na ziemię. Zawzięcie sapnęła i zacisnęła powieki. Chłód,
który ogarnął ją w jednej chwili, sprawił, że dreszcze na jej ciele, stały się
jeszcze bardziej widoczne. Z ledwością podniosła się, dłońmi przetarła oczy.
- I co teraz? - zagadnęła łagodnie, choć czuła, że cała się
gotuje. - Gdzie jesteśmy?! - warknęła cichutko, ale nic jej nie odpowiedział.
Skrzat popchnął ją jeszcze do przodu. Wpadła na żywopłot posiadłości Malfoyów.
- Idź w prawo, cały czas. Postaraj się ukryć na tyłach domu.
Chociażby na razie. Teleportacja jest tu obecnie niemożliwa. Zgredek musi
anulować barierę, Zgredek wróci po przyjaciółkę pana Pottera, ale musisz się
ukryć! No szybko, idź! - Zanim zdążyła poinformować skrzata, że bynajmniej ją
to nie bawi, stworzenie zniknęło z cichym pyknięciem. Wypluła pojedyncze
listki, które zdążyła dostać się do jej ust. Zaklęła siarczyście i zaczęła iść.
Trzymała się kurczowo krzaków, co jakiś czas jej bose stopy, zapadały się w
błocie, bądź kaleczyły się, gdy potknęła się o wystające korzenie, czy większe
kamienie. Starała się nie kląć na głos, ale z każdym krokiem, stawało się to
coraz trudniejsze. Była tak wściekła, że nawet nie poczuła, że po jej
policzkach spływają łzy bezradności.
Zajebę ich, zajebę ich wszystkich, krzyczała w myślach.
Zagryzła spierzchnięte wargi. Jeszcze chwilę, jeszcze chwilę, odliczała do
momentu swojego wybuchu.
Idąc już dłuższy czas, zrezygnowała. Puściła żywopłot i
ruszyła w nieznanym jej kierunku. Dłonie miała wyciągnięte przed siebie, aby
przypadkiem na coś nie wpaść.
Ale jej dłuższa wędrówka, nie mogła przebiegać tak
spokojnie, jakby sobie tego życzyła. Potknęła się o wystający konar drzewa.
Legła na ściółkę leśną z rykiem.
- Pieprzone życie, pieprzona sprawiedliwość, pieprzona ja! -
krzyczała z twarzą ukrytą w ubłoconych liściach. Robiło jej się coraz zimniej,
policzki miała mocno zaczerwienione, a jej koszula nocna była mokra i
nieprzyjemna w dotyku. Miała wrażenie, że czuje krew i miała wrażenie, że
gorzej już być nie może. Właśnie w takich momentach, właśnie wtedy, jest
jedynie gorzej.
- Hermionka? Hermionka! - Ktoś podciągnął ją łapczywie do
góry. Starła wierzchem dłoni łzy z policzków,
uśmiechnęła się sztucznie. Tę barwę głosu rozpoznałaby wszędzie. Dała
się objąć i podnieść do góry. Ron zatrzasnął ją w swoim uścisku, a Harry
chwycił ją za lewą dłoń.
- Tak się cieszę, że cię widzę! - krzyknęli jednocześnie i
posłali sobie srogie spojrzenia, które równie szybko ocieplały, zapominając
całkowicie o ich wojnie, bo w końcu znaleźli swoją Hermionkę, nie?
- Powiedziałabym to samo, ale niezmiernie mi przykro -
odezwała się po raz pierwszy i mocniej wtuliła się w Weasleya. Było jej
cholernie zimno.
Zatkało ich, otępiali wpatrywali się w jej kruche ciało.
- Pozostaje mi jedynie przytulić się do każdego z was
osobno, tak bardzo, bardzo mocno i wyobrażać sobie, jak głupie macie teraz
miny. Ślepota nie jest praktyczna. - Trochę minęło zanim zrozumieli przesłanie
jej słów. Harry jako pierwszy pojął, o co chodzi i przejechał dłonią po jej policzkach,
a następnie palcami po jej zamkniętych powiekach, chwilę później i Ron
zrozumiał. Poczerwieniał nieznacznie i przytulił ją do siebie jeszcze mocniej.
Teraz pozostało już tylko wydostać się poza obszar bariery.
***
Gdzieś indziej - poza Europą.
Proste pukle włosów, opadały na plecy, niczym złoty jedwab.
Mrugała uwodzicielsko rzęsami, pod którymi skrywały się duże oczy w kolorze
zgniłej zieleni.
Na brzoskwiniowej cerze, pojawiły się wypieki w okolicach
policzków, a kuszące wargi, wygięły się w szczery, piękny uśmiech. Swobodnie
przeczesała dłonią włosy i przerzuciła je na prawą stronę, lewa strona karku,
została ponętnie odkryta. Przejechała palcem po dolnej wardze. Zachichotała po
nosem, przełożyła nogę na nogę. Pokój, w
którym przebywała dziewczyna był wielki. Idealnie rozmieszczony, a jego
przestrzeń została wykorzystana całkowicie.
Na beżowych ścianach
wisiały zdjęcia - ruchomych fotografii było wiele, a każda robiona w sepii,
wszystkie przedstawiały ową właścicielkę pomieszczenia w różnych porach roku,
miejscach, czy z ludźmi, których ona nazywała "przyjaciółmi". Zdjęcia
oprawione były w ramy z ciemnego drewna.
Przejechała błyszczykiem po różanych wargach. Jedno, duże
okno w gotyckim stylu, było pokazane w pełnej okazałości - idealnie czyste
szyby przestawiały mdły krajobraz codziennej rutyny innych. Zaraz pod oknem,
stał wąski, szkarłatno-krwisty kufer. Wieko było delikatnie uchylone, a w
środku znajdowała się spakowana bielizna - gama jej kolorów przeważała od szarego
po czarny, przechodząc przez czerwień i nie omijając fioletu.
Dziewczyna ziewnęła, przeciągnęła się niemrawo i odeszła od
toaletki, która wykonana była własnoręcznie przez mugolskiego stolarza z drzewa
wierzbowego, ciemne
drewno pachniało lasem i tym swoim naturalnym zapachem. Na
blacie stały drogie perfumy i kosmetyki, a lustro nad blatem ukazywało coś
jeszcze, prócz odbicia - a dokładniej, idealnie zachowane wydarzenia, które
kiedykolwiek zaobserwowało. Chyba właśnie dlatego, ona tak je lubiła.
Obecnie stała przy komodzie. W szarej, skromnej bieliźnie,
przeglądała nowe rzeczy, które kupiła dnia wcześniejszego na ulicy Wiśniowej.
Wybrała zwykły czarny T-shirt z nadrukiem i krótkie jeansowe
spodenki, do tego sandałki na delikatnym obcasie.
Szafa była ogromna, choć z pozoru zwyczajna. Dopiero po jej
otworzeniu wchodziło się do garderoby, która była jak połowa owego pokoju.
Dziewczyna przymknęła ją – szafę - i rzuciła ubrania na łóżko - to chyba ono
zwracało na siebie największą uwagę. Miękki materac, będący w stanie pomieścić
cztery osoby, ozdobne, drewniane kolumienki, baldachim z tiulu, fioletowe, jedwabne poszwy, poduszki
z gęsiego pierza, ale to właśnie ten rozmiar był najlepszy. Westchnęła
przeciągle.
Nabrała ogromnej ochoty na gorącą kąpiel.
***
- Narcyzo, czy to ty nie byłaś przypadkiem odpowiedzialna za
szlamę? - zaszczebiotał Snape. Bellatrix rzuciła mu złowrogie spojrzenie, pełne
trzaskających piorunów. Blond włosa
kobieta spuściła głowę, Wewnętrzny Krąg zarechotał, a Lucjusz ujął dłoń żony
swoją. Malfoyowie trwali bez ruchu, wokół ich nóg, obwijała się Nagini. Wąż
syczał odkąd tylko pojawił się na zebraniu. Rozwierał paszczę i okazywał swoje
zniesmaczenie każdemu. Gdyby tylko uzyskał pozwolenie, z pewnością rzuciłby się
na kogokolwiek i żywcem połknął. Czarny Pan siedział w milczeniu. Kościstą dłoń
trzymał na swojej różdżce. Obracał nią, niby od znużenia, ale każdy wiedział,
że Lord powstrzymuje się od rzucenia masowej serii Zaklęcia Uśmiercającego. Walczył,
jakby, ze sobą jeszcze przez chwilę.
- Cruciatus! - warknął w końcu zdegustowany. Narcyza upadła
na podłogę. Zwinęła się w kłębek i krzyczała, zaciskała szczękę, aby
ustabilizować ból, ale wciąż nie mogła się do tego przyzwyczaić. Na jej bladej
twarzy, pojawiły się wypieki, a po jednym z policzków, potoczyła się srebrzysta
łza. Lucjusz wpatrywał się tępym wzrokiem w stół, inny z kpiącymi uśmiechami
obserwowali kobietę, Bellatrix starała się nie drgać, gdy krzyki wzrastały.
- Dość tego dobrego! - krzyknął Tom Riddle. Wstał z miejsca,
raptownie wszyscy ucichli.
- Zabrać ją stąd! Nie chce jej widzieć. Zabijcie, wcześniej
torturujcie, dajcie dojść do świadomości... Powtórzyć trzy razy i zabić. To
zrozumiałe? - Glizdogon chwycił kobietę za włosy. Szarpiąc nią i zmuszając, aby
szła za nim na czworakach, skierował się z nią do lochów.
- Proszę... Nie!!! Panie, ja to mogę wytłumaczyć! Proszę... -
łkała, jeszcze długo było to wszystko słychać.
Później dało się jedynie słyszeć chlust krwi, dźwięczne krzyki i
charchot rozdzieranej skóry. Młody Malfoy siedział za drzwiami prowadzącymi do
salonu głównego i zaciskał pięści. Jak on tego nienawidził. Parę godzin
wcześniej sam został wypuszczony po nocnych torturach; za znęcanie się nad
szlamą! W pierwszej chwili, wziął to za głupotę, teraz nie było mu nawet to
śmiechu. A wszystko komplikowała szlama! Przyjaciółka Pottera, nazwałby to
najstraszniejszym ze wszystkich swoich koszmarów, gdyby nie fakt, że to
rzeczywistość.
***
- Pozostaje jeszcze jedna kwestia… - zaczął Czarny Pan. Wargi
miał złożone w wąską linię, a dłoń wciąż zaciskał kurczowo na różdżce. Poczuł,
jak Nagini kładzie łeb na jego kolanach i zawzięcie próbuje go przekonać, że
wyruszy jej szukać. Skrzywił się nieznacznie, niedostrzegalnie dla
Śmierciożerców. Jednym, lodowatym spojrzeniem odgonił od siebie węża. Ten z
powrotem wrócił do wcześniejszej czynność - straszenia innych. Nieliczni byli
odporni na uroki Nagini, wiedzieli, że to tylko zabawa z jej strony, ale
większość, wciąż sztywniała, gdy pojawiła się bliżej, niż pozwalała wyznaczona
przez nich granica.
- Kto chce wyruszyć na poszukiwania szlamy? - zagadnął
sycząc. Wstał i zaczął przechadzać się
przy krzesłach zgromadzonych.
- Kto przyprowadzi do mnie tą brudną szlamowatą
przyjaciółeczkę Pottera?! - warknął rozwścieczony. Na twarzach nie licznych
widniało zadumanie, bądź oczywista niechęć.
- Kto sprowadzi mi ją tu żywą, bądź też martwą? – Coraz
większe podniecenia wzrastało w oczach Śmierciożerców. – Czy może powinienem
wysłać psy? - Oczywiście, że nie. Łowy uznano za rozpoczęte. Najbardziej
ochocza wydała się być Bellatrix Lestange.
W jej żyłach krew pulsowała zawzięcie. Uśmiech pełen kpiny i żądzy,
stawał się szerszy, a dłonie drżały z ekscytacji.
***
Ciepło, które uderzyło w nią z chwilą, pojawienia się na
Grimmauld Place 12, wydało jej się niemożliwie przyjemne. Zapach roznoszący się
po kwaterze głównej, przypominał jej ten, których charakteryzował placek
migdałowy pani Weasley. Dziewczyna aż westchnęła. Trzymając Rona za kark i
wciąż przebywając w jego ramionach, rozkoszowała się aromatem, który stawał się
coraz wyrazistszy. Zachłanniej wciągnęła
powietrze przez nozdrza Harry widząc jej rozanieloną twarz, zachichotał cicho,
choć sam miał ochotę na pyszne ciało mamy Ron. Sam rudzielec nie mógł się już
doczekać.
- Mamo? Mamo, Ron i Harry wrócili! I Hermiona! Ona też z
nimi jest! - Głos Ginny Weasley, rozniósł się melodyjnym echem na całym
parterze. Ron postawił dziewczynę
delikatnie na własne nogi. Trzymając ją za dłoń, poprowadził ją w stronę kuchni.
Harry przywitał się z Ginewrą cmoknięciem w policzek , pani Weasley przytuliła
najpierw Rona i Hermionę, a później zielonookiego. Brązowowłosa usiadła po
omacku na długiej ławie przy stole.
- Tak się cieszę, że nic wam nie jest! Jacy wy jesteście chudzi,
prócz cienie Ronaldzie! Ale i tak dostaniesz kawałek, tak się o ciebie
martwiłam. Hermiono wyglądasz okropnie!
- Dziękuję pani Weasley - szepnęła dziewczyna przez
zaciśnięte zęby.
- Miona, dobrze się czujesz? - Ginny podeszła do
przyjaciółki, starła krew, która sączyła się po jej policzku i niespodziewanie
przytuliła ją z całej siły.
- Mamo! Ona nie widzi… - odezwał się z wahaniem Ron.
- Czyli nowy plan Dumbledore’a, nie może zostać wcielony
wżycie - sapnął Lupin, tuląc do siebie Nimfodorę, westchnął przeciągle.
***
Siedzieli w ciszy. Dla niej było to coś oczywistego, jego
niezmiernie to krępowało. Swoją dłoń trzymał na jej - zimnej, poranionej, ale
aksamitnej w dotyku. Zaczerwienił się, gdy pomyślał o reszcie jej idealnego
ciała. Obserwował jej twarz z wyczekiwaniem, choć sam nie wiedział, czego
powinien się spodziewać. Jej oczy, znajdowały się za mgłą, przez którą nie
potrafił dostrzec jej brązowych oczu. Oblizała popękane wargi. Czuła się
dziwnie pusta. Zza drzwi dobiegały ich zduszone śmiechy z parteru i bliźniaków,
którzy biegali po całej kwaterze zakonu i pokazywali wszystkich napotkany swoje
nowe wynalazki. Przełknął głośno ślinę.
- Nie pozwolę, żeby ci się stałą krzywda. Już nigdy więcej,
Hermiono. - Ścisnął delikatnie jej rękę. Opuściła powieki. Przytulił ją do
siebie mocno i objął w tali. Nie odpowiedziała na gest, ale też go nie
odepchnęła.
- Gdzie mój Krzywołapek? - powiedziała jedynie. Głos jej
drżał ze zmęczenia.
- Nie wiem. - I przytulił ją do siebie jeszcze bardziej,
choć mogło się wydawać, że nie może być już bliżej niej. Szeptała cicho jego
imię, choć nie dostrzegł w jej głosie znudzenia, wręcz zażenowania, czy też
irytacji. Pochylił się nad nią i musną jej wargi. Z początku leciutko,
delikatnie, nieodepchnięty, pogłębił pocałunek. Ustami pieścił jej wargi, a
dłońmi przyciągał ją do siebie jeszcze mocniej. Traciła oddech.
Wezbrało się w niej obrzydzenie.
***
Siedziała w pokoju. Leżała na łóżku. Oddychając ciężko, starała się zdusić w
sobie, buzującą złość na członków zakonu. Czegoś takiego, nie czuła od
ostatniej kłótni z Malfoyem, a te potyczki szargały jej nerwy na strzępy.
Zagryzła wargę, twarz ukryła w poduszce. Chciała zobaczyć to, czego tak
naprawdę nie było. Czuła się coraz gorzej. Zbierało jej się na wymioty, na samą
myśl o wydarzeniu sprzed paru godzin - może z dwóch.
Raptownie poczuła ucisk na gardle, tak niespodziewanie, że
zadławiła się własną śliną. Oprawca wbił
paznokcie w jej krtań, jakby chciał rozerwać jej gardło, bądź – co najmniej - zrobić w nim dziury. Łzy
zaczęły napływać jej do oczu, a twarz nabrała czerwonego odcieniu.
- Zabije cię, a następnie zaciągnę do mojego pana! -
wysyczała jej do ucha Bellatrix.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz