czwartek, 2 sierpnia 2012

Księga trzecia - rozdział 7


- Zgredek pomoże! Zgredek dobry skrzat! - Hermiona uśmiechnęła się w duchu. Tego potrzebowała najbardziej, wsparcia. Skrzat chwycił jej dłoń swoją, maleńką i delikatną w dotyku. Pomógł jej wstać z łóżka, niespodziewanie włożył jej w dłoń różdżkę.
- Zgredku, to moja różdżka? - zagadnęła. Znała jednak na nie odpowiedź. Jej własność została złamana i obecnie nie nadawała się do niczego.
- Och, nie! Zgredek znalazł ją! W gablocie! Zgredek przez przypadek ją wywrócił i wypadła. Zgredek wiedział, że przyjaciółka Harrego Pottera nie ma różdżki i wiedział, że ta z pewnością się przyda! - powiedział na jednym tchu. Uśmiechnęła się delikatnie. Przyłożyła różdżkę do nosa, zapach drewna, rozprowadził się natychmiast po jej nozdrzach. Słodkawy zapach, ze zdziwieniem stwierdziła, że nigdy czegoś takiego nie czuła. Dla pewności machnęła ją jeszcze w powietrzu lekko.
- Orchideus - szepnęła cichutko.
- Nie ma czasu, panna Hermiona Granger wypróbuje różdżkę później! Teraz szybko! Skrzaty nas kryją, ale jak ktoś zauważy nasze znikniecie, to będzie źle! Bardzo... - Skrzat szarpnął nią i poczuła zawirowanie. Upadła na ziemię. Zawzięcie sapnęła i zacisnęła powieki. Chłód, który ogarnął ją w jednej chwili, sprawił, że dreszcze na jej ciele, stały się jeszcze bardziej widoczne. Z ledwością podniosła się, dłońmi przetarła oczy.
- I co teraz? - zagadnęła łagodnie, choć czuła, że cała się gotuje. - Gdzie jesteśmy?! - warknęła cichutko, ale nic jej nie odpowiedział. Skrzat popchnął ją jeszcze do przodu. Wpadła na żywopłot posiadłości Malfoyów.
- Idź w prawo, cały czas. Postaraj się ukryć na tyłach domu. Chociażby na razie. Teleportacja jest tu obecnie niemożliwa. Zgredek musi anulować barierę, Zgredek wróci po przyjaciółkę pana Pottera, ale musisz się ukryć! No szybko, idź! - Zanim zdążyła poinformować skrzata, że bynajmniej ją to nie bawi, stworzenie zniknęło z cichym pyknięciem. Wypluła pojedyncze listki, które zdążyła dostać się do jej ust. Zaklęła siarczyście i zaczęła iść. Trzymała się kurczowo krzaków, co jakiś czas jej bose stopy, zapadały się w błocie, bądź kaleczyły się, gdy potknęła się o wystające korzenie, czy większe kamienie. Starała się nie kląć na głos, ale z każdym krokiem, stawało się to coraz trudniejsze. Była tak wściekła, że nawet nie poczuła, że po jej policzkach spływają łzy bezradności.
Zajebę ich, zajebę ich wszystkich, krzyczała w myślach. Zagryzła spierzchnięte wargi. Jeszcze chwilę, jeszcze chwilę, odliczała do momentu swojego wybuchu.
Idąc już dłuższy czas, zrezygnowała. Puściła żywopłot i ruszyła w nieznanym jej kierunku. Dłonie miała wyciągnięte przed siebie, aby przypadkiem na coś nie wpaść.
Ale jej dłuższa wędrówka, nie mogła przebiegać tak spokojnie, jakby sobie tego życzyła. Potknęła się o wystający konar drzewa. Legła na ściółkę leśną z rykiem.
- Pieprzone życie, pieprzona sprawiedliwość, pieprzona ja! - krzyczała z twarzą ukrytą w ubłoconych liściach. Robiło jej się coraz zimniej, policzki miała mocno zaczerwienione, a jej koszula nocna była mokra i nieprzyjemna w dotyku. Miała wrażenie, że czuje krew i miała wrażenie, że gorzej już być nie może. Właśnie w takich momentach, właśnie wtedy, jest jedynie gorzej.
- Hermionka? Hermionka! - Ktoś podciągnął ją łapczywie do góry. Starła wierzchem dłoni łzy z policzków,  uśmiechnęła się sztucznie. Tę barwę głosu rozpoznałaby wszędzie. Dała się objąć i podnieść do góry. Ron zatrzasnął ją w swoim uścisku, a Harry chwycił ją za lewą dłoń.
- Tak się cieszę, że cię widzę! - krzyknęli jednocześnie i posłali sobie srogie spojrzenia, które równie szybko ocieplały, zapominając całkowicie o ich wojnie, bo w końcu znaleźli swoją Hermionkę, nie?
- Powiedziałabym to samo, ale niezmiernie mi przykro - odezwała się po raz pierwszy i mocniej wtuliła się w Weasleya. Było jej cholernie zimno.
Zatkało ich, otępiali wpatrywali się w jej kruche ciało.
- Pozostaje mi jedynie przytulić się do każdego z was osobno, tak bardzo, bardzo mocno i wyobrażać sobie, jak głupie macie teraz miny. Ślepota nie jest praktyczna. - Trochę minęło zanim zrozumieli przesłanie jej słów. Harry jako pierwszy pojął, o co chodzi i przejechał dłonią po jej policzkach, a następnie palcami po jej zamkniętych powiekach, chwilę później i Ron zrozumiał. Poczerwieniał nieznacznie i przytulił ją do siebie jeszcze mocniej.
Teraz pozostało już tylko wydostać się poza obszar bariery.
***
Gdzieś indziej - poza Europą.
Proste pukle włosów, opadały na plecy, niczym złoty jedwab. Mrugała uwodzicielsko rzęsami, pod którymi skrywały się duże oczy w kolorze zgniłej zieleni.
Na brzoskwiniowej cerze, pojawiły się wypieki w okolicach policzków, a kuszące wargi, wygięły się w szczery, piękny uśmiech. Swobodnie przeczesała dłonią włosy i przerzuciła je na prawą stronę, lewa strona karku, została ponętnie odkryta. Przejechała palcem po dolnej wardze. Zachichotała po nosem,  przełożyła nogę na nogę. Pokój, w którym przebywała dziewczyna był wielki. Idealnie rozmieszczony, a jego przestrzeń została wykorzystana całkowicie.
Na  beżowych ścianach wisiały zdjęcia - ruchomych fotografii było wiele, a każda robiona w sepii, wszystkie przedstawiały ową właścicielkę pomieszczenia w różnych porach roku, miejscach, czy z ludźmi, których ona nazywała "przyjaciółmi". Zdjęcia oprawione były w ramy z ciemnego drewna.
Przejechała błyszczykiem po różanych wargach. Jedno, duże okno w gotyckim stylu, było pokazane w pełnej okazałości - idealnie czyste szyby przestawiały mdły krajobraz codziennej rutyny innych. Zaraz pod oknem, stał wąski, szkarłatno-krwisty kufer. Wieko było delikatnie uchylone, a w środku znajdowała się spakowana bielizna - gama jej kolorów przeważała od szarego po czarny, przechodząc przez czerwień i nie omijając fioletu.
Dziewczyna ziewnęła, przeciągnęła się niemrawo i odeszła od toaletki, która wykonana była własnoręcznie przez mugolskiego stolarza z drzewa wierzbowego, ciemne
drewno pachniało lasem i tym swoim naturalnym zapachem. Na blacie stały drogie perfumy i kosmetyki, a lustro nad blatem ukazywało coś jeszcze, prócz odbicia - a dokładniej, idealnie zachowane wydarzenia, które kiedykolwiek zaobserwowało. Chyba właśnie dlatego, ona tak je lubiła.
Obecnie stała przy komodzie. W szarej, skromnej bieliźnie, przeglądała nowe rzeczy, które kupiła dnia wcześniejszego na ulicy Wiśniowej.
Wybrała zwykły czarny T-shirt z nadrukiem i krótkie jeansowe spodenki, do tego sandałki na delikatnym obcasie.
Szafa była ogromna, choć z pozoru zwyczajna. Dopiero po jej otworzeniu wchodziło się do garderoby, która była jak połowa owego pokoju. Dziewczyna przymknęła ją – szafę - i rzuciła ubrania na łóżko - to chyba ono zwracało na siebie największą uwagę. Miękki materac, będący w stanie pomieścić cztery osoby, ozdobne, drewniane kolumienki, baldachim  z tiulu, fioletowe, jedwabne poszwy, poduszki z gęsiego pierza, ale to właśnie ten rozmiar był najlepszy. Westchnęła przeciągle.
Nabrała ogromnej ochoty na gorącą kąpiel.
***
- Narcyzo, czy to ty nie byłaś przypadkiem odpowiedzialna za szlamę? - zaszczebiotał Snape. Bellatrix rzuciła mu złowrogie spojrzenie, pełne trzaskających  piorunów. Blond włosa kobieta spuściła głowę, Wewnętrzny Krąg zarechotał, a Lucjusz ujął dłoń żony swoją. Malfoyowie trwali bez ruchu, wokół ich nóg, obwijała się Nagini. Wąż syczał odkąd tylko pojawił się na zebraniu. Rozwierał paszczę i okazywał swoje zniesmaczenie każdemu. Gdyby tylko uzyskał pozwolenie, z pewnością rzuciłby się na kogokolwiek i żywcem połknął. Czarny Pan siedział w milczeniu. Kościstą dłoń trzymał na swojej różdżce. Obracał nią, niby od znużenia, ale każdy wiedział, że Lord powstrzymuje się od rzucenia masowej serii Zaklęcia Uśmiercającego. Walczył, jakby, ze sobą jeszcze przez chwilę.
- Cruciatus! - warknął w końcu zdegustowany. Narcyza upadła na podłogę. Zwinęła się w kłębek i krzyczała, zaciskała szczękę, aby ustabilizować ból, ale wciąż nie mogła się do tego przyzwyczaić. Na jej bladej twarzy, pojawiły się wypieki, a po jednym z policzków, potoczyła się srebrzysta łza. Lucjusz wpatrywał się tępym wzrokiem w stół, inny z kpiącymi uśmiechami obserwowali kobietę, Bellatrix starała się nie drgać, gdy krzyki wzrastały.
- Dość tego dobrego! - krzyknął Tom Riddle. Wstał z miejsca, raptownie wszyscy ucichli.
- Zabrać ją stąd! Nie chce jej widzieć. Zabijcie, wcześniej torturujcie, dajcie dojść do świadomości... Powtórzyć trzy razy i zabić. To zrozumiałe? - Glizdogon chwycił kobietę za włosy. Szarpiąc nią i zmuszając, aby szła za nim na czworakach, skierował się z nią do lochów.
- Proszę... Nie!!! Panie, ja to mogę wytłumaczyć! Proszę... - łkała, jeszcze długo było to wszystko słychać.  Później dało się jedynie słyszeć chlust krwi, dźwięczne krzyki i charchot rozdzieranej skóry. Młody Malfoy siedział za drzwiami prowadzącymi do salonu głównego i zaciskał pięści. Jak on tego nienawidził. Parę godzin wcześniej sam został wypuszczony po nocnych torturach; za znęcanie się nad szlamą! W pierwszej chwili, wziął to za głupotę, teraz nie było mu nawet to śmiechu. A wszystko komplikowała szlama! Przyjaciółka Pottera, nazwałby to najstraszniejszym ze wszystkich swoich koszmarów, gdyby nie fakt, że to rzeczywistość.

***
- Pozostaje jeszcze jedna kwestia… - zaczął Czarny Pan. Wargi miał złożone w wąską linię, a dłoń wciąż zaciskał kurczowo na różdżce. Poczuł, jak Nagini kładzie łeb na jego kolanach i zawzięcie próbuje go przekonać, że wyruszy jej szukać. Skrzywił się nieznacznie, niedostrzegalnie dla Śmierciożerców. Jednym, lodowatym spojrzeniem odgonił od siebie węża. Ten z powrotem wrócił do wcześniejszej czynność - straszenia innych. Nieliczni byli odporni na uroki Nagini, wiedzieli, że to tylko zabawa z jej strony, ale większość, wciąż sztywniała, gdy pojawiła się bliżej, niż pozwalała wyznaczona przez nich granica.
- Kto chce wyruszyć na poszukiwania szlamy? - zagadnął sycząc.  Wstał i zaczął przechadzać się przy krzesłach zgromadzonych.
- Kto przyprowadzi do mnie tą brudną szlamowatą przyjaciółeczkę Pottera?! - warknął rozwścieczony. Na twarzach nie licznych widniało zadumanie, bądź oczywista niechęć.
- Kto sprowadzi mi ją tu żywą, bądź też martwą? – Coraz większe podniecenia wzrastało w oczach Śmierciożerców. – Czy może powinienem wysłać psy? - Oczywiście, że nie. Łowy uznano za rozpoczęte. Najbardziej ochocza wydała się być Bellatrix Lestange.  W jej żyłach krew pulsowała zawzięcie. Uśmiech pełen kpiny i żądzy, stawał się szerszy, a dłonie drżały z ekscytacji.
***
Ciepło, które uderzyło w nią z chwilą, pojawienia się na Grimmauld Place 12, wydało jej się niemożliwie przyjemne. Zapach roznoszący się po kwaterze głównej, przypominał jej ten, których charakteryzował placek migdałowy pani Weasley. Dziewczyna aż westchnęła. Trzymając Rona za kark i wciąż przebywając w jego ramionach, rozkoszowała się aromatem, który stawał się coraz wyrazistszy.  Zachłanniej wciągnęła powietrze przez nozdrza Harry widząc jej rozanieloną twarz, zachichotał cicho, choć sam miał ochotę na pyszne ciało mamy Ron. Sam rudzielec nie mógł się już doczekać. 
- Mamo? Mamo, Ron i Harry wrócili! I Hermiona! Ona też z nimi jest! - Głos Ginny Weasley, rozniósł się melodyjnym echem na całym parterze.  Ron postawił dziewczynę delikatnie na własne nogi. Trzymając ją za dłoń, poprowadził ją w stronę kuchni. Harry przywitał się z Ginewrą cmoknięciem w policzek , pani Weasley przytuliła najpierw Rona i Hermionę, a później zielonookiego. Brązowowłosa usiadła po omacku na długiej ławie przy stole.
- Tak się cieszę, że nic wam nie jest! Jacy wy jesteście chudzi, prócz cienie Ronaldzie! Ale i tak dostaniesz kawałek, tak się o ciebie martwiłam.  Hermiono wyglądasz okropnie!
- Dziękuję pani Weasley - szepnęła dziewczyna przez zaciśnięte zęby.
- Miona, dobrze się czujesz? - Ginny podeszła do przyjaciółki, starła krew, która sączyła się po jej policzku i niespodziewanie przytuliła ją z całej siły.
- Mamo! Ona nie widzi… - odezwał się z wahaniem Ron.

- Czyli nowy plan Dumbledore’a, nie może zostać wcielony wżycie - sapnął Lupin, tuląc do siebie Nimfodorę, westchnął przeciągle. 
***
Siedzieli w ciszy. Dla niej było to coś oczywistego, jego niezmiernie to krępowało. Swoją dłoń trzymał na jej - zimnej, poranionej, ale aksamitnej w dotyku. Zaczerwienił się, gdy pomyślał o reszcie jej idealnego ciała. Obserwował jej twarz z wyczekiwaniem, choć sam nie wiedział, czego powinien się spodziewać. Jej oczy, znajdowały się za mgłą, przez którą nie potrafił dostrzec jej brązowych oczu. Oblizała popękane wargi. Czuła się dziwnie pusta. Zza drzwi dobiegały ich zduszone śmiechy z parteru i bliźniaków, którzy biegali po całej kwaterze zakonu i pokazywali wszystkich napotkany swoje nowe wynalazki. Przełknął głośno ślinę.
- Nie pozwolę, żeby ci się stałą krzywda. Już nigdy więcej, Hermiono. - Ścisnął delikatnie jej rękę. Opuściła powieki. Przytulił ją do siebie mocno i objął w tali. Nie odpowiedziała na gest, ale też go nie odepchnęła.
- Gdzie mój Krzywołapek? - powiedziała jedynie. Głos jej drżał ze zmęczenia.
- Nie wiem. - I przytulił ją do siebie jeszcze bardziej, choć mogło się wydawać, że nie może być już bliżej niej. Szeptała cicho jego imię, choć nie dostrzegł w jej głosie znudzenia, wręcz zażenowania, czy też irytacji. Pochylił się nad nią i musną jej wargi. Z początku leciutko, delikatnie, nieodepchnięty, pogłębił pocałunek. Ustami pieścił jej wargi, a dłońmi przyciągał ją do siebie jeszcze mocniej. Traciła oddech. 
Wezbrało się w niej obrzydzenie.
***
Siedziała w pokoju. Leżała na łóżku.  Oddychając ciężko, starała się zdusić w sobie, buzującą złość na członków zakonu. Czegoś takiego, nie czuła od ostatniej kłótni z Malfoyem, a te potyczki szargały jej nerwy na strzępy. Zagryzła wargę, twarz ukryła w poduszce. Chciała zobaczyć to, czego tak naprawdę nie było. Czuła się coraz gorzej. Zbierało jej się na wymioty, na samą myśl o wydarzeniu sprzed paru godzin - może z dwóch.
Raptownie poczuła ucisk na gardle, tak niespodziewanie, że zadławiła się własną śliną.  Oprawca wbił paznokcie w jej krtań, jakby chciał rozerwać jej gardło, bądź  – co najmniej - zrobić w nim dziury. Łzy zaczęły napływać jej do oczu, a twarz nabrała czerwonego odcieniu.
- Zabije cię, a następnie zaciągnę do mojego pana! - wysyczała jej do ucha Bellatrix.

Brak komentarzy: