Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Piekła ją szyja, ucisk
stawał się coraz cięższy, a powietrze ulatywało z jej krtani - niby stopniowo,
ale ból, który temu towarzyszył, był tak potężny, że z pewnością zaczęłaby wyć,
gdyby nie fakt, że kobieta, wolną ręką, zakryła jej twarz poduszą, którą
wyrwała spod jej głowy. Efektownie starała się ją udusić. Czuła jak łzy,
wypełniają jej zamknięte oczy. To była to chwila. Raptownie, ze zdziwieniem,
poderwała się, jakby nagły przebłysk inteligencji nie był oczywisty. Bellatrix
nie mogła się tu dostać. Nie potrafiłaby, nawet fakt, że prócz Harrego jest
jedyną osobą, która może odziedziczyć ten budynek. Nawet to by nie przeszło. I
rzeczywiście. Nikogo nie było w pomieszczeniu. Nie wyczuwała obecności. Żadnego
szmeru, szeptu, zgrzytu... Ale gardło ją bolało. I to cholernie. Było jej
gorąco, pot spływał po jej skroniach i plecach. Wygrzebała się spod grubej
pierzyny, w której się zaplątała i wylądowała na chłodnych panelach. Rozłożyła
się na nich, lewy policzek przycisnęła do ziemi. Oddychała coraz mocniej.
Poczuła, jak coś miękkiego, ciepłego i grubego, siada na jej plecach i rozkłada
się wygodnie. Westchnęła przeciągle. Kot wbił pazurki w jej skórę, tworząc w
jej cienkiej koszuli nocnej dziurki. Dreszcz, który przebiegł jej po ciele, był
zaskakująco przyjemny.
- Krzywołapku! Choć do mnie, ty moja gadzinko! - Zwierzę
zeszło z niej i położyło przy jej twarzy.
Dłoń położyła na jego futrze, zaczęła go głaskać, następnie
intensywnie tulić do siebie. Usiadła z nim i trwała tak do rana. W swojej
ciemności. Koszmarna zmora - w co oni z nią pogrywają?
***
Ciało kobiety upadło na ziemię po raz enty. Krew z czoła,
potoczyła się i strużką spoczęła na wargach. Skrzywiła się niewidocznie dla
oprawców. Jej blond włosy, potargane i umorusane, zakryły jej jasnoniebieskie
oczy. Powstrzymała krzyk, gdy zaklęcie rozcinające skórę, uderzyło w nią z
podwójną siłą z dwóch, czy trzech stron. Zgięła się jeszcze bardziej pod
wpływem klątwy Cruciatusa, a pojedyncza łza spłynęła po jej zaróżowionym
policzku. Pohamowała krzyk wzrastający w jej krtani, przed jej oczami, stanął
obraz jej syna. Jej ukochanego, upartego syna, które tak kochała, o którego tak
się teraz bała. Syknęła. Krew z jej rozdartego ramienia, chlusnęła na posadzkę
lochów. Hermiono, dlaczego uciekłaś, krzyczała w myślach. Gdyby była w stanie,
gdyby mogła to przewidzieć... A tak? Wszystko było jej winą. Musiała ponieść za
to odpowiedzialność. Czy była na to gotowa, czy też nie.
- Czekaj, czekaj, Avery. Ile razy mieliśmy to powtórzyć? -
zarechotał senior Nott. Mężczyzna wzruszył ramionami, a Alecto Carrow, oparła
się o ramie swojego brata i machała różdżką w powietrzu, nie biorąc dziś
jeszcze udziału w zabawie. Czekała, aż przyjdzie jej kolej.
- Trzy, ale mamy czas. Każdy będzie mieć swoje pięć minut -
odezwał się Amycus i ziewnął przeciągle. Narcyza skuliła się na ziemi, jej
długa suknia koloru zgniłej zieleni, była porozrywana i dziurawa w licznych
miejscach. Materiał nasiąknął krwią i przylegał w danych miejscach do bladej
skóry kobiety.
- Teraz ja - warknęła Alecto, gdy dostrzegła, że do
konającego ciała podchodzi Selwyn. Jednym machnięciem sprawiła, że różdżka
zmieniła się w ostry sztylet. Przecięła dogłębnie skórę na lewym policzku
blondynki. Kobieta o ziemistej cerze i ciemnych włosach, rozkoszowała się
rozbiegającym krzykiem po lochu. Westchnęła rozmarzona i z impetem wyciągnęła
sztylet, oblizała krew, spływającą po nim. Ostrzem przejechała wzdłuż jej szyi.
- Że też te ścierwa mugolskie podniecają się takim czymś.
Tradycyjnie jest lepiej. Sectumsempra! - Dla każdego Śmierciożercy, muzyką są
krzyki swoich ofiar. Choć tylu ludzi umarło, choć tyle rzeczy przepadło, im się
to nie znudzi. Nigdy. Cierpienie jest wstania napajać.
***
Jej głowa spoczęła bezwolnie na oparciu skromnego łóżka.
Rudy kocur, ułożył się na jej kolanach i drzemał smacznie od jakiegoś czasu.
Oczy miała zamknięte, oddychała miarowo, spokojnie, zasnęła nad ranem. Prawą
dłoń trzymała (kurczowo) na swojej poharatanej szyi. Jęknęła cicho przez sen.
Na policzkach wystąpiły delikatne wypieki. Błogość, która ją ogarnęła, była
zjawiskowo naturalna, wręcz potrzebna i konieczna. Drzwi otworzyły się z hukiem.
- Mionka! Wstawaj! - Rudowłosa Ginewra zaczęła energicznie
szturchać ją w ramię. Oburzony Krzywołap, przeciągnął się na kolanach swojej
pani i obdarzając Ginny niezadowolonym spojrzeniem swoich dzikich ślepi. Kot
zniknął za drzwiami pokoju, prawdopodobnie zbiegł na parter, aby móc wykłócić
się o swoją porcję porannego mleka z kożuszkiem.
Hermiona ziewnęła przeciągle i oparła brodę o kolana.
Ginewra westchnęła, usiadła przy niej.
- Hermiono, co ty masz na szyi?! - pisnęła, odgarniając jej
brązowe loki na plecy. Zimnymi palcami przejechała po zaschniętej krwi.
- Krzywołap chciał się poprzytulać. Wskoczył na mnie tak
niespodziewanie... No, sama wiesz, o co mi chodzi - uśmiechnęła się blado,
kłamiąc gładko. Włosami ponownie zakryła poharataną szyję. Rudowłosa pomogła
wstać przyjaciółce i wyprowadziła ją, kierując do łazienki przy jej pokoju.
- Pożyczę ci jakąś ze swoich sukienek, któraś powinna być
dobra, ale wcześniej cie odświeżymy. - Ruda wepchnęła przyjaciółkę do
niewielkiej łazienki i zatrzasnęła za nimi drzwi. Patrząc na twarz, Ginewra
pomogła jej się rozebrać i wejść do kabiny prysznicowej, chwyciła jej lewą dłoń
i położyła ją na kranie.
- Zaraz wracam, poszukam coś dla ciebie. - Wybiegła,
zamykając drzwi łazienki zaklęciem.
***
- Znowu zemdlała - warknęła Alecto. Przeczesała długie włosy
dłonią, podirytowana spojrzała na swojego brata, który mimo jej trafnego
spostrzeżenia, nie cofnął klątwy, którą rzucił na kobietę. - Ja się jeszcze nie
skończyłam bawić - fuknęła ostrzegawczo. Mężczyzna prychnął w jej stronę, ale
posłusznie odszedł od wątłego ciała Narcyzy. Uśmiechnęła się z wyższością w
stronę innych.
- Jak się obudzi, ruszy ostatnia kolejka. Jak mniemam, to
ty, Alecto, masz ochotę zadać ostateczny cios, prawda? - Kobieta kiwnęła na
potwierdzenia głową i wyszła z lochu, kierując się w stronę pokoju Bellatrix.
Dotarła tam chwilę później, a komnata - tak jak się
spodziewała - była otwarta. Jej prawa dłoń krwawiła, wytarła ją swoją peleryną -
w duchu przeklinając panią Malfoy i jej paznokcie. Przez dłuższą chwilę,
rozglądała się badawczo po pomieszczeniu. Chwilę później wyrwała z komody jedną
z szuflad i rzuciła nią o ziemię. Powtórzyła tą czynność z resztą rzeczy
Lestrange. Złość wzrastała w niej raptownie. Strąciła jeszcze jedyny – czarny -
wazon, stojący na parapecie.
- Wiedziała. Ta wredna suka wiedziała, że będę tego szukać! -
Zakryła oczy dłońmi. Oddychając głęboko, machnęła różdżką, doprowadzający tym
samym pomieszczenie do jego dawnej świetności.
- Jeszcze zobaczymy...
***
Rudowłosa Ginewra Weasley, wpadła jak burza do swojego
pokoju, wywracając całokształt do góry nogami. Mrucząc pod nosem kąśliwe uwagi
dotyczące hałasu, dobiegającego z kuchni już z samego rana, zaczęła sortować
swoje ubrania. Załamała ręce. Jedyne, co udało jej się znaleźć, to dwie
sukienki na cienkich ramiączkach. Beżowa była z okrągłym, niewielkim dekoltem i
jej sięgała leciutko za kolana, była miła w dotyku, ale dość szybko się
brudziła, a do tego była bardzo delikatna i łatwo można było zrobić dziury w
materiale. Druga była czarna. Również do kolan z dużym dekoltem, zwiewna. Ginny
nie wiedziała, co powinna zrobić z tymi fantami.
- Hej, Ginny. Nie idziesz na śniadanie? - zagadną Harry.
Zerkał na zdezorientowaną dziewczynę przez uchylone drzwi. Wciąż mokre włosy,
przylegały do jego czoła. Uśmiechał się delikatnie.
- Jestem zajęta - odparła rumieniąc się przy tym lekko.
Chłopak przyjrzał się dokładniej sukienkom, które trzymała i wyszczerzył się.
- Ładniej by ci było w beżowej. - Zaczerwieniła się jeszcze
bardziej.
- Harry! - zdołała jedynie wykrzyczeć. Potter nie
spodziewając się jej wybuchu, odskoczył do tyłu.
- To nie dla mnie, tylko dla Hermiony - dodała łagodniej i
znów zaczęła się zawzięcie zastanawiać. Harry wszedł do pokoju rudej i staną
przy niej.
- Wiesz, myślę, że będzie lepiej, jak sama ją zapytać -
odezwał się w końcu. Pokiwała ze zrozumieniem głową i wybiegła, zostawiając
zakłopotanego Pottera samego z toną walających się szmat po podłodze.
***
Rudy kuguchar leżał na podłużnej ławie. Bystrymi oczami,
wpatrywał się w innych. Co jakiś czas, rzucał Ronowi dziki spojrzenie, jakby
chciał się na niego rzucić z pazurami. Ten niewiele sobie z tego robiąc,
pochłaniał śniadanie przygotowane przez jego matkę. Był – najprawdopodobniej – jedynym, który mógł ze spokojem cokolwiek
zjeść. Molly Weasley stała przy zlewie. Starała się skupić na szorowaniu - czystych
już z resztą - garnków. Miała zakłopotaną minę, a smutnym uśmiechem
obdarowywała każdego, kto na nią spojrzał. Jej mąż, Artur, stał przy oknie,
mocno zamyślony. Lupin i Tonks siedzieli - wtuleni w siebie. Harry (siedzący
koło Rona) zawzięcie milczał, mimo usilnych (i nieudolnych) starań bliźniaków,
którzy szukali rozmówcy. Ginny stała w progu kuchni, niedaleko niej -na krześle
- siedziała Hermiona. Wyczuwała zagęszczającą się atmosferę w powietrzu. Jakby
coś miało wybuchnąć.
Tak też się stało, chwilę później w kominku w salonie
pojawiła się Minerwa McGonagall, a zaraz za nią Dumbledore.
- Czy to już wszyscy? - zagadnął dyrektor, widząc nieliczną
grupkę ludzi w kuchni.
- Bill i Fleur powinni się zaraz zjawić - odparła Molly.
Kobieta przerwała mycie garów, wytarła mokre dłonie w szmatę leżącą na
kredensie i podeszła do swojego męża, który objął ją w pasie.
- Świetnie. Panie Potter, a co wy tu jeszcze robicie? -
zwróciła się wicedyrektorka do Harrego, który znacznie się ożywił. - O ile
dobrze wiem, żadne z was nie należy do Zakonu. - Ron włożył do zlewu talerz i
wyszedł z kuchni, wciąż przeżuwając tosta. Ginny westchnęła, wyszła chwilę
później. Harry zwlekał dłuższą chwilę, pomógł wstać przyjaciółce i chwycił ją
pod ramie.
- Fred, George, a wy? Na co czekacie? - zapytała się ich
Molly ze srogą miną.
- My jesteśmy już dorośli! - odparli dumnie, szczerząc się
przy tym figlarnie.
- A co mnie to interesuje? Wasza inicjacja jeszcze nie
nastąpiła. Będziecie musieli poczekać do października. - Po tych słowach,
krzywiąc się, wyszli.
- Harry, jeśli możesz, zostawisz nam panią Granger? -
Chłopak, który wciąż się ociągał z wyjściem, pokiwał głową i ruszył z Hermioną
w stronę krzesła, na którym siedziała.
- Dziękuję. Możesz wyjść. - Brązowowłosa zacisnęła dłonie na
kolanach. Czarna sukienka, którą wybrała, opinała się na jej ciele i była do
połowy ud. Odgarnęła z twarz brązowe loki.
- Gdzie Severus? - zagadnęła Molly.
- W terenie - skrzywiła się McGonagall. Zapadła krępująca
cisza, a Hermiona czuła na sobie wzrok pozostałych. Zagryzła delikatnie wargi.
***
Było głucho. Jedynie syczenie węża, dawało świadomość, że
świat nie zamarł. Śmierciożercy, którzy wrócili z łowów, wpatrywali się tępo w
koniuszki swoich butów. Każdy bał się sapnąć, każdy bał się podnieść głowę.
Wrócić z niczym, jak oni mogli być tacy głupi? Nie lepiej było bezczynnie
"przechadzać się" po okolicy? Bez jakiegokolwiek tropu, wyjaśnienia,
choćby skrawka jej ubrania. O, jacy oni byli głupi. Jacy lekkomyślni. To była
istna porażka z ich strony. Nawet Bellatrix zawiodła swojego pana, a to już
było niedopuszczalne. Przekraczające granice.
- To czyja, to w końcu wina?! - wydarł się Czarny Pan.
Przechadzał się po pomieszczeniu. Naprawdę niewiele brakowało od wybicia
wszystkich po kolei. - Jesteście żałośni. Nie potraficie nawet znaleźć szlamy! -
Nagini, która zwinięta była wcześniej na krześle swojego pana, teraz, podniosła
łeb i raptownie znalazła się na stole. Wszyscy, aż podskoczyli.
- Nic, naprawdę nic nie znaleźliście? - syknął.
- Mój Panie... - Do salonu wszedł Snape, kłaniający się
nisko.
- Tak, Severusie? - Mężczyzna wyciągnął z kieszeni płaszcza
kępę liści i kawałek szarego materiału. Śmierciożercy spojrzeli na niego, jak
na idiotę.
- Co to jest, Severusie? - warknął Riddle.
- To, mój Panie, strzęp ubrania szlamy oraz liście
zabrudzone jej krwią, można ją też znaleźć na żywopłocie. Ślad urywa się jednak
zaraz za barierą. Jest w Zakonie, Dumbledor poinformował mnie dziś. - Inni
zamarli. Wiedzieli czym to się może skończyć. Szlama była bezpieczna, oni
niekoniecznie.
***
- Co sprawiło, że mi przerwałaś, Alecto? - zagadnął
rozdrażniony Tom, gdy kobieta weszła w trakcie torturowania Rabastana.
- Panie, ja... ONA już jest, ale sama - odparła niepewnie.
Lord uwolnił konające ciało spod klątwy.
- Dlaczego otaczają mnie sami durnie?! - Alecto skłoniła się
i odeszła pod pretekstem dokończenia tortur, rzuciła jeszcze Bellatrix
spojrzenie pełne wyższości. Zanim Czarny Pan powrócił do torturowania, drzwi
otworzyły się ponownie i weszła do pomieszczenia kobieta. Była ciemną blondynką
o jasnych oczach i szczupłej, nienagannie prostej sylwetce. Wargi miała ułożone
w wąską linię, a długa do ziemi suknia, koloru granatowego była zdobiona
naszywkami i koronkami.
- Mój Panie...
- Milcz! - warknął. Kobieta skłoniła się nisko i znów
wyprostowała, nie patrząc w szkarłatne oczy Lorda. Strach nie był u niej
widoczny, choć w środku nie była pewna, czego się spodziewać.
- Gdzie twoja córeczka? O ile dobrze mi wiadomo, miała
dzisiaj przybyć z tobą! - wydarł się.
- Panie... Ja wiem, ja przepraszam... - szeptała cichutko.
Tom uśmiechnął się ironicznie.
- Kiedy będę mógł ją zobaczyć?
- Ona przybędzie! Przybędzie, mój Panie. Ale dopiero we
wrześniu. W połowie września.
- Midori... Mogłabyś powtórzyć? - Kobieta dopiero teraz
dostrzegła ogromnego węża, który pełzł w jej stronę, zjadliwie sycząc. To
nieporozumienie. Koszmar, który powstał w obliczu tej sytuacji.
***
"Jego wargi zastygły na jej nagiej skórze. Chłodnym
oddechem musnął kark kochanki. Zatopiła palce we włosach chłopaka, przyciągając
go całego do rozgrzanej siebie. Jęknęła cicho, gdy językiem przejechał po jej
dolnej wardze. Oddała pocałunek. Trzymając go za szyję, przyciągnęła jego głowę
do swojej klatki piersiowej. Oddychała szybko, a na jego policzkach pojawiły
się delikatne wypieki. Sapnął, położył ręce na jej biodrach, przygryzł zębami
skórę na jej płaskim brzuchu. Jej morelowa cera zaczerwieniła się w tym
miejscu. Objęła go nogami w pasie. Brązowe loki opadły na jej szyję, odgarnął
je - wcześniej wdychając jej słodkawy zapach czekolady. Szeptał zmysłowo jej
imię przy uchu.
Czuła satysfakcję, gdy jego dreszcze przeszły na nią.
Niespodziewanie zachichotała. Jej perlisty śmiech stawał się coraz
donośniejszy. Zaczął muskać wargami jej brzuch i jechał niżej. Ze wzrastającą
żarłocznością, obdarowywał ją pieszczotami. Z jej krtani wydobyły się delikatne
chichoty. Wciąż ją całując, ujął jej twarz dłońmi. Palcami przejechał po linii
jej dolnej szczęki. Przerwał jej westchnienie gorącym pocałunkiem. Dłonie
trzymał na jej karku. Czuł jak się uśmiecha przez całusa. Zacisnął ręce.
Zaczął całować ją łapczywiej. Wiła się pod nim jeszcze
chwilkę. Ostatkiem sił oddała ostatni pocałunek.
-Wybacz, kochanie. Rozkaz to rozkaz.- I tulił się do jej
ciała, dopóty nie stało się całkiem zimne."
Obudziła się zlana potem. Ślepa i zdezorientowana. Zagubiona
i skołowana. Cała w dreszczach i nieopisaną chęcią pocałowania kogoś. Nie byle
kogo. Przytuliła się jedynie do rudego kota, który leżał koło niej. Mimo, iż
sen napłynął stosunkowo szybko, to przyśniło jej się to samo. I budziła się, aż
do rana, mając przed oczami ostatni kadr, ostatniej sceny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz