czwartek, 2 sierpnia 2012

Księga trzecia - rozdział 8


Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Piekła ją szyja, ucisk stawał się coraz cięższy, a powietrze ulatywało z jej krtani - niby stopniowo, ale ból, który temu towarzyszył, był tak potężny, że z pewnością zaczęłaby wyć, gdyby nie fakt, że kobieta, wolną ręką, zakryła jej twarz poduszą, którą wyrwała spod jej głowy. Efektownie starała się ją udusić. Czuła jak łzy, wypełniają jej zamknięte oczy. To była to chwila. Raptownie, ze zdziwieniem, poderwała się, jakby nagły przebłysk inteligencji nie był oczywisty. Bellatrix nie mogła się tu dostać. Nie potrafiłaby, nawet fakt, że prócz Harrego jest jedyną osobą, która może odziedziczyć ten budynek. Nawet to by nie przeszło. I rzeczywiście. Nikogo nie było w pomieszczeniu. Nie wyczuwała obecności. Żadnego szmeru, szeptu, zgrzytu... Ale gardło ją bolało. I to cholernie. Było jej gorąco, pot spływał po jej skroniach i plecach. Wygrzebała się spod grubej pierzyny, w której się zaplątała i wylądowała na chłodnych panelach. Rozłożyła się na nich, lewy policzek przycisnęła do ziemi. Oddychała coraz mocniej. Poczuła, jak coś miękkiego, ciepłego i grubego, siada na jej plecach i rozkłada się wygodnie. Westchnęła przeciągle. Kot wbił pazurki w jej skórę, tworząc w jej cienkiej koszuli nocnej dziurki. Dreszcz, który przebiegł jej po ciele, był zaskakująco przyjemny.
- Krzywołapku! Choć do mnie, ty moja gadzinko! - Zwierzę zeszło z niej i położyło przy jej twarzy.
Dłoń położyła na jego futrze, zaczęła go głaskać, następnie intensywnie tulić do siebie. Usiadła z nim i trwała tak do rana. W swojej ciemności. Koszmarna zmora - w co oni z nią pogrywają?
***
Ciało kobiety upadło na ziemię po raz enty. Krew z czoła, potoczyła się i strużką spoczęła na wargach. Skrzywiła się niewidocznie dla oprawców. Jej blond włosy, potargane i umorusane, zakryły jej jasnoniebieskie oczy. Powstrzymała krzyk, gdy zaklęcie rozcinające skórę, uderzyło w nią z podwójną siłą z dwóch, czy trzech stron. Zgięła się jeszcze bardziej pod wpływem klątwy Cruciatusa, a pojedyncza łza spłynęła po jej zaróżowionym policzku. Pohamowała krzyk wzrastający w jej krtani, przed jej oczami, stanął obraz jej syna. Jej ukochanego, upartego syna, które tak kochała, o którego tak się teraz bała. Syknęła. Krew z jej rozdartego ramienia, chlusnęła na posadzkę lochów. Hermiono, dlaczego uciekłaś, krzyczała w myślach. Gdyby była w stanie, gdyby mogła to przewidzieć... A tak? Wszystko było jej winą. Musiała ponieść za to odpowiedzialność. Czy była na to gotowa, czy też nie.
- Czekaj, czekaj, Avery. Ile razy mieliśmy to powtórzyć? - zarechotał senior Nott. Mężczyzna wzruszył ramionami, a Alecto Carrow, oparła się o ramie swojego brata i machała różdżką w powietrzu, nie biorąc dziś jeszcze udziału w zabawie. Czekała, aż przyjdzie jej kolej.
- Trzy, ale mamy czas. Każdy będzie mieć swoje pięć minut - odezwał się Amycus i ziewnął przeciągle. Narcyza skuliła się na ziemi, jej długa suknia koloru zgniłej zieleni, była porozrywana i dziurawa w licznych miejscach. Materiał nasiąknął krwią i przylegał w danych miejscach do bladej skóry kobiety.
- Teraz ja - warknęła Alecto, gdy dostrzegła, że do konającego ciała podchodzi Selwyn. Jednym machnięciem sprawiła, że różdżka zmieniła się w ostry sztylet. Przecięła dogłębnie skórę na lewym policzku blondynki. Kobieta o ziemistej cerze i ciemnych włosach, rozkoszowała się rozbiegającym krzykiem po lochu. Westchnęła rozmarzona i z impetem wyciągnęła sztylet, oblizała krew, spływającą po nim. Ostrzem przejechała wzdłuż jej szyi.
- Że też te ścierwa mugolskie podniecają się takim czymś. Tradycyjnie jest lepiej. Sectumsempra! - Dla każdego Śmierciożercy, muzyką są krzyki swoich ofiar. Choć tylu ludzi umarło, choć tyle rzeczy przepadło, im się to nie znudzi. Nigdy. Cierpienie jest wstania napajać.
***
Jej głowa spoczęła bezwolnie na oparciu skromnego łóżka. Rudy kocur, ułożył się na jej kolanach i drzemał smacznie od jakiegoś czasu. Oczy miała zamknięte, oddychała miarowo, spokojnie, zasnęła nad ranem. Prawą dłoń trzymała (kurczowo) na swojej poharatanej szyi. Jęknęła cicho przez sen. Na policzkach wystąpiły delikatne wypieki. Błogość, która ją ogarnęła, była zjawiskowo naturalna, wręcz potrzebna i konieczna.  Drzwi otworzyły się z hukiem.  
- Mionka! Wstawaj! - Rudowłosa Ginewra zaczęła energicznie szturchać ją w ramię. Oburzony Krzywołap, przeciągnął się na kolanach swojej pani i obdarzając Ginny niezadowolonym spojrzeniem swoich dzikich ślepi. Kot zniknął za drzwiami pokoju, prawdopodobnie zbiegł na parter, aby móc wykłócić się o swoją porcję porannego mleka z kożuszkiem.
Hermiona ziewnęła przeciągle i oparła brodę o kolana. Ginewra westchnęła, usiadła przy niej.
- Hermiono, co ty masz na szyi?! - pisnęła, odgarniając jej brązowe loki na plecy. Zimnymi palcami przejechała po zaschniętej krwi.
- Krzywołap chciał się poprzytulać. Wskoczył na mnie tak niespodziewanie... No, sama wiesz, o co mi chodzi - uśmiechnęła się blado, kłamiąc gładko. Włosami ponownie zakryła poharataną szyję. Rudowłosa pomogła wstać przyjaciółce i wyprowadziła ją, kierując do łazienki przy jej pokoju.
- Pożyczę ci jakąś ze swoich sukienek, któraś powinna być dobra, ale wcześniej cie odświeżymy. - Ruda wepchnęła przyjaciółkę do niewielkiej łazienki i zatrzasnęła za nimi drzwi. Patrząc na twarz, Ginewra pomogła jej się rozebrać i wejść do kabiny prysznicowej, chwyciła jej lewą dłoń i położyła ją na kranie.
- Zaraz wracam, poszukam coś dla ciebie. - Wybiegła, zamykając drzwi łazienki zaklęciem.
***
- Znowu zemdlała - warknęła Alecto. Przeczesała długie włosy dłonią, podirytowana spojrzała na swojego brata, który mimo jej trafnego spostrzeżenia, nie cofnął klątwy, którą rzucił na kobietę. - Ja się jeszcze nie skończyłam bawić - fuknęła ostrzegawczo. Mężczyzna prychnął w jej stronę, ale posłusznie odszedł od wątłego ciała Narcyzy. Uśmiechnęła się z wyższością w stronę innych.
- Jak się obudzi, ruszy ostatnia kolejka. Jak mniemam, to ty, Alecto, masz ochotę zadać ostateczny cios, prawda? - Kobieta kiwnęła na potwierdzenia głową i wyszła z lochu, kierując się w stronę pokoju Bellatrix.
Dotarła tam chwilę później, a komnata - tak jak się spodziewała - była otwarta. Jej prawa dłoń krwawiła, wytarła ją swoją peleryną - w duchu przeklinając panią Malfoy i jej paznokcie. Przez dłuższą chwilę, rozglądała się badawczo po pomieszczeniu. Chwilę później wyrwała z komody jedną z szuflad i rzuciła nią o ziemię. Powtórzyła tą czynność z resztą rzeczy Lestrange. Złość wzrastała w niej raptownie. Strąciła jeszcze jedyny – czarny - wazon, stojący na parapecie.
- Wiedziała. Ta wredna suka wiedziała, że będę tego szukać! - Zakryła oczy dłońmi. Oddychając głęboko, machnęła różdżką, doprowadzający tym samym pomieszczenie do jego dawnej świetności.
- Jeszcze zobaczymy...
***
Rudowłosa Ginewra Weasley, wpadła jak burza do swojego pokoju, wywracając całokształt do góry nogami. Mrucząc pod nosem kąśliwe uwagi dotyczące hałasu, dobiegającego z kuchni już z samego rana, zaczęła sortować swoje ubrania. Załamała ręce. Jedyne, co udało jej się znaleźć, to dwie sukienki na cienkich ramiączkach. Beżowa była z okrągłym, niewielkim dekoltem i jej sięgała leciutko za kolana, była miła w dotyku, ale dość szybko się brudziła, a do tego była bardzo delikatna i łatwo można było zrobić dziury w materiale. Druga była czarna. Również do kolan z dużym dekoltem, zwiewna. Ginny nie wiedziała, co powinna zrobić z tymi fantami.
- Hej, Ginny. Nie idziesz na śniadanie? - zagadną Harry. Zerkał na zdezorientowaną dziewczynę przez uchylone drzwi. Wciąż mokre włosy, przylegały do jego czoła. Uśmiechał się delikatnie.
- Jestem zajęta - odparła rumieniąc się przy tym lekko. Chłopak przyjrzał się dokładniej sukienkom, które trzymała i wyszczerzył się.
- Ładniej by ci było w beżowej. - Zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Harry! - zdołała jedynie wykrzyczeć. Potter nie spodziewając się jej wybuchu, odskoczył do tyłu.
- To nie dla mnie, tylko dla Hermiony - dodała łagodniej i znów zaczęła się zawzięcie zastanawiać. Harry wszedł do pokoju rudej i staną przy niej.
- Wiesz, myślę, że będzie lepiej, jak sama ją zapytać - odezwał się w końcu. Pokiwała ze zrozumieniem głową i wybiegła, zostawiając zakłopotanego Pottera samego z toną walających się szmat po podłodze.
***
Rudy kuguchar leżał na podłużnej ławie. Bystrymi oczami, wpatrywał się w innych. Co jakiś czas, rzucał Ronowi dziki spojrzenie, jakby chciał się na niego rzucić z pazurami. Ten niewiele sobie z tego robiąc, pochłaniał śniadanie przygotowane przez jego matkę. Był – najprawdopodobniej –  jedynym, który mógł ze spokojem cokolwiek zjeść. Molly Weasley stała przy zlewie. Starała się skupić na szorowaniu - czystych już z resztą - garnków. Miała zakłopotaną minę, a smutnym uśmiechem obdarowywała każdego, kto na nią spojrzał. Jej mąż, Artur, stał przy oknie, mocno zamyślony. Lupin i Tonks siedzieli - wtuleni w siebie. Harry (siedzący koło Rona) zawzięcie milczał, mimo usilnych (i nieudolnych) starań bliźniaków, którzy szukali rozmówcy. Ginny stała w progu kuchni, niedaleko niej -na krześle - siedziała Hermiona. Wyczuwała zagęszczającą się atmosferę w powietrzu. Jakby coś miało wybuchnąć.
Tak też się stało, chwilę później w kominku w salonie pojawiła się Minerwa McGonagall, a zaraz za nią Dumbledore.
- Czy to już wszyscy? - zagadnął dyrektor, widząc nieliczną grupkę ludzi w kuchni.
- Bill i Fleur powinni się zaraz zjawić - odparła Molly. Kobieta przerwała mycie garów, wytarła mokre dłonie w szmatę leżącą na kredensie i podeszła do swojego męża, który objął ją w pasie.
- Świetnie. Panie Potter, a co wy tu jeszcze robicie? - zwróciła się wicedyrektorka do Harrego, który znacznie się ożywił. - O ile dobrze wiem, żadne z was nie należy do Zakonu. - Ron włożył do zlewu talerz i wyszedł z kuchni, wciąż przeżuwając tosta. Ginny westchnęła, wyszła chwilę później. Harry zwlekał dłuższą chwilę, pomógł wstać przyjaciółce i chwycił ją pod ramie.
- Fred, George, a wy? Na co czekacie? - zapytała się ich Molly ze srogą miną.
- My jesteśmy już dorośli! - odparli dumnie, szczerząc się przy tym figlarnie.
- A co mnie to interesuje? Wasza inicjacja jeszcze nie nastąpiła. Będziecie musieli poczekać do października. - Po tych słowach, krzywiąc się, wyszli.
- Harry, jeśli możesz, zostawisz nam panią Granger? - Chłopak, który wciąż się ociągał z wyjściem, pokiwał głową i ruszył z Hermioną w stronę krzesła, na którym siedziała.
- Dziękuję. Możesz wyjść. - Brązowowłosa zacisnęła dłonie na kolanach. Czarna sukienka, którą wybrała, opinała się na jej ciele i była do połowy ud. Odgarnęła z twarz brązowe loki.
- Gdzie Severus? - zagadnęła Molly.
- W terenie - skrzywiła się McGonagall. Zapadła krępująca cisza, a Hermiona czuła na sobie wzrok pozostałych. Zagryzła delikatnie wargi.
***
Było głucho. Jedynie syczenie węża, dawało świadomość, że świat nie zamarł. Śmierciożercy, którzy wrócili z łowów, wpatrywali się tępo w koniuszki swoich butów. Każdy bał się sapnąć, każdy bał się podnieść głowę. Wrócić z niczym, jak oni mogli być tacy głupi? Nie lepiej było bezczynnie "przechadzać się" po okolicy? Bez jakiegokolwiek tropu, wyjaśnienia, choćby skrawka jej ubrania. O, jacy oni byli głupi. Jacy lekkomyślni. To była istna porażka z ich strony. Nawet Bellatrix zawiodła swojego pana, a to już było niedopuszczalne. Przekraczające granice.
- To czyja, to w końcu wina?! - wydarł się Czarny Pan. Przechadzał się po pomieszczeniu. Naprawdę niewiele brakowało od wybicia wszystkich po kolei. - Jesteście żałośni. Nie potraficie nawet znaleźć szlamy! - Nagini, która zwinięta była wcześniej na krześle swojego pana, teraz, podniosła łeb i raptownie znalazła się na stole. Wszyscy, aż podskoczyli.
- Nic, naprawdę nic nie znaleźliście? - syknął.
- Mój Panie... - Do salonu wszedł Snape, kłaniający się nisko.
- Tak, Severusie? - Mężczyzna wyciągnął z kieszeni płaszcza kępę liści i kawałek szarego materiału. Śmierciożercy spojrzeli na niego, jak na idiotę.
- Co to jest, Severusie? - warknął Riddle.
- To, mój Panie, strzęp ubrania szlamy oraz liście zabrudzone jej krwią, można ją też znaleźć na żywopłocie. Ślad urywa się jednak zaraz za barierą. Jest w Zakonie, Dumbledor poinformował mnie dziś. - Inni zamarli. Wiedzieli czym to się może skończyć. Szlama była bezpieczna, oni niekoniecznie.
***
- Co sprawiło, że mi przerwałaś, Alecto? - zagadnął rozdrażniony Tom, gdy kobieta weszła w trakcie torturowania Rabastana.
- Panie, ja... ONA już jest, ale sama - odparła niepewnie. Lord uwolnił konające ciało spod klątwy.
- Dlaczego otaczają mnie sami durnie?! - Alecto skłoniła się i odeszła pod pretekstem dokończenia tortur, rzuciła jeszcze Bellatrix spojrzenie pełne wyższości. Zanim Czarny Pan powrócił do torturowania, drzwi otworzyły się ponownie i weszła do pomieszczenia kobieta. Była ciemną blondynką o jasnych oczach i szczupłej, nienagannie prostej sylwetce. Wargi miała ułożone w wąską linię, a długa do ziemi suknia, koloru granatowego była zdobiona naszywkami i koronkami.
- Mój Panie...
- Milcz! - warknął. Kobieta skłoniła się nisko i znów wyprostowała, nie patrząc w szkarłatne oczy Lorda. Strach nie był u niej widoczny, choć w środku nie była pewna, czego się spodziewać.
- Gdzie twoja córeczka? O ile dobrze mi wiadomo, miała dzisiaj przybyć z tobą! - wydarł się.          
- Panie... Ja wiem, ja przepraszam... - szeptała cichutko. Tom uśmiechnął się ironicznie.
- Kiedy będę mógł ją zobaczyć?
- Ona przybędzie! Przybędzie, mój Panie. Ale dopiero we wrześniu. W połowie września.
- Midori... Mogłabyś powtórzyć? - Kobieta dopiero teraz dostrzegła ogromnego węża, który pełzł w jej stronę, zjadliwie sycząc. To nieporozumienie. Koszmar, który powstał w obliczu tej sytuacji.
***
"Jego wargi zastygły na jej nagiej skórze. Chłodnym oddechem musnął kark kochanki. Zatopiła palce we włosach chłopaka, przyciągając go całego do rozgrzanej siebie. Jęknęła cicho, gdy językiem przejechał po jej dolnej wardze. Oddała pocałunek. Trzymając go za szyję, przyciągnęła jego głowę do swojej klatki piersiowej. Oddychała szybko, a na jego policzkach pojawiły się delikatne wypieki. Sapnął, położył ręce na jej biodrach, przygryzł zębami skórę na jej płaskim brzuchu. Jej morelowa cera zaczerwieniła się w tym miejscu. Objęła go nogami w pasie. Brązowe loki opadły na jej szyję, odgarnął je - wcześniej wdychając jej słodkawy zapach czekolady. Szeptał zmysłowo jej imię przy uchu.
Czuła satysfakcję, gdy jego dreszcze przeszły na nią. Niespodziewanie zachichotała. Jej perlisty śmiech stawał się coraz donośniejszy. Zaczął muskać wargami jej brzuch i jechał niżej. Ze wzrastającą żarłocznością, obdarowywał ją pieszczotami. Z jej krtani wydobyły się delikatne chichoty. Wciąż ją całując, ujął jej twarz dłońmi. Palcami przejechał po linii jej dolnej szczęki. Przerwał jej westchnienie gorącym pocałunkiem. Dłonie trzymał na jej karku. Czuł jak się uśmiecha przez całusa. Zacisnął ręce.
Zaczął całować ją łapczywiej. Wiła się pod nim jeszcze chwilkę. Ostatkiem sił oddała ostatni pocałunek.
-Wybacz, kochanie. Rozkaz to rozkaz.- I tulił się do jej ciała, dopóty nie stało się całkiem zimne."
Obudziła się zlana potem. Ślepa i zdezorientowana. Zagubiona i skołowana. Cała w dreszczach i nieopisaną chęcią pocałowania kogoś. Nie byle kogo. Przytuliła się jedynie do rudego kota, który leżał koło niej. Mimo, iż sen napłynął stosunkowo szybko, to przyśniło jej się to samo. I budziła się, aż do rana, mając przed oczami ostatni kadr, ostatniej sceny.   

Brak komentarzy: