czwartek, 2 sierpnia 2012

Księga trzecia - rozdział 4


Została posadzone na łóżku. Dłonią przetarła oczy, jakby mogło to sprawić, że znowu coś zobaczy. Ale nie zmieniło się wiele, nie zmieniło się nic. Bo co mogło sprawić, że mogłaby ujrzeć przestrzeń przed sobą, albo daną osobę? Jak bardzo musiała by się starać? Jak wiele musiała dać od siebie?
- A więc.. Kim jesteś? - zagadnęła. Wiedziała, że było to najgłupsza z możliwych rzeczy, o które mogła teraz wypytywać. Prawda była jednak taka, że ona się bała. Odczuwała niepokój związany z niewiedzą. Czuła się otępiale. Dłonie zaciskała na kocu, który spoczywał na jej barkach, a gula w krtani niesamowicie ją irytowała.
- A myślałem, że tą kwestię mamy już za sobą. - Głos był dziwnie zawiedziony. Stał się suchy i wręcz wredny, a syk, który zdołała dosłyszeć, sprawił, że lekko zadrżała.
- Mielibyśmy, gdybym widziała - odparła jednak hardo. Głos jej drżał, ale skutecznie to w sobie zdusiła. Miała wrażenie, że zrobiło się jeszcze zimniej, niż było wcześniej. Coś nią szarpnęło i w następnej chwili, poczuła lodowate dłonie, które trzymały ją mocno za ramiona. Miała wrażenie, że przeszywa ją szok termalny. Na lewej łopatce przeszło silne mrowienie. Było nieprzyjemne, dziwne, całkiem dla niej obce.
- Gdybyś widziała, byłoby mi łatwiej. Może wtedy uwierzyłabyś łatwiej. Najlepiej powiem ci, z kim masz do czynienia. - Chwycił ją delikatnie za gardło, różdżkę wciąż przykładał do jej łopatki, na której widniał czarny znak, wąż zawinięty w siebie.
- Tom Riddle, potocznie zwany Lordem Voldemortem. - Wyczuł, jak drętwieje, jak sztywnie trwa. Usta rozchyliła leciutko, oddech jej przyśpieszył. Zakończeniem różdżki musnął dany skrawek ciała - łopatkę.
- Czujesz, prawda? To mrowienie, rozchodzące się zimno... - wysyczał. - Na twojej łopatce, znajduje się znamię, które ujawnia się jednie przy zetknięciu z moją różdżką, i tylko, gdy to ja pokieruję tą różdżkę. Tym znakiem oznakowałem swoją córkę, zanim Bellatrix zabrała ją, jak to ona określiła "w bezpiecznie miejsce" i słuch po niej zaginął. - Drżała. Wyczuł, że było jej zimno, i że niczego nie rozumiała.
- Nie zawsze taki byłem, a przynajmniej nie zawsze to ujawniałem, ale był w moim życiu ktoś, kogo z pewnością kochałem. Chociaż nie. Może nie kochałem, ale odczuwałem potrzebę bycia przy tej osobie. Jane, wydawała się taka jak ja, ale jednak pełniejsza życia i radości. Lubiłem, gdy mnie słuchała i zagłębiała się w moich poglądach ze mną. Byliśmy ledwo po ślubie, gdy zaszła w ciąże. Miała te przysłowiowe humorki, a nawet gorsze humorzyska. Była straszna. Znacznie gorzej było, gdy już w końcu urodziła, a na świat przyszła moja córka. Chciała ją oddać. Chciała, żeby Dumbledore zabił ją i odebrał mi najcenniejszą ze wszystkich rzeczy. Zabiłem ją, bo ona chciała zabić nasze dziecko. Ale nic nie skończyło się tak, jak miało! Zakon odkrył kryjówkę, Jane wyjawiła im to przed śmiercią. Syn Potterów miał jakieś dwa miesiące, jak jego rodzice wymyślili sobie, żeby zabić moje potomstwo! Szczyt bezczelności. - Przypadkowo ścisnął jej ramię zbyt mocno, co skomentowała syknięciem, jednak słuchała uważnie. Zbyt uważnie, jak uważał.
- Narcyza Malfoy, zajmowała się swoim kilkumiesięcznym dzieckiem, gdy do posiadłości wpadł zakon. Kazałem jej zabrać córkę, jednakże kobieta strąciła przytomność, zanim zdołała się wydostać z obrzeży posiadłości. Jej siostra miała dopilnować, aby nic się nie stało mojemu dziecku. Ale to skretyniałe bezmóżdże jedynie dostarczyła ją pod drzwi jakiś mugoli! Jako, że ulica został zniszczona przez wojnę, którą odbyłem, mugole zaginęli w tym całym zgiełku tego żenującego świata!
- Ale, co ja mam z tym wspólnego?! - wydarła się nagle dziewczyna. Jej zakrwawione rogówki oczu były mokre i zaczynały łzawić.
- Zabiłbym cię wtedy. Znaczy się, pozwoliłby to zrobić moim podwładnym, gdyby nie fakt, że Nagini odkryła to - położył dłoń na czarnym znaku.
- I pomyśleć, że bym cię zabił. Phi! Pomyśleć, że cały czas byłaś przy mnie!
Płakała. Po jej policzkach ciepły słone, duże łzy.
- Ale ja nie rozumiem! - wydarła się bezradnie.
- Och. Mówię o tym, że to ty, że to ty jesteś moją córką.
***
- Ale nam się upiekło - sapnął Blaise. Obaj z Draconem, siedzieli na schodach na trzecim piętrze. Nie dość, że zostali wyrzuceni z zebrania, to jeszcze oberwało im się za zobaczenia Nagini w pokoju Czarnego Pana.
"- Ktoś was ubiegł. - Nagini wlepiała w nich chytrze ślepia. Czarny Pan gestem wskazał, aby podeszli bliżej. Jednocześnie wpadł do ich chaotycznych myśli i odczytywał wspomnienia związane z wydarzeniem, które miało miejsce na siódmym piętrze. Widząc obraz, który i oni dostrzegli, uspokoił się. Dostrzegli tylko zwinięty na łóżku kłębek i  Nagini, która "pastwiła się" nad zawiniątkiem.
- Za naruszenie moich komnat, powinniście zostać ukarani. Phi! Za samo wejście na to piętro. Karę wymierzy wam Bellatrix. Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Przez najbliższy czas nie mam ochoty widywać was na zebraniach kręgu i radziłbym nie zbliżać się do siódmego piętra. Następnym razem, karą będzie śmierć. - I wyszedł. Tom Riddle wstał i opuścił zgromadzenie bez słowa.”

- No, ale się wściekł. - Draco uśmiechnął się pobłażliwie.

- A jak wybiegł z tego salonu! - Diabeł zarechotał jeszcze głośniej i wstał jak jego przyjaciel.

- Z deka się zagalopowaliście. – Stojąca za nimi Bellatrix, trzymała kościste dłonie na ich ramionach. Grymas na jej twarzy nie sygnalizował się niczym dobrym. Szopa wytapirowanych loków na głowie, opadała na jej plecy i twarz.

- O, cioteczka! - Smok uśmiechnął się sztucznie w jej stronę.

- Chodzicie. Pora na karę. Macie szczęście, że Narcyza prosiła mnie o wyrozumiałość. Posprzątacie loch, w którym ostatnio kogoś torturowano. - Nie użyła JEJ imienia, czy nazwiska, to miała być tajemnica.

***

- Zajęcie na parę godzin - stwierdził Diabeł. Ciotka Dracona, zamknęła ich w pokaźnym lochu z mugolskimi ścierkami i środkami czyszczącymi. Bez różdżek, a wszystkie skrzaty zostały poinformowane, aby nie słuchać ich rozkazów przez najbliższe parę godzin, gdy będą sprzątać.

- Ale tu śmierdzi - skrzywił się Smok. Był zażenowany tą całą sytuacją. Zaschnięta krew na ścianach i podłodze obrzydzały go, a skrawki ubrań - podarta bluzka, szara i jeansy - tylko niepotrzebnie go drażniły. Zabini podniósł się z podłogi i zaczął przeglądać ubłocone ubrania. Spomiędzy skrawków materiałów, wypadła różdżka. Winorośl, 10¾", włókno serca smoka.

- Ej! To różdżka Granger - wydarł się Zabini i zaczął wymachiwać różdżką w stronę Smoka.

- A ty skąd wiesz? - warknął.

- Tylko ona byłaby w stanie wyryć na niej swoje imię i nazwisko, nie uszkadzając jej przy tym…

***

- Myślałem, że to już koniec - wysapał Ron. Przytulił się do kamienia, który był bliżej brzegu, wciąż znajdował się w wodzie.

- Ron, ten wodospad, nawet nie był wodospadem. On tylko tak strasznie wyglądał, nawet metra nie miał.

- Ty się nie znasz! Ty… Ty masochisto! Dla ciebie nie ma znaczenia, czy ma metr, czy dziesięć!

- Ron, jesteś głupi.

- Ty sobie uważaj, bo się jeszcze z wrażenia poplujesz.

- Mniejsza. Zaczniemy szukać Hermiony, czy zamierzasz bić się dalej?

- Dzięki, przypomniało mi się. To twoja wina, że ją zgubiliśmy! - I wrócili do punktu wyjścia. 

***

Ale boli. Po policzkach ciepły jej łzy. Z ust krew, skuliła się na łóżku, a krzyk, który wydobył się z jej gardła, sprawił iż Miranda wraz z Severusem, pojawili się niemalże od razu w pomieszczeniu.

- Granger! Ty kretynko, wypiłaś wszystko na raz! - Mistrz eliksirów przeglądał wszystkie flakoniki, które stały na półce nocnej i upewniał się, że rzeczywiście nic nie zostało. Miranda, matka Blaise’a wyczarowała miskę i wkładała jej palce do gardła, aby zwymiotowała.

- Musi zwymiotować płyny - powiedziała, gdy uporczywy wzrok Czarnego Pana, zaczynał palić ją żywcem od środka. - Krew, który przy tym wypłynie, pochodzi z żołądka, to tylko tak strasznie wygląda, panie. Boli ją, ale to przed nadużycie leków. - dodała. Jej twarz była blada, strużki potu ciepły po jej skroniach. Miranda pomogła jej usiąść i podstawiła miskę. Zaczęła wymiotować, dławiąc się przy tym.

- Co z jej oczami? - Tom usiadł w fotelu i wyczekiwał odpowiedzi. Długie, kościste palce splótł ze sobą.

- Będzie ślepa - odparł Snape.

- Jak to, będzie ślepa?! - rozjuszył się Riddle. Hermiona słysząc to wszystko, poczuła, że spod gęstych rzęs, wydobywają się kolejne łzy. Miranda wytarła jej usta chusteczką, a ona wytarła opuchnięte oczy.

- Będę ślepa - załkała.

***

Cisza, która panowała między nimi, trwała godziny. Żadne z nich nawet się nie odezwało. On - chciał powiedzieć do niej, choćby słowo. Ona - bała się tego wszystkiego. Ślepa, nie wiedziała, czego się spodziewać.

- Ten mężczyzna… - zaczęła wreszcie. Riddle podniósł na nią wzrok.

- Ten, który próbował mnie w lochach…

- Nie żyje - odparł zanim dokończyła. Pokiwała ze zrozumieniem głową. Przygryzła dolną wargę.

- A Malfoy i Zabini? Byli tu dzisiaj. Widzieli mnie? - wychrypiała. Zdawało się, że na jej policzkach pojawiły się rumieńce wstydu.

- Nie. Nagini ich odstraszyła. - Obserwował, jak bierze głębszy wdech.

- Ja… nie potrafię mówić, jak wąż, więc… Ja nie mogę być…- jąkała się. Siedziała oparła o stos poduszek, ułożonych tak, aby swobodnie mogła prowadzić rozmowę. Po policzkach, wciąż znajdowały się ślady łez, wciąż była blada.

- Potrafisz. To na pewno ty. Nie czujesz? Nagini leży przy tobie. Opiera łeb o twoje kolana i czeka, aż odezwiesz się do niej. Więc zrób to.

- Nie…

- Zrób to! - podniósł głos. Wąż z wyczekiwaniem wpatrywał się w dziewczynę. Językiem, zaczął smyrgać ją w dłoń.

- Nie potrafię! - Zacisnęła powieki, a łzy bezradności pociekły. Nagini owinęła się wokół jej ramion i opadła na nie swobodnie, a do ucha, zaczęła jej syczeć  słowa, które rozumiała.  Zaskoczona starła łzy i podniosła głowę do góry.

- R o z u m i e m  ją. - Jej ojciec ujął jej dłoń i ścisnął ją uradowany. Co z tego, że była ślepa? Rozumiała go! Jego i Nagini!

***

- A moje imię? Czy od początku miałam mieć na imię Hermiona? - zagadnęła niepewnie. Jej pytania, czy słowa wyjaśnień, wciąż były niepewne. Wolała raczej słuchać, jak to on mówił, opowiadał i tłumaczył coś dokładniej.

- Nie. Nie od początku. Jane chciała, żebyś miała na imię Helena, po jej babce, a ja wolałem Rose, ale ostatecznie nie wyszło nic z jednego, ani z drugiego. I chwała temu. Jak wiesz, Narcyza urodziła syna, choć od samego początku do samego końca myślała, że będzie mieć córkę. To ona zaproponowała to imię dla ciebie. Cóż, jestem jej wdzięczny, choć nie przypuszczałem, że mugole naprawdę dadzą ci tak na imię. W prawdzie Bella zostawiła im kartkę z tą wiadomością, ale wiesz, jak to mogło wyglądać…

- Dlaczego Rose?

- To były ulubione kwiaty twojej matki. Nigdy nie wiedziałem, dlaczego akurat one. Chce, żebyś była świadoma. Zabiłem kobietę, która była twoją prawdziwą rodzicielką. Zabiłem ją bez wahania, jakiegokolwiek zastanowienia. Uważałem, że tak będzie najlepiej, żeby nic cie się nie stało. Był burzliwy wieczór, gdy zakon wpadł tu i zrobił rozgrom. Koniec września, paręnaście dni wcześniej urodziłaś się ty. Takie żałosne… A ci mugole? Jak cię traktowali?

- Nigdy o tym nikomu nie mówiłam… Ale zawsze coś było. Zanim dowiedzieli się, że jestem czarownicą było w miarę spokojnie. Moja… hm, opiekunka piła. Była uzależniona. Często się kłócili. Ich kłótnie przestały się ograniczać do wyzwisko, gdy skończyłam trzeci rok w Hogwarcie. Tematem, który głównie obmawiali, byłam ja. Czasem mi się oberwało, parę razy… mnie uderzyli, ale nie powiedziałam o tym nikomu. A już zwłaszcza Ronowi, a już nie mówiąc o Harrym...

- Chcesz mi powiedzieć, że bili cię?!

- No tak, ale to już niczego nie zmieni, przecież nie żyją. A co będzie dalej?

- Jestem twoją jedyną rodziną, jednakże rozumiem, że jesteś w… dość niezręcznej sytuacji. Myślę, że najrozsądniej będzie, gdy  sama zdecydujesz. Masz wolną wolę. - Kłamał, ale wolał, aby podjęła najszczerszą decyzję. Nawet, gdyby musiał ją później zabić. – Nie musisz odpowiadać od razu. Nawet nie jutro, nawet nie pojutrze. Aczkolwiek, żebyś pojęła decyzję przed rozpoczęciem ostatniego roku w szkole. - Pokiwała ze zrozumieniem głową.

***

Siódme piętro należało w całości do Czarnego Pana. Na owym piętrze znajdowały się tylko dwa pomieszczenia. Jedno od bardzo długiego czasu było nieużywane. Jednakże na rozkaz Toma, pokój „odżył”. Został umeblowany, umalowany, wyłożony nowymi panelami, udekorowany i gotowy na przyjęcie nowego lokatora.

- Narcyza pomoże ci się ubrać i zaprowadzi cię do twojego pokoju. - powiedział następnego dnia Czarny Pan. Hermiona pokiwała głową, dłonią głaska Nagini, która leżała przy niej. Dziewczyna podjęła już decyzję. Miała zamiar wrócić do przyjaciół i powiedzieć im, kto jest jej ojcem. Jeśli ją odtrącą, to będzie miała miejsce, do którego będzie mogła wrócić. To był jej plan. Nie mogła wybierać.

Jej ojciec opuścił komnatę. Chwilę później, drzwi otworzyły się ponownie i weszła Narcyza. Hermiona nie zareagowała. Było jej głupio, bo nawet nie widziała owej kobiety.

- Witaj, panienko - przywitała się kobieta. Hermionie policzki spąsowiały.

- Ja… Dzień dobry - odparła i zaczerwieniła się jeszcze bardziej.

- Woli panienka czerwoną koszulę, czy białą? - zapytała kobieta i delikatnie odkryła kołdrę, pod którą była schowana.

- Przyniosłam też świeżą bieliznę. Czarną, czy czerwoną?

- Koszulę czerwoną, bieliznę czarną - odparła i usiadła na krawędzi łóżka. Ostatni raz pogłaskała Nagini i skupiła się na ubieraniu. Blondynka pomogła jej przebrać rzeczy i zaczęła jej rozczesywać skołtunione włosy.

- Jak cię uczesać, panienko?

- Francuz.

***

- Twój pokój znajduje się na tym samym piętrze, co Czarnego Pana, właściwie to tylko komnata dalej. Nie ma tu żadnych innych pokoi. Czarny Pan kazał odnowić pomieszczenie, w którym będziesz teraz mieszkać. Postaram się ci je opisać, gdy już tam dojdziemy. - Kobiety trzymała ją za ramię i prowadziła, rozmawiając i tłumacząc jej przy tym wszystko.

- Narcyzo, powiedz, czy ktoś jeszcze wie, że jestem córką Czarnego Pana? - zagadnęła Hermiona. Była bardzo ciekawa. I to jeszcze jak.

- Nie. Tylko ja o tym wiem. Czarny Pan, stwierdził, że jeśli tylko będziesz gotowa, to wszystkim to ogłosi. Na razie mam pomóc ci się tu zaaklimatyzować.

- Tym lepiej, tym lepiej, Narcyzo. Tak będzie najlepiej. - Uśmiechnęła się w stronę kobiety. Zatrzymały się i pani Malfoy nakierowała ją na drzwi.

- Ściany są fioletowa - zaczęła. - Sama wybierałam kolor, właściwie, to ja wszystko wybierałam. Czarny Pan mnie o to poprosił.

- Rozumiem. Mów dalej - nalegała dziewczyna. 

- Meble są z ciemnego, mahoniowego drewna. Jest biurko, toaletka z dużym lustrem, duża, bardzo duża szafa, w której skrzaty powiesiły wszystkie twoje nowe ubrania, jest regał z książkami i łóżko. Łóżko jest z baldachimem, ach, jest ogromne, poduszki są wypchane gęsimi piórami, poszwy są śnieżnobiałe, materac na sprężynach. Są też drzwi. Prowadzą do łazienki. I kominek, żeby było ciepło. Na biurku stoi szklany wazon, bukiet czerwonych róż. Wybacz, ale nie potrafię dokładniej, panienko.

- Ależ nie, Narcyzo. Widzę to, widzę to, co mi opisałaś. - Po omacku zaczęła się kierować w stronę łóżka. Potknęła się, nie tracąc równowagi, usiadła na dwuosobowym łożu.

- O co jeszcze prosił cię mój ojciec? - zagadnęła i rozłożyła się wygodnie. Przetarła dłonią oczy i wciągnęła przez rozchylone wargi powietrze.

- Chciał abym… się tobą zajęła, dopóki nie będziesz w stanie samodzielnie funkcjonować.

- Czyli nigdy, Narcyzo. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? 

Brak komentarzy: