Pierwszy raz Krzywołap
zawitał w jego progach tydzień po pogrzebie Riddle. Siedział na werandzie,
oczekując na jego powrót z rozmowy kwalifikacyjnej o pracę. Gdzie
najzwyczajniej w świecie, pożerał mysz, brudząc mu przy tym ganek - ślady krwi
wciąż się tam znajdują. Pewnie by go zabił, gdyby nie fakt, że to zwierze było
częścią jego ukochanej. Tamtego wieczoru, służba postawiła przed kotem miskę z
ciepłym mlekiem z kożuszkiem. Jak przystało, zwierzę wyżłopało wszystko - brudząc
sobie przy tym mordkę, a na wąsach pozostawiając białe kropelki. Jak dzisiaj,
pamiętał, że Krzywołap przeciągnął się niemrawo, a następnie pognał jak szalony
w kierunku, znanym tylko sobie. Różyczka – skrzatka - znalazła go zwiniętego w
kłębek w pudle z rzeczami swojej pani. Spał spokojnie wtulony w jej sweter,
mrucząc przy tym zabawnie. Ale następnego dnia już go nie było.
Po raz drugi, Draco
miał okazję oglądać rudawego kota jakieś trzy miesiące po tym zajściu. Siedział
wtulony w czerwony fotel. Ogień w kominku buchał delikatnie. Jęzory ognia
połykały kawały drewna, pozostawiając po nich jedynie proch. Sączył alkohol -
jedynie tyle pamiętał. Nie był pewien, czy było to wino o nieskazitelnym
roczniku, czy może whisky, bądź też zwyczajna Ognista. Bawił się jednak,
zjawiskowo nudno. Oczekiwał nawet sowy z Prorokiem Codziennym - chciało mu się
rzygać wszystkim i na wszystko. Był to już ten czas, w którym każdy udawał się
we własną stronę. Zamierzał wstać i udać się do barku po kolejny trunek, gdy do
pokoju w paradowała zdyszana Róża. Jako jedyna rozpoznała kota i wpuściła go do
posiadłości. Przyniosła go do swojego pana, widocznie zadowolona ze swojego
czynu.
- Panie… - Z oczami
jak dętki spojrzał na wyrywającego się Krzywołapa. Zwierzę widząc go, uspokoiło
się. Skrzatka puściła rudzielca i wróciła do kuchni. Kot zaczął mruczeć i łasić
się, ocierając o jego nogi. Odłożył kieliszek i usiadł z nim przed kominkiem.
Zaczął go smyrać po mokrym futrze. W odpowiedzi, Krzywołap otrzepał się i
wtulił w jego szlafrok. Wstał tylko na chwilę. Spojrzał w pionowe zielenice i
wstał, aby dorzucić drewna do kominka. Gdy odwrócił się - kota już nie
było. Pamiętał jak się wtedy wkurwił. Czekał cierpliwie na powrót wszarza.
Wrócił po roku. W tą noc. Wstał z łóżka i badawczo zaczął przypatrywać się
cieniowi za oknem. Od razu go rozpoznał. Tak samo pulchny, brudny i rudy - jak
zawsze. Wziął mokre zwierzę i ewakuował się z sypialni, gdzie spała Anna.
- I co? Zebrało ci się
za odwiedziny? - W odpowiedzi otrzymał standardowe mruczenie. Opatulił
Krzywołapa ciepłym kocem i rozsiadł się w jadalni. Wielki zegar wybił
piątą trzydzieści. Westchnął. Postawił go na stole, a sam usiadł na jednym z
krzeseł.
- To jak, zostaniesz
na dłużej? - zapytał kota. Wywrócił oczami zdając sobie sprawę, że rzeczywiście
gada do tego rudzielca. Zrezygnowany machnął ręką i wstał, aby wrócić do
sypialni.
- Pewnie rano już cię
nie będzie - mruknął odwracając się ostatni raz. Wciąż tam był. Wpatrywał się
badawczo w jego twarz. Pokręcił łebkiem, a następnie ruszył za Draco.
Przebierał za nim żwawo łapami. Ponownie westchnął widząc, jak Krzywołap wbiega
za nim do pokoju. Położył się w łóżku nie przykrywając się kołdrą. I tak musiał
wstać za godzinę. Deszcz lał za oknem. Kropił i obijał się o szyby. Słyszał jak
woda wylewa się z rynny i uderza w krzaki róż, które zostały posadzone pod
oknem. Przetarł zmęczone oczy. Poczuł nagle coś ciepłego na brzuchu. Syknął,
gdy Krzywołap wbił przypadkiem pazur w jego skórę. Starł krew z małej ranki.
Wytarł palce w zieloną, atłasową pościel. Uśmiechnął się drwiąco, widząc jak
rudzielec szykuje się na skok na Annę. Zaśmiał się pod nosem, gdy kot naprężał
się i rzucił się na łeb dziewczyny, wbijając łapy w gąszcz loków.
- Kurwa! Co to jest?!
Atakują! Atakują, Draco, ratunku!!!!! - Czuł jak po jego ciele rozlewa się
gorąc, który przerodził się w porządną dawkę śmiechu. Donośnego, głośnego i
drwiącego śmiechu.
***
Był wczesny ranek.
Harry popijał poranną kawę, szykując się do teleportacji. W nocy nie mógł spać.
Jego myśli krążyły wokół sprawcy. Miał ochotę szczelić się z otwartej dłoni w
twarz - jakby mogło mu to otworzyć oczy. Wziął z talerza ostatnią z
przygotowanych kanapek i wstał. W tym samym czasie w okno zapukała sowa. Już w
lepszym humorze pochwycił Proroka Codziennego, wcześniej dziękując puchaczowi i
obdarował wynagrodzeniem. Posłał ostatnie spojrzenie ulewie, która wzrastała z
każdą chwilą i przeniósł je na nagłówek.
- Kur… Nie, nie.
Pieprzony sukinsyn! - wydarł się otwarcie na cały dom. Zwinął gazetę w rulon i
wcisnął ją do kieszeni płaszcza, który niedbale zarzucił na siebie. Teleportował
się zanim zdążył usłyszeć kroki na schodach. Jego żona zeszła do kuchni w szlafroku,
gdzie świeciły się światła. Zdziwiona wzruszyła ramionami i wzięła się za
robienie herbaty. Postanowiła, że zje śniadanie, odświeży się, uszykuje i
pójdzie do kwiaciarni. Siedząc na blacie, zastanawiała się, jaką wiązankę
zamówić.
W tym samym czasie
Potter minął swoją sekretarkę mrucząc, żeby zrobiła mu porządną kawę. Wtargnął
do własnego biura, zatrzasnął za sobą drzwi. Papiery i teczki zaczęły fruwać w
powietrzu. Prorok Codzienny leżał na ziemi - „Rita Skeeter zabita na służbie”-
tak brzmiał dzisiejszy nagłówek.
***
Ginny udała się do
mugolskiej części Londynu, gdzie szukała kwiaciarni o odpowiednich kryteriach.
Szła wolnym krokiem, dłoń trzymała na swoim wypukłym brzuszku. Na jej twarz
wkradł się uśmiech. Deszcz delikatnie chłodził jej rozgrzane ciało. Karmelowe
pasemka przyległy do skóry i pleców. Miała ochotę skakać. Była szczęśliwa -
tabletki, które przepisał jej uzdrowiciel, rzeczywiście działały. Nie myślała
już nawet o tajemniczych morderstwach. W głowie miała tylko kwiaty na grób
Hermiony. Najchętniej kupiłaby żonkile, ale pora roku niepozwalana na to.
Chciała wybrać ładne, porządne kwiaty, które utrzymają się w taką pogodę
dłużej, niż trzy dni. Z taką myślą weszła do głównej kwiaciarni w
Londynie. Słodkawy zapach uderzył w nią natychmiast. Zachłanniej nabrała
powietrza do płuc. Uśmiechnęła się szeroko i zaczęło oglądać kwiaty. Najwięcej
było róż. Czerwonych, krwisto-czerwonych, kremowych, różowych, białych,
żółtych. Pokręciło lekko głową i zaczęła oglądać irysy. Dotknęła koniuszkiem
palca granatowe płatki i zabrała się za wąchanie chabra. Iskrzący, czerwony
kolor od razu ją przyciągnął. Postanowiła się wybierze parę kwiatów i wstawi je
do wazonu w domu. Dłuższą chwilę zatrzymała się jeszcze przy fiołkach, a
następnie zabrała się za szukanie kwiatów na grób Riddle. Jej szczególną uwagę
przykuły orchidee. Ich gama kolorów rozpoczynała się na śnieżnobiałej bieli, a
kończył na delikatnym, różowym odcieniu zmieszanym z fiołkowym kolorem. Ich
płatki były bardzo delikatne w dotyku, wyglądały na trwałe, a co ważniejsze
idealnie pasowały do wizji wiązanki Ginewry Potter. Popędziła do sprzedawczyni,
aby zamówić bukiecik. Doskonale dogadała się z kobietą. Była pewna, że kwiaty
będę idealnie komponować ze skromnym grobem dziewczyny.
***
„Nigdy nie zastanawiała się nad tym, czy
zabijanie będzie mi sprawiać radość. Wszystko potoczyło się szybko - dla mnie.
Dla innych - miarowo, spokojnie i naturalnie.
Dzień 28
Rzadko kiedy coś piszę. Jak już zdążyłam
zauważyć, to po prosu wpisy z przekleństwami i klątwami, które bezgłośnie
rzucam na innych. Ha! Mam to w dupie. Najzwyczajniej w świecie mam to głęboko
gdzieś. Posłuszeństwo - przestało mnie to jarać i podniecać. Ojciec nie włożył
wiele w moje wychowanie, ale jest z siebie dumny. Szacunek dla niego - w końcu
mnie odnalazł, nie? Wreszcie mogę spojrzeć w lustro i warknąć: „Nienawidzę cię,
ale innych ludzi jeszcze bardziej”. Jest grudzień. Piszę, gdy sobie przypomnę.
W ogóle nie wiem, po co to robię. Dla świętego spokoju, kurwa? Wystarczy mi
ujadanie Diabła i pusty wzrok Smoka… Nowość, nie? Przeszliśmy na ksywki. Teraz
jestem w pełni świadomości, dlaczego ludzie zwracają się w ten sposób do
Blaisa. Niedługo odbędzie się bal Bożonarodzeniowy - nie zamierzam na niego
iść. Tylko się zbłaźnię przed Draco. Poza tym zajmę się rujnowaniem tego dnia
Potterowi. Jak dla niego upokorzenia gratis - wraz z wizytą w SS. Chyba
powinnam zainwestować w Melissę. ”
***
Siedział w jadalni
głaszcząc Krzywołapa. Po ciężkim dniu w pracy miał dość. Był szczerze
zdziwiony, iż kot wciąż tu był. Spodziewał się, że zniknął po porannej
awanturze. Annę wywieźli do Munga - wróci za trzy dni. Kiedy, rzekomo, jej stan
psychiczny się ustabilizuje. Gdyby naprawdę musiało tak być, to zamknęliby ją
na zawsze. Zachichotał na tą myśl.
- Ajć! - syknął,
czując jak zwierzę wbija swoje żółte kły w jego dłoń.– Rozumiem aluzję,
czas na kolację - stwierdził. W odpowiedzi, kot polizał rękę, w którą chwilę
wcześniej wgryzał się. Poszedł z Krzywołapem do kuchni. Skrzaty postawiły przed
zwierzęciem ciepłe mleko, sam zabrał się za picie kawy - ostatnio dużo jej pił.
Jak na jego oko za dużo - pobudzała go, był pewien, że to przez nią nie był w
stanie zmrużyć oka. Choć mógł się z tym sprzeczać. Pojutrze była jej rocznica.
Dzień, w którym jej grób odwiedzają ludzie, którzy pamiętają ją jeszcze.
Wiedział, że jego matka również odwiedziła Hermionę - ale wcześniej, aby
przypadkiem nie natknąć się na niego, czy kogokolwiek. Miała to w nawyku. Dużo
czasu spędzała na cmentarzu. Wiele złudnych godzin spędzała nad wpatrywaniem
się w pustą pokrywę. To ją uspokajało. Świadomość, że głęboko pod nią
spoczywają czyjeś kości. Z jednej strony dziwne, nienormalne - dla tej kobiety
było to ostatnie, co jej pozostało. Z jednej strony, cieszył się, że miała
jeszcze jakieś zajęcie. Spojrzał na kota, który zajmował się właśnie lizaniem
futra. Westchnął. Udało się do sypialni - tak jak oczekiwał, Krzywołap chwilę
później wpadł do niej.
- Wybierzemy się jutro
na zakupy, co ty na to? - Zagadnął. W odpowiedzi zwierzę położyło się na
poduszce Anny. Zasnął, mając przed oczami poranną sytuację. Ironiczny uśmiech
wkradł się na jego twarz.
Rano zajął się
przeglądaniem gazet. Zaczął od wczorajszego Proroka Codziennego - na
dzisiejszego czekał sącząc poranne cappuccino.
„16 października zginęła kolejna osoba. Rita
Skeeter została zamordowana dzień po ukazaniu się jej artykułu, który dotyczyły
pierwszego morderstwa. Jej ciało znaleziono w składziku redakcji. Ostatnią
osobą, z którą miała do czynienia, był portier. Kobieta została na noc w
biurze pod pretekstem, kolejnego artykułu o mordercy. Zmarła na skutek
podduszenia. Świadczą o tym śnice oraz wgniecenia na gardle. Do tego dochodziły
rany kłute - niestwarzające zagrożenia życiu w podaniu odpowiednich ilościach.
Przypuszcza się, że była torturowana w mugolski sposób. Do tej pory nie
natrafiono na jakąkolwiek poszlakę. Aurorzy szykują się na najgorsze - na
nieodkrycie sprawcy. Choć jego znak rozpoznawczy poznaliśmy - nic nie wskazuje
na to, że pomoże to w śledztwie. Nawet magia zaczęła zawodzić w ostatnim tygodniu.
Hogwart opętany? Zmarło troje uczniów. Przewrażliwieni rodzice zastanawiają się
nad zabraniem pociech. Zrozpaczona dyrektorka wysyła listy do Harrego Pottera,
który najwyraźniej nie sprostał zadaniu. Zanotowano wyskoki wzrost zgonów
mugoli. Ubiegłego wieczoru zmarł również Śmierciożerca, Nott wykrwawił się na
śmierć w swojej celi - sekcja jest obecnie prowadzona. Ministerstwo prosi o
ostrożność. Jednakże nie zda się ona na wiele, gdyż mordercę nie powstrzyma
nic. Począwszy od Pottera kończąc na Aurorach i Dementorach. ”
Zamrugał kilkukrotnie.
Rozdziawił lekko usta, uspokoił się dopiero, gdy jeden ze skrzatów przyniósł
dzisiejszą gazetę. „Kolejne morderstwa”- wyrzucił gazetę za siebie.
- No nie, ja
Potterowie powodzenia życzę - uśmiechnął się niemrawo. Nie za bardzo wiedział,
co powinien o tym wszystkim myśleć. Po długich konwersacjach ze samym sobą,
postanowił, iż dla własnego bezpieczeństwa nie będę w ogóle o tym myśleć.
Zamiast tego ubrał się i wyszedł, a za nim Krzywołap. Żwawym krokiem skierował się
na ulicę Śmiertelnego Nokturnu.
***
-Tuzin róż - powiedział.
Starsza kobieta, która stała za ladą uśmiechnęła się przyjaźnie w jego
kierunku. Wyjęła długopis i zapisała liczbę kwiatów na kartce.
- Czerwone? -
Potwierdził. Spojrzał na kota, który ocierał się o jego nogę. Wziął Krzywołapa
na ręce. Mokry, ubrudził go - jedynie westchnął.
-Jaka to okazja?
Zaręczyny? - Zagadnęła staruszka. Miała łagodne rysy twarzy ze zmarszczkami.
Siwe włosy związane były w starannie upiętego koka na czubku głowy. Z kieszeni
ogrodniczek wystawały okulary oprawione złotą obwódką. Jej uśmiech był łagodny,
tak błogi…
- Niezupełni - speszył
się. Nie chciał kłamać. W odpowiedzi kobieta zaśmiała się perliście i
uśmiechnęła szerzej w kierunku jego i futrzaka.
- Rocznica? - Jej piwne
oczy ilustrowały teraz kota. Chropowatą dłonią pogłaskała Krzywołapa po
karmelowym futrze.
- Tak jakby - odparł
kulturalnie. Bo niby, co innego miał tej kobiecie odpowiedzieć. Że są na grób
jego ukochanej ze szkoły? I, że wciąż ją kocha choć ma żonę, która go irytuje?
Mugole nie rozumieją. Świat magii, arystokratów kieruje się czymś innym - czymś
chorym.
- Która?
- Druga.
- Kwiaty na teraz?
- Nie, na jutro.
Obiorę je w godzinach popołudniowych. - Puścił Krzywołapa. Ten natychmiast
podbiegł do donicy z petuniami. Badawczo zaczął je obwąchiwać, a do donicy
zaczął się łasić. Starsza kobieta zapisała wszystkie jego dane. Poprosiła o
jego nazwisko i poinformowała go, od której będzie można odebrać róże. Pytała,
czy mają być przystrajane, czy z jakimiś dodatkami. Zapłacił za kwiaty, pogonił
kota i ruszył ku drzwiom.
- Śmierć jest trudna
do przełknięcia - usłyszał za sobą słowa staruszki. Nie odpowiedział, nawet się
nie odwrócił, ale na jego twarz wkradło się zdziwienie.
***
Narcyza Malfoy,
siedziała nieruchomo od kilku godzin. Jej szare oczy ilustrowały otoczenie.
Blond włosy były upięte na czubku głowy, a ciało odziane w zielono-zgniłą
kreację. W jej lewej dłoni spoczywała lampka białego wina. Za plecami czuła żar
rozciągający się z kominka. Wstała. Podeszła bliżej wielkiej ściany. Mieściły
się na nich fotografie, ale tylko jedna była ruchoma. Przedstawiało dwójkę
nastolatków. Jej syna i córkę Czarnego Pana. Oboje wtuleni w siebie spali.
Uśmiechali się łagodnie. Nagle Draco otworzył oczy, zamknął je widząc ją -
przyciągnął jej ciało do swojego. Po jej twarzy spłynęła łza. Zacisnęła pięści.
Kieliszek pękł. Szkło wbiło się w jej dłoń, powodując rany. Na mokre panele
zaczęła kapać krew. Spływała swobodnie z jej ręki. Stała nieruchomo - po
policzkach ciepły łzy, lewa dłoń krwawiła. Ponownie zacisnęła dłonie. Szło
wbiło się głębiej w jej skórę. Syknęła, ale nie przestała. Szkarłat trysnął na
jej suknię, a ona miała ochotę upaść i zatopić się w tym. Spojrzała szarymi
spojówkami na zarysy odłamków. Chwyciła za największy i wyrwała go żywcem z
dłoni. Zagryzła wargę, czując jak zalewa ją czerwona maź. Zdenerwowana zaczęła
krzyczeć. Przy jej ciele pojawiły się natychmiast skrzaty domowe. Zajęły się
sprzątaniem i odkażaniem rany.
- Pani, wszystko w
porządku? - zapytała skrzatka Perełka. Była widocznie smutna, że jej pani źle
się czuje. Wyciągnęła delikatnie ostatnie szkło. Polała dziury eliksirem i
zabandażowała pieniącą się ranę.
- Tak - odparła kobieta. Wzięła chusteczkę, którą
podawała jej Perełka i usiadła w fotelu.
- Podać coś?
- Nie, dziękuję.
***
Ginewra wstała
wcześniej - ale za późno, aby złapać męża, przed tym jak teleportuje się do
pracy. Lekko przybita wzięła się za przyrządzanie sobie śniadania. Miała ochotę
na truskawki z bitą śmietaną. Chociaż, nie - tak właściwie to lody byłyby
lepsze. Ale gdyby w jej spiżarce znajdowała się szarlotka…
- Zaczyna się -
kuchnię wypełnił jej serdeczny śmiech. Po dłuższych delegacjach wypiła jedynie
kubek kefiru i wzięła odprężającą kąpiel, po której ubrana i naszykowana
skierowała się do kwiaciarni, aby odebrać zamówienie. Deszcz padał dalej, i
wciąż, i wciąż.
Po powrocie Harrego z
pracy teleportowali się na cmentarz. Była ubrana w luźną, białą koszulę i
elastyczne spodnie. Na to narzucony płaszcz. Włosy związane były w wyskoki
koński ogon. Grzywka opadała delikatnie na czoło. Palce prawej dłoń splotła z
ręką męża. Drugą trzymała bukiecik. Uśmiechnęła się szeroko patrząc w zielone
oczy. Chłopak mocniej ścisnął jej rękę. Poprawił okulary wolną dłonią i
odpowiedział ukochanej na śmiech.
- Harry, pamiętasz
gdzie to? - Ginny przystanęła zdając sobie sprawę z tego, że nie pamięta, gdzie
dokładnie znajduje się grób Riddle. Potter wzruszył ramionami. Rozejrzał się
dookoła.
- Las krzyży, nic
więcej - warknął. Ruda westchnęła i przytuliła się do jego ramienia. Mimo
uśmiechu do oczu cisły jej się łzy. Oczy badawczo rozglądały się po marmurowych
pomnikach, które okalały krople deszczu - spływały po kwiatach, zniczach, imionach,
nazwiskach. Jakby tylko one pamiętały o tym, że ktoś, kiedyś naprawdę umarł.
Odszedł, a ludzie zapomnieli o nim - mimowolnie. Straciła matkę, brata i
dzieciństwo - do tego dochodziła przeszłość i więź jaka łączyła ją z Hermioną.
Nie odczuwała względem niej odrazy, czy nienawiści - nie była jak Ron, ale
musiała przyznać, że ból nie opuszczał jej w szkolnych czasach, gdy widziała
jej pusty wzrok i pogardliwe uśmiechy. Takie było życie, a ona w pełni
świadomości zgadzała się z przeznaczeniem. Jeśli miała umrzeć tu i teraz, była
na to gotowa. Bo ktoś najwyraźniej, miał ku temu powody. Powody, by odebrać jej
wszystko, co kochała. Harry skręcał w nowe uliczki - jakby najwyraźniej
wiedział, gdzie iść. Kierując się za jego pewnym spojrzeniem, dostrzegła
Malfoya, który stał wpatrując się tępo w jeden, martwy punkt. Poczuła
współczucie względem niego. Będąc coraz bliżej, widziała smutek, żywy ból tlący
się w jego oczach - szarych, jak całe jego życie. Stanęła z Harrym obok niego.
Milczenie akcentowały podmuchy wiatru. Grób dziewczyny tonął w czerwieni
pięknych róż. Na ich wierzchu zatopiona w krwistych płatkach była jedna
wyróżniająca się - delikatny odcień płatków w kolorze żółci. Nie rozwinięta,
dodawała uroku. Ginny uklękła, aby ułożyć bukiecik orchidei gdzieś z boku.
Zielonooki podał jej dłoń i pomógł wstać. Przytuliła się do niego i zaczęła
ilustrować ledwo widoczne napisy na marmurze. Widząc zdanie wygrawerowane na
samym dole, posmutniała. Ze współczuciem spojrzała na blondyna.
- Zachowaj sobie te
spojrzenia dla innych - usłyszała jego warknięcie. Ich oczy spotkały się, Ginny
przeszył dreszcz zimna.
***
Zirytowany posłał
rudej zimne spojrzenie. Ich towarzystwo przeszkadzało mu - miał upajać się w
spokoju jej „obecnością”. On i jego mały przyjaciel. Krzywołap stał dumnie przy
jego nogach. Siedział wpatrując się ślepkami w otoczenie. Machał melancholijnie
burym ogonem. Chciał już, żeby ta dwójka poszła. To nie był czas na sprzeczki -
dzisiaj chciał pobyć tylko z nią, a świadomość, że Anna wraca pojutrze tylko go
pogłębiała.
- Malfoy, gdzie
zgubiłeś żonę? - zagadną Potter obejmując Ginewrę. Nie spodobało mu się
spojrzenie, które posłał jego ukochanej.
- Poszła kupić znicza -
warknął sarkastycznie. Rozmowa zjeżdżała na tor, o którym chciał zapomnieć - na
jak najdłużej.
- Jesteś wielkoduszny.
A pozwoliłeś jej chociaż wybrać kolor?
- Potter jeszcze
chwila, a razem z nią będziesz leżeć w Mungu! - Jego oczy zaiskrzyły się
niebezpiecznie. Kobieta stojąca pomiędzy nimi wywróciła oczami. Spuściła jednak
wzrok, czując, że Draco świdruje ją spojrzeniem. Jej oczy rozszerzyły
się, widząc zwierzę obok niego.
- Czy to Krzywołap? -
Schyliła się natychmiast, aby podnieść i przyjrzeć się uważniej grubemu kotu.
Malfoy kiwną na potwierdzenie głową i wrócił do gromienia Pottera wzrokiem.
Kobieta nie przejęła się dwójką dorosłych dzieci i zaczęła intensywniej
przyglądać się rudemu zwierzęciu. Przytuliła kuleczkę do siebie i zaczęła
głaskać jej futerko. Kocur był większy, cięższy i leniwszy, niż za czasów
szkolnych. Na samo wspomnienie, Ginewra zaśmiała się pod nosem. Ignorowała
całkowicie resztę towarzystwa i razem z Krzywołapem zaczęła wpatrywać się w
posąg. Do jej uszu dochodziły warknięcia - z obu stron.
- Malfoy, tęsknisz za
nią? - Jej głos przeciął powietrze. Zaciekawiony Harry zamilkł, przerywając ich
kłótnię - oczekiwał odpowiedzi na zadane przez żonę pytanie. Zdezorientowany
Draco, przybrał naturalny wyraz twarzy - obojętny, lodowaty - i wzruszył
ramionami.
- Tęsknisz - stwierdziła.
Nie zaprzeczył, też nie potwierdził, ale wiedział, że ona ma rację - i bez
niej, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zresztą, to było oczywiste! Nie
byłoby go tu, gdyby nie czuł tej silnej więzi, która wciąż trzymała go przy
niej. Niespodziewanie odwrócił się w stronę ciężarnej i wystawił ręce w jej
kierunku. Zdziwiony Potter nie powiedział nic - czekał, co uczyni jego żona. Ta
oddała kota blondynowi, ostatni raz pogłaskała rudą mordkę i przytuliła się z
powrotem do męża. Uśmiechnęła się przyjaźnie w kierunku szarookiego, on udawał,
że tego nie widzi. Wsłuchiwał się w coraz głośniejsze mruczenie kota.
***
Przez pewien czas,
trwali w tej ciszy. Myślami byli daleko - wspomnienia wracały, aby dodać tej
chwili bólu. Coś czego żadne z nich nie zapomni nigdy. Państwo Potterowie nie
myśleli już tylko o Mionie - ich dusze udały się w przeszłość do czasów wojny.
Przez ich głowy przelatywały twarze wszystkich tych, co umarli za lepsze jutro.
Ginny mimowolnie przytuliła się mocniej do męża. I pomyśleć, że Hermiona
walczyła po drugiej stronie, pomyślała ruda. Jej oczy wypełnił żal, z impetem
zaczęła wpatrywać się w posąg. Westchnęła głośno i rozejrzała się uważniej.
Stając na czubkach palców mogła dostrzec jak przez bramę cmentarza przechodzi
Zabini z jakąś dziewczyną - blondynką, którą ruda poznała, ale dopiero po
dłuższej chwili. Zdradziły ją oczy.
- Idzie twój przyjaciel
z tą Chinką - powiedziała w stronę Malfoya, który raptownie oderwał wzrok od
podłoża.
- Japonką, jak już coś
- warknął. W odpowiedzi, dziewczyna wzruszyła jedynie ramionami, a Potter
wywrócił oczami.
- Choć Ginny, idziemy.
- Dziewczyna zaczęła się posłusznie kierować za mężem.
- Potter, przekaż
Weasleyowi, że będę jutro oczekiwał wyników meczu - zawołał Draco za nimi,
śmiejąc się przy tym złośliwie. Usłyszał jeszcze jak Harry prycha. Uśmiechnął
się z satysfakcją i machnął ręką w kierunku Yuko i Blaise. Na powitanie
zielonooka pocałowała go w policzek, a Zabini uścisnął dłoń. Dziewczyna
włożyła delikatnie białego narcyza do wazony wypełnionego różami. I złożyła
dłonie - jak to miała nawyk ze swojego kraju. Jej modlitwę oraz chwilę
melancholii chłopaków przerwał krzyk dobiegając z głównej drużki. Jazgot pani
Potter doszedł do nich ze zdwojoną siłą - echo rozniosło się na całym
cmentarzu.
- Kurwa, oni to
wiedzą, jak uprzykrzyć człowiekowi dzień - warknął Draco i odwrócił się w
stronę dwójki „delikwentów”. Miał zamiar wydrzeć się na nich, jednakże zamilkł.
Yuko zakryła usta dłonią i natychmiast pognała w stronę rudej.
Zabini skrzywił się jedynie z obrzydzenia.
- Ginny, co ci jest?! -
Zdenerwowany Potter skakał obok żony, patrząc jak blondynka biegnie w ich
kierunku. Spodnie rudej przybrały odcienia dojrzałej porzeczki. Krew spływająca
po jej nogach zaczęła brudzić kamienie, którymi wyłożona była droga.
- Jaaa… Ja rodzę! - wysapała
przez łzy i krzyk bólu.
***
Znów padał deszcz.
Padał ciągle, uparcie i dżdżyście. Płacze niebo, cały Londyn. Gdzieś rozgrywają
się rozgrywki Quidditcha. Ktoś, gdzieś płacze - może nawet umiera. Siedząc w
miejscu, monotonnie się kołysząc, człowiek myśli jedynie o tym, jak
bezwartościowym dupkiem się jest. Po wielu godzinach jesteśmy w stanie
stwierdzić tylko jedną rzecz - jesteśmy nikim. Wpajano nam tak latami. Ze łzami
w oczach, patrzeliśmy jak osoby, które kochamy zostawiają nas. Wtedy
zadawaliśmy sobie tylko jedno pytanie - czy to przez nas? Dziś jest podobnie.
Patrzymy, ale w lustro. Zimne, ukazuje nam prawdę, której nienawidzimy. Po
miesiącach kochamy ją. Robimy to, gdyż nie chcemy zapomnieć jakie to uczucie.
Pustka. Chce nam się wyć. Długo i głośno. Czym jest strata? Strata jest
większa, gdy ktoś umiera i powraca po latach. Jaka jest kolej rzeczy? Początek
i koniec na naszych oczach - tylko wtedy jesteśmy w stanie nazwać coś prawdą.
Ale nie wiemy, czym jest naprawdę. Tęsknotą? Raczej nostalgią. Napady złości?
Człowiek musi je czuć. Są potrzebne, aby nie zwariować do reszty. Jak trudno
przyznać się do porażki, tak trudno podnieść się, aby iść dalej. On patrzył.
Widział jak jej ciało zapada się w błocie. Tulił ją do siebie, prosząc o
powrót. Blada, uśmiechała się mimowolnie. Jej jedwabiste loczki okalały twarz.
Nie słuchała go. Stawała się coraz odleglejsza. Opuszczała go z każdą sekundą -
z każdą sekundą pojmował, co się właśnie wydarzyło. Chciał płakać - było mu
smutno, przykro, ale nie był wstanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Jedynie
ją tulił. Tylko tyle mógł. Nie potrafił na nią patrzeć, czuł jak gardło
niemiłosiernie go pali. Chciał zabić Pottera - wsadzić mu tą jego różdżkę w
dupę. Złość go zżerała, a smutek dławił. Mimo tego nie płakał - nie był w
stanie. Choć chciał je poczuć - chciał, aby oczy zapiekły go, żeby świat stał
się niewyraźny. Pragnął poczuć tę melancholię. Ale nie był w stanie płakać,
kurwa! Bolało go to, bo ją kochał, prawda? Chciał całować jej usta, szyję,
polika, całe ciało. Chciał czuć jej ciepło, które biło mimo chłodu, który ją
otaczał. Chciał zobaczyć te oczy - te czekoladowe oczy pełne niczego. Chciał ją
po prostu przytulić, czy to tak wiele? Czy żądał od świata niemożliwego? Po
prostu ją kochał - czy nie oczywiste było to, że chciał ją mieć przy sobie?
Mimo, iż martwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz