Stałam w cieniu
schodów. Dyszałam ciężko, oparłam dłonie o kolana. Włosy opadły mi na twarz. Ze
spokojem obserwowałam scenę przed sobą. Bezwolne ciało Bellatrix, wydało
ostatnie tchnienie. Martwa, opadła na szachownicę kafelek. Z krtani jej oprawcy,
wydobył się histeryczny śmiech, zmieszany ze łzami i łkaniem. Molly Weasley,
upadła na kolana, dłońmi zakryła paciorkowate oczy, z których wylewały się fale
łez. Była tu sama. Członkowie Zakonu, przejmowali pozostałość posiadłości
Malfoyów. Mój ojciec walczył o swoje racje. Sama zostałam „wyproszona” z pola
walki w dość chamski sposób. Sporo czasu, zajęło mi ponowny powrót na bagniste
tereny. Kto by pomyślał -Voldemort troszczy się o własne dziecko. Kochał mnie -
wiedziałam o tym na swój własny, pokręcony sposób. Zgubiłam Dracona.
Rozdzieliliśmy się, gdy okno w jego pokoju pękło i wleciało przez nie snop
światła. Kazał mi uciekać, ale ja ruszyłam na poszukiwanie ojca. A on, tak po
prostu użył na mnie świstoklika! Wyszłam z cienia. Płacząca kobieta,
nie dostrzegła mnie. Łuna światła oślepiła mnie w pierwszej chwili.
Wyjęłam z
kieszeni różdżkę.
- Dziś, wszyscy
starają się wybić nawzajem - szepnęłam. Mój głos przeciął powietrze. Oczy mojej
ofiary natychmiastowo zostały skierowane na moją sylwetkę. Z mojej broni
wydobył się zielony promień. Iskra pozbawiła ją życia. Upadła na ciało
Lestrange. Spojrzałam na rozciągającą się krew po posadzce. Schyliłam się i
musnęłam ją koniuszkiem palca. Zlizałam krew z palca.
Skrzywiłam się.
- Krew zdrajców jest
obrzydliwa, zwłaszcza z dodatkiem czystej - zachichotałam.
***
Wytarłam twarz,
strzepałam z dłoni sadzę. Zdenerwowana, podniosłam się. Spojrzałam na kominek,
żarzył się w nim ogień. Różano-pomarańczowe jęzory, muskały popiół -
pozostałość po drewnianych kłodach. Podeszłam bliżej fotela. Było w nim
zanurzone ciało kobiety. Blond włosy, opadały na ramiona gęstymi puklami.
Blada twarz, toczyły się po niej perełki - maleńkie łzy. Oddychała ciężko,
zanosiła się rykiem. Pięknymi, metalowymi oczami, wpatrywała się w przestrzeń
przed sobą. Ścisnęłam jej dłoń swoją - brudną i poranioną. Nie odpowiedziała w
żaden sposób na ten gest… Przytuliłam jej wątłe ciało do swojego.
- Cyziu, co się stało?
- szepnęłam, czując jej łzy na szyi.
- Nie żyje - odparła.
Jej melancholijny głos sprawił, iż moje serce zabiło szybciej. Kochałam tę
kobietę jak matkę, a jej syna darzyłam najgorętszym z uczuć.
-Kto nie żyje, Cyziu? -
Miałam wrażenie, że obraz przede mną zamazuje się.
- Lucjusz - załkała
żałośnie. Wtuliła się we mnie. Kołysałyśmy się dłuższą chwilę, dopóki nie
usłyszałam huku, dobiegającego z tyłów posiadłości. Zerwałam się z
miejsca. Podciągnęłam Narcyzę na równe nogi.
- Musisz się ukryć -
powiedziałam. Chwyciła mnie za nadgarstek, gdy dostrzegła, że ruszam w dalszą
drogę. Spojrzałam w jej oczy, tliła się w niech troska, miłość i nadzieja.
- Znajdź mojego
dziecko, proszę. - Bez namysły przytuliłam kobietę po raz ostatni.
- Dobrze, mamusiu…
***
Zbulwersowana,
wyciągnęłam z bagna nogę. Siarczyście klnąc, ruszyłam dalej. Miałam
ochotę wyć. Długo i głośno mogłam się przeklinać za głupotę, którą się
wykazałam. Biegłam przed siebie, wabił mnie zapach. Charakterystyczny, coś
mi przypominał. Był ciepły i słodki. Zmieszana przyśpieszyłam. W oddali widziałam
iskry zaklęć. Delikatne linie światła tak oddalone. Poczułam łzy. Pierwszy
raz płakałam, po miesiącach goryczy, chamstwa, oburzenia i irytacji, poczułam smutek. Nieograniczony. Oparła
ciało o drzewo. Tępo wpatrywałam się w dumnego Pottera. Ledwo trzymał się
na nogach, jednakże nie mógł pohamować zwycięskiego uśmiechu. Wciąż tam
patrzałam. W miejsce, gdzie chwilę wcześnie stał mój ojciec. Zaklęcia Avady
sprawiło, iż rozpłynął się. Rozmazał jak duch. Nie postawił
nic. Cienia szansy, czy nadziei. Wolnym krokiem, kierowałam się na
miejsce Toma. Kiwałam głową, a Złoty Chłopiec uważnie wpatrywał we mnie, te
swoje ślepia. Stanęłam naprzeciwko niego. Tam, gdzie odciśnięte były buty
ojca. Ze spokojem widziałam różdżkę, którą celował we mnie chłopak.
Nieśpiesznie wyciągnęłam własną. Rozwarłam lekko usta - wypowiedziałam
zaklęcie szybciej, niż Potter. Z mojej nie prysło zielone światło. Z jego
owszem. Jaskrawe i rażące, brnęło w moją stronę.
To była czekolada.
Ciepła, rozpuszczona, ulatniała zapach - to ona mnie zwabiła.
Ze zdecydowaniem i
determinacją, wypowiedział zaklęcie Niewybaczalne. Nieomylnie trafił w
jej pierś. Klatka piersiowa wypełniła się całunem powietrza, aby następnie
opaść, zapadając się. Ostatni blask, a światło zniknęło. Opuścił różdżkę.
Dyszał ciężko. Spojrzał na jej martwe ciało. Blada i zimna, umorusana błotem, w
którym tonęła. W dłoni, wciąż trzymała swoją broń. Wpatrywał się w nią
dłuższą chwilę. Odskoczył do tyłu jak oparzony, gdy dostrzegł, że końców patyka
zaczyna się żarzyć na różowo. Znieruchomiał. Kolorowe konfetti wzniosło
się w górę, aby opaść na jej ciało…
***
Nie zdążył jej
pocałować, dotknąć po raz ostatni. Nie powiedział na pożegnanie, kocham
cię. Jedynie musnął palcami jej delikatną skórę i kazał uciekać. Powinien
to przewidzieć - determinacja biła z jej oczu. Oczywiste było, że wplątał się w
to wszystko! Mógł się chociaż pośpieszyć, ale nie! Zabawa z Wiepszlejem była
bardziej zabawna, niż świadomość straty. Dotknął marmurową płytę. Srebrne
literki układały się delikatnie w jej imię. Zacisnął pięści.
-Pieprzona
sprawiedliwość!
Jesteśmy, jacy
jesteśmy - ale na ogół gorsi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz