3 sierpnia
Czuła się dziwnie pusta. Pozbawiona chęci, znaczenia.
Chciała wstać - pełna życia - i wykrzyczeć ludziom przez okno, że czuje się jak
złoty kanarek, doszczętnie pozbawiony piór. Ale nawet jej własny głos, wydawał
się teraz całkowicie obcy, zniekształcony, bez tej nuty pasji. Litość, którą
obdarowywali ją inni, stawała się nie do zniesienia. Miała ochotę wydrzeć się
na nich wszystkich i zmusić ich, żeby przestali. Zajmowali się nią, jakby była
dzieckiem. Ich paląca troska, stała się tak uciążliwa, że mimo tych dwóch dni,
które spędziła w Zakonie, nie była już nawet w stanie wyjść z własnego pokoju.
Leżąc na łóżku, cholernie bała się zasnąć. Myśl, że dziwaczne, niewiele
znaczące i wnoszące w jej życie chaos sny, mogłyby powrócić, sprawiała iż cała
drętwiała. Bała się wpadać do krainy snów, choć obecnie jest to jedyne miejsce,
w którym widzi.
Było jej wstyd, że gdy tuliła do siebie Krzywołapa, widziała
obraz Nagini, która łapczywie starała się zyskać jej uwagę, jak starała się
zmusić do rozmowy. Tęskniła za nią, aż głupio było jej przyznać. Brakowało jej
tego, jak owija się wokół niej i domaga się, pogłaskania jej po pyszczku. Mogła
jedynie wyobrażać sobie, jak wielka i straszna może być naprawdę. Nie
przeszkadzało jej to. A nawet brakowało, cholernie. Nie mówiąc już o Narcyzie.
O kobiecie z łagodnym, niezwykle spokojnym głosem, który koił jej niepewność.
Opiekowała się nią. Robiła to żmudnie przez wiele dni, a ona? Była w stanie
jedynie chłodno odpowiadać. Czuła dumę, że nie jest szlamą, ale teraz?! Czuła
się mała, niepotrzebna, niezauważalna, nic nie warta, otoczona litością i
świadomością, że wymaga od niej Zakon. Poczuła, jak jedna, gorąca łza, spływa
do jej lodowatym policzku. Przytuliła się gorliwie do rudego kota.
Dlaczego tak właściwie uciekła? Bo Malfoy dał jej w twarz i
się z niej naśmiewał. A! I w dodatku powiedział, że ją zabije, prawie to
zrobił, a mimo tego nie poczuła się urażona bardziej, niż zwykle, gdy po prostu
ją wyzywał. Teraz jego przezwiska nie były wiele warte, a w dodatku nieznaczące
wiele więcej, niż jej wczorajsze śniadanie. Było jej przykro, gdy w jego głosie
można było wyczuć tą ironię i wyższość - niesłuszną z resztą. Było jej przykro,
bo nie patrzył na nią tak, jak patrzył na inne. A we śnie? Była całym jego
światem, choć na końcu nie skończyła zbyt dobrze. Draco Malfoy zawsze był
świnią, pozostanie nią - nawet, gdy pozna prawdę. Ona go nie chce. Nie chce go
takiego. Pffu! Nie chce go w ogóle!!! Bo to tylko kretyn, parszywy dupek,
który…
- Hermiono? Wstałaś już? - Ron usiadł koło niej na łóżku.
Otoczył ją ramieniem i wpatrywał się w jej twarz przez dłuższą chwilę. Odgarnął
z jej twarzy parę, niesfornych kosmyków włosów i uśmiechnął się, widocznie
rozpromieniony dzisiejszym porankiem.
- Idziemy dzisiaj na Pokątną, mama powiedziała, że jeśli
będziemy na ciebie uważać, tak bardzo, bardzo, to możemy cię zabrać ze sobą.
Oczywiście mój tata z nami pójdzie. Nie wiem, co on się tak uparł. Ja i Harry
jesteśmy już pełnoletni, ty z resztą też niedługo będziesz. - Dziewczyna
usiadła na krawędzi łóżka i przeciągnęła się niemrawo, kuguchar siedzący po jej
prawej stronie, zeskoczył z łóżka i usadowił się na parapecie.
- Tak, pójdę z wami, Ronaldzie, ale wcześniej zawołaj Ginny,
chciałabym się ubrać - odparła, wzdychając przy tym głośno. Świadomość, że
ogarniała ją coraz większa irytacji w towarzystwie przyjaciół, sprawiała iż
głupiała. Doszczętnie nie miała pojęcia, co zrobić, a kąśliwe uwagi, które
cudem powstrzymywała, rwały się, aby obwieścić całemu światu, że
Hermiona-Już-Nie-Granger, przestała mieć ochotę przebywać w towarzystwie ludzi
mniej od niej inteligentnych i mniej wartościowych.
***
Po śniadaniu, tak jak to było ustalone, ona, Harry, Ron oraz
pan Weasley, udali się na Pokątną. Był początek sierpnia i dana ulica nie była
tak okupowana, jak to zwykle było tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego, ale
i tak, trudno było im się poruszać, wśród tłumów znudzonych, niemających nic do
roboty dzieciaków. Ojciec Rona, zniknął, informując wcześniej dziewczynę, że
będzie miał na nich oko. Gwar i gorąc, który panował na ulicy, wzmagała
dyskusja, którą zawzięcie prowadzili jej towarzysze. Oczywiście tematem ich
konwersacji, było to, gdzie pójdą najpierw. Podenerwowana już Hermiona,
skrzywiła się lekko i odezwała się głosem nieznoszącym sprzeciwu:
- Idziemy do Esów i Floresów. Bez stękania, Ronaldzie. - Rudzielec
zamknął buzię, naburmuszony nie odezwał się do nikogo. Uspokoił się, gdy
zobaczył delikatny uśmiech na twarzy dziewczyny, kiedy przekroczyli prócz
księgarni. Chłopcy zaczęli przetrząsać zakamarki półek w poszukiwaniu książek o
Quidditchu. Pochłonięci nową odsłoną Qudditcha przez wieki, zapomnieli o
Hermionie, która stała przy jednym z pierwszych regałów, łapczywie wdychającej
zapach nowych, świeżo zadrukowanych kartek.
- Tylko mi tego nie obślińcie! To limitowana wersja i jedyny
egzemplarz, który udało mi się zdobyć - ryknął właściciel Esów i Floresów na
Harrego i Rona, którzy wgapieni byli w stronę tytułową. Hermiona westchnęła
ciężko. Palcami sunęła po grzbietach opasłych tomów, starała się odczytać w ten
sposób, chociażby tytuły niektórych. Bez rezultatów. Jedynie pojedyncze
literki. Zatrzymała dłoń na jednej z okładek. Ta była obita skórą, była
chropowata, a atrament oraz kartki, pachniały wspaniale. Jak podręczniki, jak
Historia Hogwartu, jak księgi w dziale Zakazanym. Coś niesamowitego.
- A myślałem, że ukryłem ją dostatecznie dobrze - odezwał
się księgarz. Jego ciepły, ochrypły głos pełen był uznania i łagodności, którą
nie raczył obdarować jej przyjaciół. Ona była inna. Kochała je. Każdą książkę
kochała. One dawały jej coś, czego nikt nie potrafił. One zamykały ją w
świecie, w którym wszystko było idealne, takie jakie powinno, a nie jest. Ten
starszy człowiek ją rozumiał. Przynajmniej w połowie.
- Skoro nie chce pan jej sprzedawać, to dlaczego znajduje
się na tym regale? - zagadnęła. Obracała w dłoniach książkę, głowę miała
spuszczoną, czułą jak policzki jej płoną.
- A cóż miałem zrobić, jak żona kazała? - odparł
zrozpaczony.
- W takim razie… Proszę. - I wyciągnęła rękę z książką przed
siebie, ale starzec jej nie wziął, jakby
zastanawiał się, czy postąpi właściwie.
- Nie. Myślę, że to najodpowiedniejszy moment, aby się jej
wreszcie pozbyć - powiedział wzdychając. - Weź ją, wystarczająco długo mnie
prześladowała, po prostu ją weź. I nie wstydź się ciemności - dodał odchodząc.
Usłyszała, jak się oddala. Trwała tak, dopóki Ron i Harry nie przypomnieli
sobie, że kogoś zgubili.
***
- Mionka, no przecież tyle razy cię przeprosiliśmy - stękał
Weasley. On i Harry, szli trzymając swoją przyjaciółkę pod ramię.
- A ja tyle razy powtórzyłam, że się nie obraziłam! -
warknęła. Miała już tego dość. Nie rozumieli, że potrzebuje chwili, aby
racjonalnie wyjaśnić absurdalne zachowanie właściciela. Chciała już wracać, ale
zamiast zamknąć się w swoim pokoju, musiała tłoczyć się po ulicy i narażać na
ciekawskie spojrzenia.
- Twój głos mówi coś innego - wypalił rudzielec. Dziewczyna
uśmiechnęła się wrednie. Poczuła nieodpartą chęć uderzenia go w twarz.
- Ok. Powtórzę. Raz. Jeszcze. Niewiele obchodzi mnie to,
że śliniliście się nad jakimś głupim
poradnikiem, jak mugol nad wódką, zapominając o mnie całkowicie! Cholera!
Jesteście… Jesteście daremni - wybuchła podirytowana. Ron zaniemówił, a Harremu
szczęka opadła.
- To nie jest jakiś głupi poradnik, to…
- Gówno mnie to! Jak dla mnie może to być nawet sto sześć pozycji
oralnych! – Stali przed sklepem Olivandera. Hermiona miała lekko zarumienione
policzki ze wściekłości, Harry cały blady, z niedowierzaniem, spoglądał na
przyjaciółkę, a rudy Ron był bardziej czerwony, niż jego włosy, choć wydawać
się to mogło niemożliwe. Wzrastającą, niesamowicie krepującą – ze strony
chłopaków - ciszę, przerwał krzyk nadbiegającej blondynki, która ciągnęła za
sobą zdyszanego Nevilla:
- Harry?! Hej! Jak tam wakacje? - zagadnęła radośnie,
wlepiając duże, niebieskie oczy w Hermionę.
- Och, Luna. Jak miło widzieć cię z… Nevillem - wykrztusił z
siebie Potter, dyskretnie zerkał na swoją przyjaciółkę, która nie wyglądała na
zadowoloną.
- Co wy jej zrobiliście? - spytała całkiem poważnie,
odgarnęła z twarzy długie pasma jasnych włosów. Jej sukienka była granatowa z
mnóstwem falbanek, a kolczyki były w kształcie czarnych kotów.
- To nieprawda, że przynoszą pecha - powiedziała dziewczyna,
gdy dostrzegła, że Ron wpatruje się w jej biżuterię.
- Z pewnością. Dokąd szliście zanim Luna nas wypatrzyła? - zapytał
się chłopaka, który stał z boku i z dziwnym osłupieniem wpatrywał się w
Hermionę, która nie raczyła ich nawet przywitać uśmiechem.
- Do Gringotta.
- Świetnie - mruknęła Granger, chwyciła Rona i Harrego za
rękę. - Pójdziemy z wami, jeszcze tam nie byliśmy - dodała, wiedząc, że nie za
bardzo wiedzą, o co jej chodzi.
***
Miała nadzieję, że tym razem obejdzie się bez przeprosin.
Zresztą, to była ich wina. Sprowokowali ją, była wściekła, ale starała się
odnosić do nic w granica możliwości, stosunkowo spokojnie. Choć miała szczerą
ochotę uduszenia ich oboju, to skutecznie to maskowała. Ostatnie o czym marzyła
to podejrzliwość z ich strony.
- Wymieniasz jakieś pieniądze, Hermiono? - zapytał Harry.
Jego głos był naturalny, zadziwiająco.
- Tak, wymienię, tak na wszelki wypadek. Różne wydatki się
trafiają - mruknęła z uśmiechem.
- Pójdę z tobą, muszę jeszcze odwiedzić swoją skrytkę -
odparł Potter. Dziewczyna kiwnęła jedynie głową. Chwyciła jego ramię i szła,
kierowana przez niego.
- Przynależność - zapytał goblin, gdy Harry doprowadził ja
do okienka. Stał przy niej, uśmiechnięty spoglądał na jej skupiony wyraz
twarzy.
- Hermiona…Ridd…Pffu! Granger - wydusiła z siebie wreszcie,
płonąc przy tym. Jaki wstyd, przeszło jej przez myśl.
- Ciekawe ma pani mniemanie - goblin obdarzył ją iście
niedowierzający, spojrzeniem. Tupnęła nogą. Tego jej brakowało. Pokręciła z
niedowierzaniem głową.
- To zwykła wymiana pieniędzy, do cholery! - warknęła
zrezygnowana. Wszystko było karą. Karą, którą obdarzył ją z pewnością świat.
Ale za co? Tego nie wiedziała, chciała wyć, drzeć się, krzyczeć. To nie mogła
być prawda, bo co ona takiego zrobiła? To po prostu niemożliwe. Pełne
zdruzgotanych zdarzeń. Jednak coś, cholernie rzeczywistego. Bo ona wielką
krzywdę pewnie zrobiła.
- Możliwe, może pani pójść ze mną? - zrezygnowana,
wyciągnęła rękę przed siebie, Harry pojawił się przy niej natychmiast, szedł z
nią za rękę i zatrzymał się niespodziewanie, dziewczyna aż warknęła.
- Proszę. - Goblin włożył jej w wolną dłoń klucz. Był zimny
w dotyku, idealnie gładki, bez skazy. Prosty, wręcz dziwny.
- Prawie siedemnaście lat temu, dokładnie szesnaście lat i
trzysta osiemnaście dni temu, przyszedł do tego banku mężczyzna i zażądał
jednej z najlepiej strzeżonych skrytek. Po udostępnieniu mu jej, schował tam
to, co przyniósł ze sobą, skrytka zamknęła się, a on pozostawił klucz, mówiąc,
że odnajdzie on osobę, na którą zasługuje. Klucz nie wykazywał żadnych magicznych
oznak, aż do dzisiaj. Zareagował na pani… mamrotanie. Tak więc proszę, aby
udała się pani ze mną do skrytki tysiąc dwieście osiemdziesiąt siedem.
***
Czuła, jak robi jej się niedobrze. Harry trzymał rękę na jej
ramieniu, tłumacząc, że miał podobnie, jak jechał wagonikiem po raz pierwszy.
Kiwała ze zrozumieniem głową, ale wcale jej to nie pomagało. A wręcz przeciwnie, chciało jej się jeszcze
bardziej rzygać. Było jej zimno, dreszcze przebiegały po jej plecach, raz
zarazem. Dłonią zakrywała spierzchnięte wargi. Usiadła w wagoniku.
- Daleko jeszcze? - warknęła w stronę goblina. Wiedziała, że
musi wyglądać żałośnie.
- Nie, ale może zrobić się zaraz gorąco. Zjeżdżamy niżej o
trzy poziomy. - Dziewczyna zachłysnęła się powietrzem. Zaraz kurwicy dostanę.
Raptownie zrobiło jej się duszno, a wagon niespodziewanie zjechał w dół.
- Ale tu parno - sapnęła, gdy Harry pomagał jej wysiąść.
Włosy przykleiły się do odsłoniętych ramion i twarzy. Na jej brzoskwiniowych
policzkach, pojawiły się rumiane rumieńce. Starła pot z czoła.
- Proszę o klucz. - Hermiona podała srebrny kluczyk
Potterowi, ten oddał go goblinowi, uważnie go obserwując. - Do środka może
wejść jedynie ona. Dla nas wnętrze będzie puste, dopiero gdy wyniesie zawartość
za próg schowka, będziemy mogli to zobaczyć. - Złoty chłopiec kiwną głową w
geście zrozumienia i wepchnął przyjaciółkę do skarbca.
- To ona - szepnął do Pottera goblin, ten posłał mu pytające
spojrzenie, oczekując odpowiedzi. - Gdyby to nie ona była
właścicielką/spadkobierczynią, zostałaby potraktowana zaklęciem. Nie chcesz
wiedzieć jakim, chłopcze. - Harry przysunął się do progu skarbca, uważnie
obserwował Hermionę, która poruszała się wyjątkowo ostrożnie.
- Nic mi nie będzie - powiedziała, jakby wyczuła wzrastający
w nim niepokój. Jednakże jej słowa nie były wiele warte. Wywaliła się chwilę
później, upadła na stos lodowatych monet. Wręcz w nim zatonęła. Jej lewa ręka
natrafiła na papier. Schowa dyskretnie kopertę do książki, którą dostała i
zawzięcie starała się wykopać. Wróci tu, ale na razie nie ma tu czego szukać.
Nawet jeśli jest tu coś więcej, niż fortuna, to nie była w stanie tego teraz
znaleźć.
***
- Klucz jest schowany na ganku. Moich... rodziców nie ma.
Wezmę tylko kilka rzeczy. Poczekacie w kuchni, poradzę sobie sama - sapnęła na
jednym tchu, stojąc przed domem, w którym się wychowywała. Jej przyjaciele nie
byli zbyt entuzjastyczni, ale wyczuła, że wąchają się już.
- Wrócimy zanim pan Weasley zorientuje się, że zniknęliśmy z
Pokątnej - zachęcała. To przewyższyło szalę. Ron chwycił ją za dłoń i pociągnął
do przodu, skomentowała to uśmiechem triumfu, którego oni nie byli w stanie
dostrzec. Powiedziała Harremu, gdzie jej rodzice zawsze chowają klucz od drzwi
wejściowych. Stojąc w przedpokoju, nie mogła odgonić od siebie obrazy zdjęć,
które wisiały w tej części domu.
- Na pewno nie chcesz, abyśmy ci pomogli?
- Znam to miejsce doskonale. Jestem w stanie tu błądzić i
odnajdywać się. tak, poradzę sobie. Idźcie i zaparzcie herbatę. - Usłyszała
westchnienie Pottera i oddalające się kroki. Trzymając się kurczowo ściany,
dotarła do schodów, prowadzących na piętro. Wspinała się pewnie i szybko.
Przystanęła, gdy stopnie się skończyły, a jej nozdrza wypełnił doskonale znany
zapach lawendy. Stała przy szafie, w której jej "matka" przechowywała
ręczniki i pościel na zmianę. Właśnie zdała sobie sprawę, że nienawidzi tego
zapachu.
- Szlag - zaklinała cichutko i dotarła do drzwi naprzeciwko
schodów - jej pokój. Otworzyła go pewnie i z determinacją weszła tam. Z
leciutką obawą, ruszyła w kierunku, gdzie powinno stać biurko. Zostawiła na nim
egzemplarz Historii Hogwartu - ten pierwszy, rozlatujący się, któremu liczne
strony odpadły i trzeba było je wkleić. Przejechała dłonią po okładce. Usiadła
na krześle i sunęła dłonią dalej. Ramka - z ozdobami na rogach. Zacisnęła
wargi, chwyciła ramkę i rzuciła ją na dywan. Ukryła twarz w dłoniach.
- Cholera! Co ja tu robię?! - Łzy goryczy zaczęły napływać
do jej oczu.
- Właśnie, Granger. Co ty tu robisz? - głos musnął jej kark.
Zesztywniała. Draco odgarnął włosy z jej szyi i przejechał palcami po niej. - Śliczne
szramy, podobają ci się? Sam wpadłem na pomysł, aby wpuścić do twoich snów
cioteczkę Bellatrix - dodał ściszonym, aroganckim głosem. Nie odezwała się, ale
strzepnęła jego rękę - nieskutecznie. Wróciła na linię jej szczęki. Doskonale
"widziała" jego szare oczy pełne wyższości i triumfu.
- I co teraz Malfoy? - warknęła słabym głosem. Dotykał teraz
jej ramion, a lodowaty oddech drażnił ją w twarz.
- Nic. Jesteśmy tu sami, a zanim zaciągnę cię do Czarnego
Pana, musimy przedyskutować pewną kwestię. Muszę napajać się obecnością mojej
szlamci, póki jeszcze mogę. W końcu ON zamierza cię zabić, to niewielka cena za
życia mojej matki - zachichotał. Zesztywniała.
- Jjjak tto? - zaskomlała.
- Tak to, szlamciu. Nieposłuszeństwo jest karane wysoko -
zaszczebiotał i dotknął opuszkami palców jej powiek.
***
- Alecto, przestań! Mieliśmy się zabawić! - warknął Avery.
Dziewczyna nie zareagowała. Zbyt zajęta była Narcyzą, by zwrócić uwagę, na
któregokolwiek z nich. Siedziała spokojnie przy ścianie i obracała w powietrzu
zdruzgotane ciało pani Malfoy. Wydawać się mogło, że nuci pod nosem jakąś
piosenkę. Aura, która od niej biła, była obrzydliwie czarna. Oczy jej się
zwęziły, gdy dostrzegła, że kobieta wpatruje się w nią swoimi szarymi oczami.
- Czarny Pan powiedział, że jeśli szlama przyjdzie sama, to
cię uwolni. - Parsknęła śmiechem. - Ale to niemożliwe, wiesz o tym. Ślepa
szlama, to martwa szlama - dodała, widząc zbierające się w jej oczach łzy.
Amycus położył dłoń na ramieniu siostry.
- Skończ z nią, albo pozwól pobawić się tym dzieciom -
powiedział. Dziewczyna kiwnęła głową.
- Narcyzo, wiesz, że Twój synalek ruszył za nią? Kto wie,
może składa teraz pokorne skłony Dumbledore’owi - zachichotała, wstając. – To
żałosne, że żona najwierniejszego Śmierciożercy, kończy w ten sposób, to
przykre, nie sądzisz? Najpierw ty, a gdy złapią to mugolskie ścierwo, to
następna będzie ona. Zabiję ją osobiście, używając do tego czarnej magii.
Zniszczę ją. Polubiłaś ją. Jesteś głupia.
- Czarny Pan jej nie zabije - wychrypiała cichutko,
wystarczająco jednak, aby Alecto to usłyszała. Rozwścieczona, wycelowała w nią
różdżką.
- Jesteś tego pewna? Cóż, nie będziesz się mogła przekonać. -
Ciało blondynki z hukiem uderzyło o ziemię. - Avada Kedavra! - Rozległa się
głucha cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz