czwartek, 2 sierpnia 2012

Księga trzecia - rozdział 3


Człowieku, jakbyś się czuł, gdybyś zrozumiał, że ślepota już cię nie opuści? Jakby to było? Nigdy na oczy, nie zobaczyłbyś już swojego odbicia w lustrze - ba! Lustra byś nie zobaczył. Również niczego innego. Innych osób, rzeczy, których się kocha.  Po potrawach, zostałby by ci jedynie smak i zapach. Po książkach, pozostałyby kartki. Techniczne, chropowate w dotyku, z unikalnym drukarskim zapachem tuszu. Nie oglądałbyś filmów, a słuchanie teledysków już by tak nie bawiło.
Czary nie byłyby widoczne - jedynie słowa opisowe. Podręczniki byłyby zbędne. Każda z sal lekcyjnych, byłaby zagadką. Wszystko byłoby mdłe. Bezwyrazowe.
Pozostałby ten dotyk. Pusty dotyk i słowa, które będą bardziej ranić, niż podnosić na duchu. Jakby to było, wpadać na wszystko? Ślepota to trudne pojęcie - ty nie zdajesz sobie sprawy, jak trudno jest to pojąć. To rzecz, której tak naprawdę nie da się opisać.
Po prostu z dnia na dzień stracisz coś bardzo cennego, jak najbardziej wartościowego.
Leżała, konkretniej traciła resztki świadomości. Nie mogła zacisnąć pięści,nawet ruszyć dłonią. Klatka piersiowa piekła ją, jakby rana rozrywała się na nowo. Było jej zimno, a jednocześnie gorąco. Wstrząsały nią dreszcze, a żołądek podjeżdżał pod same gardło. Miała wrażenie, że zaraz rzygnie - gdyby jeszcze mogła się ruszyć. Chciała pisnąć, wydać z siebie ciche jęknięcie, sygnalizujące jej katorgę, ale nie była w stanie.
Ślepa szlama - przemknęło jej przez myśl. Zrobiło jej się gorzko. Tak bardzo tego nienawidziła. Faktu, że nie mogła być jak Ron, a przynajmniej jak Harry. Czysta, półkrwi - byle mieć w sobie szczyptę czarodziejskiej krwi. Prawdziwej krwi. Oni tego nie doceniali. Nie rozumieli jak to jest. Żałosne.
Właśnie tak skończy szlama Granger. Skona ślepa, w jakimś łóżku.
- Łóżku? - wychrypiała. Szept był bardzo cichy. Dziewczynę ogarnęło zdziwienie, a następnie napłynęła nowa fala bólu. Z niebywałą łatwością wyobraziła sobie, jak rany rozrywają się na nowo. Wręcz to widziała – czuła, jak z usta wypływa jej więcej krwi. Tak boli, pomyślała zanim znów zaczęła się dławić.
***
Zza drzwi komnaty Czarnego Pana, można było usłyszeć kaszlenie. Niebywale głośne, lekko zachrypłe, gdy przysłuchało się uważniej, można było stwierdzić, że słychać również chlust, jakby na panele rozlało się wiadro wody. Jako, że Snape kroczył owym korytarzem, na którym piętrze znajdowała się komnata, ogarnęło go z lekka podirytowanie i pędem udał się do drzwi.
- Co się tam znowu dzieje?! - warknął. Otworzył mosiężne wrota z rozmachem, gotów do interwencji.
- Granger, czy ciebie nie można zostawić na pół godziny samej? - odezwał się opryskliwie, jednakże widok, który się przed nim rozlegał, nie należał do najprzyjemniejszych,co sprawiło, iż mężczyzna nie odezwał się ponownie. Dziewczyna wymiotowała krwią. Jej ciało drżało, dość sztywnie trwała pochylona nad podłogą. Dodatkowy ból zadało jej podniesienie głowy i próby zobaczenia mistrza eliksirów. Severus posłała Mirandzie wiadomość, aby natychmiast przybyła do komnaty, a sam zaczął podciągać dziewczynę z podłogi, nad którą wisiała.
Umorusała go przy tym krwią, co mężczyzna skwitował grymasem obrzydzenia.
- Boli - odezwała się, a właściwie jedynie poruszała wargami. Ledwo odczytał jej wypowiedź.
- Granger, trudno, żeby łaskotało. - Za pomocą zaklęcia, pozbył się gęstej, szkarłatnej mazi, która rozprzestrzeniała się na panelach, kołdrze, Hermionie oraz nim.
Drzwi otworzyły się i weszła przez nie kobieta o oczach zielonych, ale pustych.
- Żyje - stwierdziła i wzruszyła ramionami.
- Dziękuję za diagnozę - prychnął Snape. - Kolejny krwotok, zatamuj go zanim znowu zacznie pluć krwią - powiedział już całkiem normalnym, ale wciąż bezbarwnym tonem.
Kobieta zabrała się za ponowne zaszywanie rany. W tym czasie dziewczyna uparcie starała się dostrzec cokolwiek, prócz ciemności.
- Jestem ślepa - powiedziała równie ochryple, co chwilę wcześniej.
- Granger, ja wiedziałem, że ty jesteś inteligenta, ale żeby aż tak? - sarknął Snape. Chwilę później opuścił komnatę.
***
- Ron, żyjesz?
Cisza.
- Ron?
Cisza, znowu.
- No kurwa, Ron! - Potter rzucił w rudowłosego chłopaka kamykiem, który trafił go w kołnierz bluzy. Obydwaj byli cali poparzeni od pokrzyw i drapali się po czerwonej już skórze.
- Nie odzywam się do ciebie - warknął Weasley.
- Właśnie to zrobiłeś. - Potter zachichotał.
- Chcesz się bić raz jeszcze?! - Rudy intensywnie zaczął wymachiwać pięściami w powietrzu. Po czole ciekła mu stróżka krwi, a wargę miał opuchniętą.
- Pewnie, dawaj!
- Potter, zabiję cię!
- A ja ciebie, Weasley! - Z niebywałą „gracją” rzucili się na siebie.
***
Może i nieruchomo, ale z pełną świadomością, leżała w łóżku. Uparcie mrugała powiekami, a w międzyczasie nasłuchiwała odgłosów, które bombardowały ją dookoła. Wzdrygała się, gdy usłyszała kroki na piętrze, bądź śmiechy tuż pod sobą. Z niebywałą ulgą stwierdziła, że wciąż jest sama w pomieszczeniu. Ból nie pozwalał jej się ruszyć, odnosiła wrażenie,  że gdy tylko postara się usiąść, to znów zwymiotuje krwią. Tak tego nie lubiła. Ból, który temu towarzyszył był okropny, wręcz rozrywający w środku z wielką,niewyobrażalną siłą.
Jakby umierała za każdym razem, każdego razu. Dalej chrypiała, zamiast mówić. Słowotok zanikał w jej gardle, a ona nic na to nie mogła poradzić. Nie wiedziała, co będzie dalej.
Jak to wszystko ma się skończyć.
Rozległ się nagle huk na korytarzu. Wzdrygnęła się sztywno, była zawinięta w kołdrę. Nawet nie syknęła z przeszywającego ją, cierpkiego uczucia. Po prostu nasłuchiwała.
- Diable, jesteś pewien, że nikt nas nie nakryje? - rozległ się stłumiony szept. Ledwie do niej dotarł przez grube ściany.
- Tak, w głównym salonie odbywa się zebranie...
- Na którym powinniśmy być - to warknięcie znała. Proszę, nie, westchnęła błagalnie w myślach.
- Ostatnio nas nie było i nic się nie stało. - Naburmuszenie w głosie Zabiniego również rozpoznała. Ich nie dało się nie pamiętać.
- I straciliśmy coś ważnego i teraz te tłumoki nie chcą nam nic powiedzieć!
- Moja wina?
- No kogoś musi! - Jej serce zabiło mocniej. Zdawało jej się, że wszystko staje się coraz dokładniejsze, że wszystko wzrasta. Niespodziewanie koło jej ucha rozległo się syknięcie.
Chryste, zdawało jej się, że zamarła, że jej serce zamarło, że umarła, że to koniec. Przez jej dłoń przepełzło coś śliskiego, dziwnego w dotyku i ciężkiego. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co to może być.
Wąż ponownie zasyczał, teraz tak porządnie, jakby dawał upust swojej irytacji, zdenerwowania, czy złości. Poruszyła niespokojnie dłonią ze strachu. Paraliż natychmiast dał o sobie znać.
- Zabini! Ty kretynie! Przestań się mamlać z tą klamką i otwieraj! W każdej chwili ten przeklęty wąż może się pojawić. - On jest tu, przeszło jej przez myśl, jednakże zamek w tej samej chwili ustąpił, a drzwi uchyliły się lekko, co zasygnalizowały delikatnym skrzypnięciem.
- No wchodź! - Rozległo się kolejne warknięcie, ty razem wyraźnie zirytowane i pewne siebie.
- Sam sobie wchodź!- Dziewczyna nie zwracała już uwagi na dialog, który rozlegał się przed progiem do pokoju, gdyż poczuła, że wąż owija się lekko wokół jej szyi i smyrga ją językiem po policzku.
***
- Zabini! Ty mnie nie wkurwiaj, a patrz, co tam jest!
- Widzę ją.
- Już jakiś początek. Czekaj, czekaj... Co za ją?!
- Nagini?
- Spieprzamy!
***
Mersey - dosłownie;
- No i co zrobiłeś!
- Co ja zrobiłem?!!! Co ty zrobiłeś?!!!!!! - Godzina siódma rano, poranek zacząć (najlepiej) chłodnym prysznicem, bądź letnią kąpielą. Nawet rzeka nada się nataki początek dnia, niezależnie od tego, jak brudna jest.
- Nie umiem pływać - wyznał Weasley.
- To trzeba było się zastanowić, zanim rzuciłeś się na mnie z pięściami. O widzisz? Krwawię. - Potter pokazał rudzielcowi swoją dolną wargę oraz spuchnięte oko, które zachodziło krwiaczkami.
- No taki miał być zamierzony efekt.
- Ja ci zaraz dam zamierzony efekt! - I po raz kolejny rzucili się w swoje ramiona, a prąd wodny, wiódł ich w stronę ujścia... gdzie znajdował się wodospad.
***
- Lucjuszu, Narcyzo, gdzie wasz syn? - Czarny Pan obrzucił małżeństwo litościwym spojrzeniem, które pełne było również złości i myśli, jaka będzie kara.
- Ja... Nie wiem, panie - odparł Lucjusz. Jego żona, ujęła pod stołem jego dłoń i ścisnęła ją ze wszystkich swoich sił.
- Lucjuszu, jak to, nie wiesz? - Mroczny Krąg zarechotał. A na twarzy Toma, pojawiło się coś na w skór grymasu, który miał przypominać chamski uśmieszek.
- A ty, Mirando? Gdzie zgubiłaś dziecko? - Kolejna salwa obleśnych śmiechów, a na twarzy kobiety, która stała przy drzwiach, pojawiło się przerażenie zmieszane ze złością.
Niespodziewanie, główne drzwi otworzyły się i wpadli przez nie zdyszani młodzieńcy. Na twarzach Narcyzy i Mirandy pojawił się spokój, a strach zmniejszył się.
- Gdzie byliście? - warknął Czarny Pan. Był wyraźnie niezadowolony zachowaniem swoich poddanych.
- Zapomnieliśmy - odparł hardo Zabini i ruszył w stronę swojej matki.
- Tak było, Draco? - zagadnął Riddle. Ten kiwnął głową i ruszył ku wolnemu krzesłu, które stało, obok jego ojca.
- Muszę was zmartwić - powiedział Czarny Pan, zanim ci zdążyli choćby się ruszyć o milimetr. - Ktoś  was wyprzedził. - Dopiero teraz dostrzeli Nagini, która zwinnie oplatała się teraz wokół ramion Czarnego Pana.
***
Nie mogła tak siedzieć. Nie teraz, gdy zaległa cisza, a rany nie dawały o sobie znać. Wciąż sztywną ręką, machała w powietrzu. Z wielkim westchnieniem, napotkała szafkę nocną, na której położone były eliksiry. Za pomocą zapachu określiła każdy z nich i "odpowiedni" wypiła cały. Byle nie czuć bólu, byle - konsekwencje nie grały tu roli wagowej. Ważne było to, że przez najbliższe 10 minut, mogła się poruszać swobodnie, jak przed tym, gdy tu trafiła. I choć traciła oddech, co jakiś czas, to dotarła do drzwi.
- No - wychrypiała. Wrota otworzyły się, a ona niepewnie przekroczyła próg. Na ślepo zaczęła kroczyć korytarzem. Było jej zimno. Leżąc przykryła ciepłą, puchatą pierzyną, nie mogła tego odczuć. A teraz? Miała wrażenie, że zaraz dostanie porażenia. W dodatku właśnie sobie uzmysłowiła, że jest w samej bieliźnie. Skrzywiła się, za co zapłaciła potknięciem się. Runęła na ziemię, a  oczy jej się zaszkliły. Miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje, ale dzielnie się podniosła. Zgubiła się wliczeniu minut, więc zadygotała, gdy pierwszy paraliż zaczął ja ogarniać. Wydawało jej się również, że z nowo, co powstałej razy na kostce, wystaje kość, ale zignorowała napływające syknięcie.
Nic nie widziała, ale starała się słyszeć każdy, nawet najdrobniejszy szmer. Dla swojego „bezpieczeństwa” czołgała się po ziemi, aby nie ryzykować kolejną wywrotką. Wykładzina, którą wyłożony był korytarz, zdawała się być w dotyku szorstka, bardzo, ale to bardzo nie miła w dotyku. Zanim dotarła do schodów, zdążyła jeszcze wpaść na ścianę, która kończyła korytarz. Później było już tylko z górki, niestety dosłownie, gdyż zbyt pewna siebie, zaczęła się staczać po schodach.  Zatrzymała się dopiero piętro niżej. Usiadła po turecku i zrozumiała, że jej czas już minął.
Nagle poczuła, że coś, albo raczej ktoś, kładzie swoją zimną dłoń na jej brudnych, skołtunionych i umorusanych krwią włosach. Wzdrygnęła się.
- Chyba powinniśmy porozmawiać. - Z ogromnym zdziwieniem, stwierdziła iż syk był przyjemny, nie wywołał u niej takich dreszczy, jakich się spodziewała.
Z wielką "uciechą" stwierdziła również, że na jej ramiona opada coś ciepłego i miłego w dotyku.
- Nie powinnaś chodzić po posiadłości w takim stanie w takim stroju. - Poczuła, że się rumieni, przypomniała sobie, że ma na sobie wyłącznie bieliznę.
Chłodna ręka zjechała na jej ramię i zaczęła, jakby kierować ją we właściwą stronę.
- Nic nie widzę - powiedziała.
- Wiem, dziecko, wiem...

Brak komentarzy: