czwartek, 2 sierpnia 2012

Księga druga - rozdział 1


Czekolada. Czujesz ją? Jest wszędzie, niczym nasz prześladowca. W najmniej oczekiwanej chwili ogarnia nasze nozdrza, dławiąc nas. Rozgoryczeni słodkawym zapachem, milczymy. Ale to czujesz. Przed oczami masz obraz czekolady - masz ochotę powtarzać to w kółko. Czekolada, czekolada, czekolada […]
Gęsta, słodka - mleczna czekolada. Rozpływająca się nie tylko w przełyku. Spływa po zimnej skórze ciała - parzy? Naznacza teren. Pozostawi po sobie czerwone ślady, gdy zastygłą zaczniesz z siebie zdzierać. A następnie ułamany kawałek położysz na języku i będziesz się rozkoszować, bo to czekolada.
***
Uchyliłam delikatne powieki. Przetarłam je i przeciągnęłam się niemrawo. Mimowolnie ziewnęłam, przejechałam dłonią po długich włosach, a następnie wstałam. Wygładziłam halkę i rozsunęłam białe zasłony. Słońce wisiało wysoko na niebie, pojedyncze chmury zbierały się, aby dać upust deszczowi. Uśmiechnęła się. Odeszłam nieco od okna, podeszłam bliżej toaletki i ściągnęłam koszulę nocną. Przeciągnęłam się ponownie, naga otworzyłam drzwi od łazienki. Odkręciłam zimną wodę i zatkałam kurkiem dziurę od ścieków. Czekając, aż woda się naleje, zaczęłam badawczo oglądać odbicie w lustrze. Młodość wcale nie musi być ulotna, szepnęłam bezgłośnie. Cera wreszcie zaczynała nabierać brzoskwiniowego odcieniu. Popękane wargi, niestety krwawiły, co jakiś czas. Śnice pod oczami znikły. oczy ciemne. Ich migdałowy kształt dodawał uroku kolorowi. Delikatne włosy, okalały ramiona i część pleców. Mimowolnie posłałam odbiciu uśmiech - cyniczna, ale jednak.
Weszłam do wanny. Położyłam się i zanurzyłam. Ciało przeszył dreszcz zimna. Woda pobudziła mnie do reszty. Szczekając zębami, zaczęłam się myć - chwilę później weszłam z powrotem do pokoju. Moje mokre ciało, owinęłam ręcznikiem. Z nierozpakowanego kufra, wygrzebałam ubranie na dziś. Biała sukienka bez ramiączek, luźna przed kolana. Bez wzorów. Na to beżowe bolerko i czarne baleriny. Włosy związałam w kok - niektóre kosmyki zostawiłam puszczone. Dawały teatralny nieład. Zadowolona pościeliłam łóżko i wzięłam różdżkę. W dzisiejszych planach miałam dobrą zabawę.
***
Idąc mugolskimi dzielniczkami, zastanawiałam się, kogo odwiedzić na początku. Biorąc pod uwagę godzinę piętnastą w południe, mogło być ciężko - z kimkolwiek. Uśmiechnęłam się - automatycznie zwróciłam uwagę mężczyzn. Westchnęłam. Znajdując się w ciemniejszych uliczkach Londynu, skupiłam magiczną moc w różdżce. Nałożyłam na siebie zaklęcie kameleona, a następnie teleportowałam się. Zaśmiałam się szyderczo. Wielki budynek Ministerstwa, wyglądał tak niepozornie. Dla mugolów jedynie wieżowiec - od lat wystawiony na sprzedaż. Dla nas siedziba niemal nie do zdobycia - komuś się to jednak udało. Niewidoczną dłonią dotknęłam szklanych drzwi. Delikatna smuga była widoczna jedynie z bliska. Ciemnymi oczami zilustrowałam różdżkę. Serce zabiło mocniej, a krew uderzyła do głowy. Jeśli użyję magicznego przedmiotu, namierzą mnie. Serce wali. Moje idealne morderstwa przestaną być intrygujące. Serce wali. To co czynię, przestanie mnie bawić, a Potter będzie z siebie dumny. Serce wali. Zdegustowana zarzuciłam na siebie dodatkowe zaklęcia. Zabawę uważam za rozpoczętą. W ten oto sposób, znalazłam się w centrum Ministerstwa. W naprawdę magiczny sposób sprawiłam, że stało się ciemno. Mimo godziny, mimo usilnych starań czarodziejów, którzy się tu znajdowali. W równie chory sposób wypuściłam z różdżki trzy iskry. O identycznych barwach, co przy pierwszym morderstwie. Uspokoiłam walące serduszko i chwyciłam za gardło najbliżej stojącą osobę.
***
Chaos był naturalny. Ludzie zdawali sobie sprawę z tego, co zaraz nastąpi. Ktoś zginie - a oni nie wiedzą, jak temu zaradzić. Po perfumach wyczułam, iż moją ofiarą jest kobieta. Ściskałam jej krtań delikatnie, a odpowiednio, aby zabrakło jej tchu. Paznokcie wbiłam w skórę, która rozcięła się natychmiast. Pierwszy strumień krwi, potoczył się po mojej ręce. Spłynął po nadgarstku, a następnie zaczął skapywać kroplami na posadzkę. Wolnym krokiem, ruszyłam ku wyjściu z holu. Otworzyłam wolną dłonią jakiś gabinet. Cisza sygnalizowała opustoszenie. W całym budynku, panowała ciemnia - nie ominęłam żadnego piętra. Potter musi być szczęśliwy - morderca przyszedł sam do niego. Poluzowałam uścisk ręki, kobieta szamotała się. Schowałam różdżkę, wyswobodzoną dłonią uderzyłam dziewczynę w twarz. Wydała z siebie cichy jęk. Chwyciłam jej włosy, intensywnie zaczęłam ją szarpać - jednocześnie zakrywałam jej usta wierzchem ręki. Chciałam dostrzec strach w oczach ofiary, ale to odbierało mi zabawę. W ten sposób mogę wyrządzić jej większe szkody. Nie mogąc się powstrzymać, wygięłam jej łokieć. Usłyszałam głośny trzask. Otwarte drzwi sprawiły, że dźwięk rozniósł się echem po holu. Zebrani Aurorzy, starali uspokoić atmosferę. Bez różdżek nie byli jednak wstanie wiele zdziałać. Potraktowałam je identyczną sztuczką, jak w domu Ministra. Nie będą w stanie nic nimi wyczarować przez najbliższe siedem godzin. Zdusiłam w sobie śmiech. Palcami wymacałam wystającą kość  z ręki kobiety. Jej długie włosy były już umorusane krwią - czułam jej rozchodzący się zapach. Zagryzłam wargi. Jeszcze chwila, powtarzałam sobie w głowie. Coś chlusnęło. Ostre zakończenie różdżki, którą znalazłam w kieszeni płaszcza dziewczyny, wbiłam w jej płaski brzuch. Przedmiot złamał się, wcześniej wygłębiając dziurę w brzuchu właścicielki. Krew trysnęła na podłogę. Włożyłam palec w otwartą ranę. Zapach był coraz intensywniejszy. Poczułam, jak łzy kobiety spływają na mój kark. Nie wytrzymałam. Wykręciłam jej głowę. Jej szczęka zazgrzytała. Ujęłam delikatnie jej rękę z uszczerbioną kością. Językiem przejechałam po wystającym kawałku wapnia. Krew przyjemnie rozpłynęła się w moim przełyku. Dziewczyna zawyła. Niespodziewanie wygięłam jej rękę, a ostrą kością przecięłam tętnicę. Szkarłat z tej żyły, prysnął prosto w moją twarz. Oblizałam wargi. Puściłam wątłe ciało, które bezwolnie uderzyło o pobliską ścianę. Wyszłam z pomieszczenia. Poczułam jak wiatr, uderza w moją twarz. Potter minął mnie z zawrotną szybkością. Po omacku dostał się do holu. Przy okazji przewrócił jakiegoś faceta, który pisnął jak baba.
- Proszę o spokój! Ja się zajmę mordercą. - Duma w jego głosie rozjuszyła mnie. Pewnym krokiem ruszyłam w jego stronę. Ostrożnie mijałam niczego się niespodziewających ludzi.
- Czuje krew - szepnął jakiś kretyn. Przy jego nosie latała niebieska iskra. Machnęłam palcem -światełko wpierdzieliło się do jego ust. Skutecznie go uciszając. Cudem rozpoznałam Pottera, który stał tuż przede mną. Miał rozdziawione usta - tyle widziałam. Okulary jak dętki od roweru, spadały mu z nosa. Podeszłam jeszcze bliżej jego spoconego ciała. Przysunęłam wargi do jego ucha.  
- To nie twoja chwila - zaszczebiotałam w języku węży, choć zapewne nawet mnie nie zrozumiał. Teleportowałam się natychmiast. Zanim zdążył przyłączyć się do mojej wycieczki.
***
Zdjęłam z siebie zaklęcie kameleona. Widząc swoje odbicie w lusterku jakiegoś sportowego samochodu, aż się zaśmiałam. W tym stanie, stanęłam przed posiadłością Wybrańca. Debil nawet nie zabezpieczył domu. Weszłam przed główne drzwi. Cisza - idealna. Starłam dłonią krew z policzków i wytarłam ją o sukienkę. Jak śmierć wkroczyłam do salonu. Tak jak oczekiwałam, Ginny siedziała skulona na fotelu. Nie była zdziwiona moim widokiem. Nawet się uśmiechnęła.
- Znowu się spotykamy - powiedziała. Uniosłam brwi do góry. O ile dobrze mi wiadomo, włamałam się tu pierwszy raz.
- Czy ja o czymś nie wiem? - zaśmiała się i pokazała mi miejsce naprzeciwko siebie.
- Zapomniałaś? Nie wierzę. Odwiedzasz mnie codziennie odkąd wyszłam z uzdrowiska. - Przejechała dłonią po włosach. Były brudne i skołtunione. Zwariowała. Strata dziecka pozbawiła ją piątej klepki.
- Cóż. Wypadło mi z głowy - odparłam. Zabawimy się. Kosztem chorej psychicznie, ale trudno.
- To, jak się dzisiaj czujesz? - Usiadłam przy jej fotelu. Chwyciłam jej rękę swoją, umorusaną krwią. Posłała mi piękny uśmiech. Dopiero teraz dostrzegłam jej śnice pod oczami.
- Znakomicie odkąd mnie odwiedzasz. Harry nic nie wie o tobie. Myślę, że niedługo mu powiem. Może nawet dzisiaj, jak tylko wróci z pracy. - Bosko. Żona mu zbzikowała, doszczętnie. Współczuje, ale nie pocieszę. W ten sposób, wreszcie będę mogli rozmawiać na wspólnym poziomie inteligencji.
- Masz coś do jedzenia? Zgłodniałam. -  Spojrzałam na dywan. Moja sukienka odbiła plamy krwi. Zachichotałam. Potter będzie mieć niespodziankę. Ruda wstała i wyszła z salonu. Wróciła z talerzem, na którym poukładana była wenecka czekolada. Od razu ją rozpoznałam, a właściwie jej zapach, który roznosiła. Niemal tak intensywny, jak krew.
- Mówiłaś ostatnio, że taką lubisz. Harry specjalnie wysłał Hedwigę po nią. - Moja iluzja ma trafne uwagi. Nie pamiętam, kiedy ostatnio ją jadłam. Nie miałam ostatnio czasu, aby się po nią wybrać. Poza tym, byłam zbyt zajęta czymś innym. Wzięłam jedną z większych kostek i włożyłam ją do ust. Smak był nieziemski. I dokładnie taki, jak zapamiętałam.
- Więc, opowiedz mi coś ciekawego - powiedziałam. W międzyczasie zapychałam się moją ulubioną czekoladą. 
- Śniła mi się dzisiaj szkoła - zaczęła. - Na błoniach była plaża. Z gorącym, złocistym piachem. Jeziora nie było, nie było w ogóle wody, ale była plaża. Było gorąco. Rozłożyłam ręcznik. Za mną i obok mnie rozłożyła się Lavender i Parvati. Obie mówią o jakimś żarciu. Jakiś debil zarąbał mi buty i w nich paradował. W fioletowych baletkach, czaisz? - Pomieszczenie wypełniło jej sapanie. Zaśmiałam się. Ona ma naprawdę nie po kolei w głowie. Wzięłam ostatnią kostkę czekolady do ust. Tak obżarta mogę być jedynie czekoladą. Widząc wyczekujący wzrok Ginewry wstałam. Położyłam rękę na jej ramieniu.
- Masz więcej czekolady? - Naburmuszona nie odpowiedziała, ale posłusznie wstała i wróciła z dwiema tabliczkami weneckiego przysmaku. Jedną teleportowałam do mojego pokoju, a drugą zaczęłam odpakowywać.
- Coś ci się stało? - Dłonią dotknęła mojego czoła. Krew była już zaschnięta, śmierdziała coraz bardziej. Wzruszyłam ramionami i nadgryzłam pierwszą linijkę słodkości.
- Och - sapnęła. Zniknęła na kolejną chwilę. Mokrym ręcznikiem, ścierała szkarłat z mojej twarzy. Ona naprawdę zwariowała, przeleciało mi przez myśl. Spojrzała w moje oczy z troską. Zachowuje się, jakbym była jej dzieckiem. Nie. O nie! Nerwowo potrząsnęłam głową. Ruda zachichotała. Usiadła przy mnie i przytuliłam nie z całej siły. Zajebiście, ta wariatka naprawdę myśli, że to ja. Ba! Podeszła do tego na luzie. Do tego traktuje mnie jak dziecko.
- Będę się zbierać - zaczęłam. Delikatnie ją od siebie odepchnęłam. Ta pokiwała jedynie głową ze zrozumieniem.
- Poczekaj. Pożyczę ci jakieś ubrania. - Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę schodów.
Pozwoliła mi się teleportować dopiero, gdy ubrałam jej niebieską sukienkę. Ściskała mnie w biuście, ale uznałam, że wystarczy. Skoro było to konieczne. Chorej się nie odmawia. Zwłaszcza psychicznie chorej. Potter będzie szczęśliwy jak wróci do domu.
***
Wzdrygnęłam się. To było straszne. Ta dziewczyna do reszty oszalała. Trzeba było się opanować na tym cmentarzu. Za co, to ja nie wiem. Złoty Chłopiec musi być szczęśliwy, mieszkając z tą dziewczyną pod jednym dachem. Ostatni raz wywróciłam oczami, a następnie pomyślałam o jeszcze jednym, specjalnym miejscu. Choroba.
***
Typowa kawalerka, przeszło mi przez myśl. Dom urządzony w totalnym bezguście. Czego mogłam się spodziewać? Jedyną trafną inwestycją był chyba kominek i ogromny barek. Nalałam sobie lampkę wytrawnego wina o nieskazitelnym roczniku. Jako, że właściciel jeszcze się nie pojawił, zajęłam się przeglądaniem szafek i lodówki. Po udanej akcji zawsze byłam głodna, a czekolada mnie zamuliła. Było mi niedobrze. Miałam wrażenie, że zaraz się zrzygam. Mimo tego wyjęłam z chłodziarki miskę z sałatką. Była ona jedyną normalną rzeczą w lodówce. Bo, który debil odżywia się  lodami i jakimś suszonym mięsem? Beznadzieja. Usiadłam na sofie. Kakaowa narzuta zmierzwiła się delikatnie. Nabiłam na widelec truskawkę i włożyłam ją sobie do ust. Wraz z pozostałościami czekolady, smakowała wybornie i słodko, aż mnie cofnęło. Połknęłam owoc i wygrzebałam kiwi w bitej śmietanie. Westchnęłam. Z pełną buzią podeszłam do akwarium. Pływała w nim jedna rybka. Jej łuski zmieniały się przez cały czas i przechodziły przez gamę kolorów. Zachichotałam. Długi ogon falował delikatnie. Przeczesałam gęste włosy i wróciłam na miejsce. Zegar wiszący na ścianie wybił piątą trzydzieści. Zatarłam rączki. Mam pół godziny. Postanowiłam, że w tym czasie wezmę prysznic. Po niedługim czasie znalazłam łaźnię. Odkręciłam kran, z którego pociekła wrząca woda. Ogromna wanna wypełniona została po brzegi wrzątkiem. Rozebrałam się i naga wsunęłam się pod taflę wodną. Blada skóra zaczerwieniła się natychmiast. Włosy spięłam na czubku głowy klamrą, która wcześniej upinała moje długie włosy w luźnego koka. Westchnęłam przeciągle. Czułam się odprężona i wyswobodzona. Wtarłam w skórę brzoskwiniowy płyn. Ciekawe, po co Ronowi babski żel pod prysznic. Prychnęłam, namydliłam dokładnie każdy skrawek ciała. Poleżałam jeszcze chwilę w pianie, a następnie wyszłam. Opatuliłam się białym, puchatym ręcznikiem. Stanęłam przed lustrem. Przetarłam delikatnie jego powierzchnię, która zaparowała i uchyliłam drzwi. Przeciągnęłam się. Na mokre ciało zaczęłam ubierać bieliznę. Koronkowy stanik i figi. Niebieską sukienkę wzięłam w rękę i wróciłam do salonu. Słońce zachodziło. Ostatnie promienie uderzyły prosto w moją twarz. Uśmiechnęła się. Ubrałam kreację i wyszłam na balkon. Pojedyncze obłoki, płynęły swobodnie po niebie.
W sąsiednim pomieszczeniu rozniósł się trzask teleportacji. Uśmiechnęłam się ironicznie i zostałam na swoim miejscu. Zadzwonił telefon. W pierwszej chwili się zdziwiłam. On wie, jak się tym posługiwać? Cóż bardziej to oryginalne, niż listy. Gratulacje. Pora na porządną parodię.
- Halo? - Gdy Weasley ucinał sobie inteligentną rozmowę ze słuchawką, prześlizgnęłam się niepostrzeżenie z powrotem do środka. Bosymi stopami stąpałam po panelach. Był odwrócony do mnie plecami. 
- Z kim się widziała? Harry jej odbiło! - A więc Potter żali się przyjacielowi, że jego żona zwariowała do reszty. Wspaniała postawa.
- Oddajmy ją na jakiś czas do Munga - powiedział rudzielec po dłuższej chwili. Nieubłaganie zbliżałam się w jego kierunku. Stanęłam tuż za nim. Paznokciem musnęłam skrawek jego koszuli.
- Tak, wiem, że to moja siostra. Ja nie widzę innego wyjścia - uniósł się. Zaraz rzuci słuchawką, przeszło mi przez głowę. Weasley poczerwieniał na twarzy, jak to miał w zwyczaju.
- Jestem nieczułym draniem?! A od kiedy to, częstuje się wenecką cze… - zawiesił głos. Zakryłam mu oczy dłońmi i uwiesiłam na szyi. W pasie oplotłam go nogami.
- Zamknij oczy, one nie będę ci już więcej potrzebne - szepnęłam mu do ucha. Zadrżał.
- Ron? Ron?! Ron, do cholery! - Po drugiej linii Potter rozdzierał sobie gardło. A ja z gracją przemieściłam się z „Ronusiem” do opuszczonego, mugolskiego budynku.
***
Na oczach zawiązałam mu wstążkę. Czarną, długą wstęgę. Aby przypadkiem mnie nie dostrzegł. Ach, taka zabawa jest lepsza. Dłonią uderzyłam w jego klatkę piersiową. Zatoczył się i upadł na stos drewnianych skrzyń. Podniósł się po chwili. Dłońmi starał się ściągnąć zasłonę z powiek. Zaklęcie nie pozwalało na to. Przeklinał - nikt prócz mnie i tak go nie usłyszał. Bił od niego strach o życie. Kulił się, ale wciąż przeklinał na swoją głupotę. Westchnęłam teatralnie. Jego łososiowa koszula była w piachu, kurzu i krwi, która ciekła z jego warg i nosa.
- Czujesz to? - Mój władczy ton przeciął powietrze. Oddychał ciężko. Zdezorientowany szukał strony, z której pochodził głos. Nie poznał mnie. Pożarł go strach. Podeszłam bliżej. Z kolana uderzyłam go w brzuch. Splunął na ziemię szkarłatną cieszą. Dławił się powoli. Podniosłam jego podbródek. Paznokcie wbiłam w jego kości policzkowe.
- To czekolada - wysyczałam. Zaczęłam go dusić. Przestałam, gdy nieprzytomny opadł na ziemię. Żył, a ja byłam ciekawa, jak szybko znajdzie go ktokolwiek. Budynek szedł w przyszłym tygodniu do rozbiórki.
Dumna, zostawiłam go samego.  
***
Ja już nie wiem, kim chce być. Ja się zgubiłam. Oślepia mnie światło, wyję - bo nie wiem, co ze sobą zrobić. Moje oczy są suche, a mnie ogarnia pustka. Jestem w stanie pogodzić się z tym, że życie rządzi się własnym prawem. Nie chce mówić o tym, jak wiele straciła - chce myśleć, jak niewiele wartościowych rzeczy mi pozostało. Zabijam, ale, kurwa, dlaczego to robię?! Ludzie tak bardzo się zmieniają. Nie odróżniam już prawdy od kłamstwa - zgubiłam się we własnym świecie. Nienawidzę ich za wszystko - ale i za swoją głupotę płaciłam więcej, niż to było konieczne.
- Tatusiu, miałeś mi pomóc. Miałeś mi, kurwa pomóc! - Nie chce tkwić samotnie na drodze. Zbyt wiele czasu zmarnowałam, patrząc. Jedynie patrząc. Ze strachem w oczami, widziałam obce osoby, towarzyszył mi jedynie strach. Rozpoznawałam uliczki, dzielnice Londynu - ale wszyscy byli mi obcy. Nikogo nie znałam. Ze wściekłością, obserwowałam, jak oni wszyscy są szczęśliwi. Ale nie ja. Wszyscy, ale nie ja. Mogłam krzyczeć, wyć i drzeć się  wniebogłosy - byli głusi na wszystko. Na mój namacalny ból. Cierpienie, które spływało po moim nagim ciele. Byłam w stanie, jedynie skulić się. Z czasem ogarniała mnie pustka. Była szczera. Mam na imię Hermiona Riddle - i teraz nie jestem pewna, czy aby na pewno jestem martwa. 

Brak komentarzy: