Czekolada. Czujesz ją?
Jest wszędzie, niczym nasz prześladowca. W najmniej oczekiwanej chwili ogarnia
nasze nozdrza, dławiąc nas. Rozgoryczeni słodkawym zapachem, milczymy. Ale to
czujesz. Przed oczami masz obraz czekolady - masz ochotę powtarzać to w kółko.
Czekolada, czekolada, czekolada […]
Gęsta, słodka -
mleczna czekolada. Rozpływająca się nie tylko w przełyku. Spływa po zimnej
skórze ciała - parzy? Naznacza teren. Pozostawi po sobie czerwone ślady, gdy
zastygłą zaczniesz z siebie zdzierać. A następnie ułamany kawałek położysz na
języku i będziesz się rozkoszować, bo to czekolada.
***
Uchyliłam delikatne powieki.
Przetarłam je i przeciągnęłam się niemrawo. Mimowolnie ziewnęłam, przejechałam
dłonią po długich włosach, a następnie wstałam. Wygładziłam halkę i rozsunęłam
białe zasłony. Słońce wisiało wysoko na niebie, pojedyncze chmury zbierały się,
aby dać upust deszczowi. Uśmiechnęła się. Odeszłam nieco od okna, podeszłam
bliżej toaletki i ściągnęłam koszulę nocną. Przeciągnęłam się ponownie, naga
otworzyłam drzwi od łazienki. Odkręciłam zimną wodę i zatkałam kurkiem dziurę
od ścieków. Czekając, aż woda się naleje, zaczęłam badawczo oglądać odbicie w
lustrze. Młodość wcale nie musi być ulotna, szepnęłam bezgłośnie. Cera wreszcie
zaczynała nabierać brzoskwiniowego odcieniu. Popękane wargi, niestety krwawiły,
co jakiś czas. Śnice pod oczami znikły. oczy ciemne. Ich migdałowy kształt
dodawał uroku kolorowi. Delikatne włosy, okalały ramiona i część pleców.
Mimowolnie posłałam odbiciu uśmiech - cyniczna, ale jednak.
Weszłam do wanny.
Położyłam się i zanurzyłam. Ciało przeszył dreszcz zimna. Woda pobudziła mnie
do reszty. Szczekając zębami, zaczęłam się myć - chwilę później weszłam z
powrotem do pokoju. Moje mokre ciało, owinęłam ręcznikiem. Z nierozpakowanego
kufra, wygrzebałam ubranie na dziś. Biała sukienka bez ramiączek, luźna przed
kolana. Bez wzorów. Na to beżowe bolerko i czarne baleriny. Włosy związałam w kok
- niektóre kosmyki zostawiłam puszczone. Dawały teatralny nieład. Zadowolona
pościeliłam łóżko i wzięłam różdżkę. W dzisiejszych planach miałam dobrą
zabawę.
***
Idąc mugolskimi
dzielniczkami, zastanawiałam się, kogo odwiedzić na początku. Biorąc pod uwagę
godzinę piętnastą w południe, mogło być ciężko - z kimkolwiek. Uśmiechnęłam się
- automatycznie zwróciłam uwagę mężczyzn. Westchnęłam. Znajdując się w
ciemniejszych uliczkach Londynu, skupiłam magiczną moc w różdżce. Nałożyłam na
siebie zaklęcie kameleona, a następnie teleportowałam się. Zaśmiałam się
szyderczo. Wielki budynek Ministerstwa, wyglądał tak niepozornie. Dla mugolów
jedynie wieżowiec - od lat wystawiony na sprzedaż. Dla nas siedziba niemal nie
do zdobycia - komuś się to jednak udało. Niewidoczną dłonią dotknęłam szklanych
drzwi. Delikatna smuga była widoczna jedynie z bliska. Ciemnymi oczami
zilustrowałam różdżkę. Serce zabiło mocniej, a krew uderzyła do głowy. Jeśli
użyję magicznego przedmiotu, namierzą mnie. Serce wali. Moje idealne morderstwa
przestaną być intrygujące. Serce wali. To co czynię, przestanie mnie bawić, a
Potter będzie z siebie dumny. Serce wali. Zdegustowana zarzuciłam na siebie
dodatkowe zaklęcia. Zabawę uważam za rozpoczętą. W ten oto sposób, znalazłam
się w centrum Ministerstwa. W naprawdę magiczny sposób sprawiłam, że stało się
ciemno. Mimo godziny, mimo usilnych starań czarodziejów, którzy się tu
znajdowali. W równie chory sposób wypuściłam z różdżki trzy iskry. O
identycznych barwach, co przy pierwszym morderstwie. Uspokoiłam walące
serduszko i chwyciłam za gardło najbliżej stojącą osobę.
***
Chaos był naturalny.
Ludzie zdawali sobie sprawę z tego, co zaraz nastąpi. Ktoś zginie - a oni nie
wiedzą, jak temu zaradzić. Po perfumach wyczułam, iż moją ofiarą jest kobieta.
Ściskałam jej krtań delikatnie, a odpowiednio, aby zabrakło jej tchu. Paznokcie
wbiłam w skórę, która rozcięła się natychmiast. Pierwszy strumień krwi,
potoczył się po mojej ręce. Spłynął po nadgarstku, a następnie zaczął skapywać
kroplami na posadzkę. Wolnym krokiem, ruszyłam ku wyjściu z holu. Otworzyłam
wolną dłonią jakiś gabinet. Cisza sygnalizowała opustoszenie. W całym budynku,
panowała ciemnia - nie ominęłam żadnego piętra. Potter musi być szczęśliwy - morderca
przyszedł sam do niego. Poluzowałam uścisk ręki, kobieta szamotała się.
Schowałam różdżkę, wyswobodzoną dłonią uderzyłam dziewczynę w twarz. Wydała z
siebie cichy jęk. Chwyciłam jej włosy, intensywnie zaczęłam ją szarpać -
jednocześnie zakrywałam jej usta wierzchem ręki. Chciałam dostrzec strach w
oczach ofiary, ale to odbierało mi zabawę. W ten sposób mogę wyrządzić jej
większe szkody. Nie mogąc się powstrzymać, wygięłam jej łokieć. Usłyszałam
głośny trzask. Otwarte drzwi sprawiły, że dźwięk rozniósł się echem po holu.
Zebrani Aurorzy, starali uspokoić atmosferę. Bez różdżek nie byli jednak
wstanie wiele zdziałać. Potraktowałam je identyczną sztuczką, jak w domu
Ministra. Nie będą w stanie nic nimi wyczarować przez najbliższe siedem godzin.
Zdusiłam w sobie śmiech. Palcami wymacałam wystającą kość z ręki kobiety.
Jej długie włosy były już umorusane krwią - czułam jej rozchodzący się zapach.
Zagryzłam wargi. Jeszcze chwila, powtarzałam sobie w głowie. Coś chlusnęło.
Ostre zakończenie różdżki, którą znalazłam w kieszeni płaszcza dziewczyny,
wbiłam w jej płaski brzuch. Przedmiot złamał się, wcześniej wygłębiając dziurę
w brzuchu właścicielki. Krew trysnęła na podłogę. Włożyłam palec w otwartą
ranę. Zapach był coraz intensywniejszy. Poczułam, jak łzy kobiety spływają na
mój kark. Nie wytrzymałam. Wykręciłam jej głowę. Jej szczęka zazgrzytała.
Ujęłam delikatnie jej rękę z uszczerbioną kością. Językiem przejechałam po
wystającym kawałku wapnia. Krew przyjemnie rozpłynęła się w moim przełyku.
Dziewczyna zawyła. Niespodziewanie wygięłam jej rękę, a ostrą kością przecięłam
tętnicę. Szkarłat z tej żyły, prysnął prosto w moją twarz. Oblizałam wargi.
Puściłam wątłe ciało, które bezwolnie uderzyło o pobliską ścianę. Wyszłam z
pomieszczenia. Poczułam jak wiatr, uderza w moją twarz. Potter minął mnie z
zawrotną szybkością. Po omacku dostał się do holu. Przy okazji przewrócił
jakiegoś faceta, który pisnął jak baba.
- Proszę o spokój! Ja
się zajmę mordercą. - Duma w jego głosie rozjuszyła mnie. Pewnym krokiem
ruszyłam w jego stronę. Ostrożnie mijałam niczego się niespodziewających ludzi.
- Czuje krew - szepnął
jakiś kretyn. Przy jego nosie latała niebieska iskra. Machnęłam palcem -światełko
wpierdzieliło się do jego ust. Skutecznie go uciszając. Cudem rozpoznałam
Pottera, który stał tuż przede mną. Miał rozdziawione usta - tyle widziałam.
Okulary jak dętki od roweru, spadały mu z nosa. Podeszłam jeszcze bliżej jego
spoconego ciała. Przysunęłam wargi do jego ucha.
- To nie twoja
chwila - zaszczebiotałam w języku węży, choć zapewne nawet mnie nie
zrozumiał. Teleportowałam się natychmiast. Zanim zdążył przyłączyć się do mojej
wycieczki.
***
Zdjęłam z siebie
zaklęcie kameleona. Widząc swoje odbicie w lusterku jakiegoś sportowego
samochodu, aż się zaśmiałam. W tym stanie, stanęłam przed posiadłością
Wybrańca. Debil nawet nie zabezpieczył domu. Weszłam przed główne drzwi. Cisza -
idealna. Starłam dłonią krew z policzków i wytarłam ją o sukienkę. Jak śmierć
wkroczyłam do salonu. Tak jak oczekiwałam, Ginny siedziała skulona na fotelu.
Nie była zdziwiona moim widokiem. Nawet się uśmiechnęła.
- Znowu się spotykamy -
powiedziała. Uniosłam brwi do góry. O ile dobrze mi wiadomo, włamałam się tu
pierwszy raz.
- Czy ja o czymś nie
wiem? - zaśmiała się i pokazała mi miejsce naprzeciwko siebie.
- Zapomniałaś? Nie
wierzę. Odwiedzasz mnie codziennie odkąd wyszłam z uzdrowiska. - Przejechała
dłonią po włosach. Były brudne i skołtunione. Zwariowała. Strata dziecka
pozbawiła ją piątej klepki.
- Cóż. Wypadło mi z
głowy - odparłam. Zabawimy się. Kosztem chorej psychicznie, ale trudno.
- To, jak się dzisiaj
czujesz? - Usiadłam przy jej fotelu. Chwyciłam jej rękę swoją, umorusaną krwią.
Posłała mi piękny uśmiech. Dopiero teraz dostrzegłam jej śnice pod oczami.
- Znakomicie odkąd
mnie odwiedzasz. Harry nic nie wie o tobie. Myślę, że niedługo mu powiem. Może
nawet dzisiaj, jak tylko wróci z pracy. - Bosko. Żona mu zbzikowała,
doszczętnie. Współczuje, ale nie pocieszę. W ten sposób, wreszcie będę mogli
rozmawiać na wspólnym poziomie inteligencji.
- Masz coś do
jedzenia? Zgłodniałam. - Spojrzałam na
dywan. Moja sukienka odbiła plamy krwi. Zachichotałam. Potter będzie mieć
niespodziankę. Ruda wstała i wyszła z salonu. Wróciła z talerzem, na którym
poukładana była wenecka czekolada. Od razu ją rozpoznałam, a właściwie jej
zapach, który roznosiła. Niemal tak intensywny, jak krew.
- Mówiłaś ostatnio, że
taką lubisz. Harry specjalnie wysłał Hedwigę po nią. - Moja iluzja ma trafne
uwagi. Nie pamiętam, kiedy ostatnio ją jadłam. Nie miałam ostatnio czasu, aby
się po nią wybrać. Poza tym, byłam zbyt zajęta czymś innym. Wzięłam jedną z
większych kostek i włożyłam ją do ust. Smak był nieziemski. I dokładnie taki,
jak zapamiętałam.
- Więc, opowiedz mi
coś ciekawego - powiedziałam. W międzyczasie zapychałam się moją ulubioną
czekoladą.
- Śniła mi się dzisiaj
szkoła - zaczęła. - Na błoniach była plaża. Z gorącym, złocistym piachem.
Jeziora nie było, nie było w ogóle wody, ale była plaża. Było gorąco.
Rozłożyłam ręcznik. Za mną i obok mnie rozłożyła się Lavender i Parvati. Obie
mówią o jakimś żarciu. Jakiś debil zarąbał mi buty i w nich paradował. W
fioletowych baletkach, czaisz? - Pomieszczenie wypełniło jej sapanie. Zaśmiałam
się. Ona ma naprawdę nie po kolei w głowie. Wzięłam ostatnią kostkę czekolady
do ust. Tak obżarta mogę być jedynie czekoladą. Widząc wyczekujący wzrok
Ginewry wstałam. Położyłam rękę na jej ramieniu.
- Masz więcej
czekolady? - Naburmuszona nie odpowiedziała, ale posłusznie wstała i wróciła z
dwiema tabliczkami weneckiego przysmaku. Jedną teleportowałam do mojego pokoju,
a drugą zaczęłam odpakowywać.
- Coś ci się stało? -
Dłonią dotknęła mojego czoła. Krew była już zaschnięta, śmierdziała coraz
bardziej. Wzruszyłam ramionami i nadgryzłam pierwszą linijkę słodkości.
- Och - sapnęła.
Zniknęła na kolejną chwilę. Mokrym ręcznikiem, ścierała szkarłat z mojej
twarzy. Ona naprawdę zwariowała, przeleciało mi przez myśl. Spojrzała w moje
oczy z troską. Zachowuje się, jakbym była jej dzieckiem. Nie. O nie! Nerwowo
potrząsnęłam głową. Ruda zachichotała. Usiadła przy mnie i przytuliłam nie z
całej siły. Zajebiście, ta wariatka naprawdę myśli, że to ja. Ba! Podeszła do
tego na luzie. Do tego traktuje mnie jak dziecko.
- Będę się zbierać -
zaczęłam. Delikatnie ją od siebie odepchnęłam. Ta pokiwała jedynie głową ze
zrozumieniem.
- Poczekaj. Pożyczę ci
jakieś ubrania. - Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę schodów.
Pozwoliła mi się
teleportować dopiero, gdy ubrałam jej niebieską sukienkę. Ściskała mnie w
biuście, ale uznałam, że wystarczy. Skoro było to konieczne. Chorej się nie
odmawia. Zwłaszcza psychicznie chorej. Potter będzie szczęśliwy jak wróci do
domu.
***
Wzdrygnęłam się. To
było straszne. Ta dziewczyna do reszty oszalała. Trzeba było się opanować na
tym cmentarzu. Za co, to ja nie wiem. Złoty Chłopiec musi być szczęśliwy,
mieszkając z tą dziewczyną pod jednym dachem. Ostatni raz wywróciłam oczami, a
następnie pomyślałam o jeszcze jednym, specjalnym miejscu. Choroba.
***
Typowa kawalerka,
przeszło mi przez myśl. Dom urządzony w totalnym bezguście. Czego mogłam się
spodziewać? Jedyną trafną inwestycją był chyba kominek i ogromny barek. Nalałam
sobie lampkę wytrawnego wina o nieskazitelnym roczniku. Jako, że właściciel
jeszcze się nie pojawił, zajęłam się przeglądaniem szafek i lodówki. Po udanej
akcji zawsze byłam głodna, a czekolada mnie zamuliła. Było mi niedobrze. Miałam
wrażenie, że zaraz się zrzygam. Mimo tego wyjęłam z chłodziarki miskę z
sałatką. Była ona jedyną normalną rzeczą w lodówce. Bo, który debil odżywia
się lodami i jakimś suszonym mięsem? Beznadzieja. Usiadłam na sofie. Kakaowa
narzuta zmierzwiła się delikatnie. Nabiłam na widelec truskawkę i włożyłam ją
sobie do ust. Wraz z pozostałościami czekolady, smakowała wybornie i słodko, aż
mnie cofnęło. Połknęłam owoc i wygrzebałam kiwi w bitej śmietanie. Westchnęłam.
Z pełną buzią podeszłam do akwarium. Pływała w nim jedna rybka. Jej łuski
zmieniały się przez cały czas i przechodziły przez gamę kolorów. Zachichotałam.
Długi ogon falował delikatnie. Przeczesałam gęste włosy i wróciłam na miejsce.
Zegar wiszący na ścianie wybił piątą trzydzieści. Zatarłam rączki. Mam pół
godziny. Postanowiłam, że w tym czasie wezmę prysznic. Po niedługim czasie
znalazłam łaźnię. Odkręciłam kran, z którego pociekła wrząca woda. Ogromna
wanna wypełniona została po brzegi wrzątkiem. Rozebrałam się i naga wsunęłam
się pod taflę wodną. Blada skóra zaczerwieniła się natychmiast. Włosy spięłam
na czubku głowy klamrą, która wcześniej upinała moje długie włosy w luźnego
koka. Westchnęłam przeciągle. Czułam się odprężona i wyswobodzona. Wtarłam w
skórę brzoskwiniowy płyn. Ciekawe, po co Ronowi babski żel pod prysznic.
Prychnęłam, namydliłam dokładnie każdy skrawek ciała. Poleżałam jeszcze chwilę
w pianie, a następnie wyszłam. Opatuliłam się białym, puchatym ręcznikiem.
Stanęłam przed lustrem. Przetarłam delikatnie jego powierzchnię, która
zaparowała i uchyliłam drzwi. Przeciągnęłam się. Na mokre ciało zaczęłam
ubierać bieliznę. Koronkowy stanik i figi. Niebieską sukienkę wzięłam w rękę i
wróciłam do salonu. Słońce zachodziło. Ostatnie promienie uderzyły prosto w moją
twarz. Uśmiechnęła się. Ubrałam kreację i wyszłam na balkon. Pojedyncze obłoki,
płynęły swobodnie po niebie.
W sąsiednim
pomieszczeniu rozniósł się trzask teleportacji. Uśmiechnęłam się ironicznie i
zostałam na swoim miejscu. Zadzwonił telefon. W pierwszej chwili się zdziwiłam.
On wie, jak się tym posługiwać? Cóż bardziej to oryginalne, niż listy.
Gratulacje. Pora na porządną parodię.
- Halo? - Gdy Weasley
ucinał sobie inteligentną rozmowę ze słuchawką, prześlizgnęłam się
niepostrzeżenie z powrotem do środka. Bosymi stopami stąpałam po panelach. Był
odwrócony do mnie plecami.
- Z kim się widziała?
Harry jej odbiło! - A więc Potter żali się przyjacielowi, że jego żona
zwariowała do reszty. Wspaniała postawa.
- Oddajmy ją na jakiś
czas do Munga - powiedział rudzielec po dłuższej chwili. Nieubłaganie zbliżałam
się w jego kierunku. Stanęłam tuż za nim. Paznokciem musnęłam skrawek jego
koszuli.
- Tak, wiem, że to
moja siostra. Ja nie widzę innego wyjścia - uniósł się. Zaraz rzuci słuchawką,
przeszło mi przez głowę. Weasley poczerwieniał na twarzy, jak to miał w
zwyczaju.
- Jestem nieczułym
draniem?! A od kiedy to, częstuje się wenecką cze… - zawiesił głos. Zakryłam mu
oczy dłońmi i uwiesiłam na szyi. W pasie oplotłam go nogami.
- Zamknij oczy, one
nie będę ci już więcej potrzebne - szepnęłam mu do ucha. Zadrżał.
- Ron? Ron?! Ron, do
cholery! - Po drugiej linii Potter rozdzierał sobie gardło. A ja z gracją
przemieściłam się z „Ronusiem” do opuszczonego, mugolskiego budynku.
***
Na oczach zawiązałam
mu wstążkę. Czarną, długą wstęgę. Aby przypadkiem mnie nie dostrzegł. Ach, taka
zabawa jest lepsza. Dłonią uderzyłam w jego klatkę piersiową. Zatoczył się i
upadł na stos drewnianych skrzyń. Podniósł się po chwili. Dłońmi starał się
ściągnąć zasłonę z powiek. Zaklęcie nie pozwalało na to. Przeklinał - nikt
prócz mnie i tak go nie usłyszał. Bił od niego strach o życie. Kulił się, ale
wciąż przeklinał na swoją głupotę. Westchnęłam teatralnie. Jego łososiowa
koszula była w piachu, kurzu i krwi, która ciekła z jego warg i nosa.
- Czujesz to? - Mój
władczy ton przeciął powietrze. Oddychał ciężko. Zdezorientowany szukał strony,
z której pochodził głos. Nie poznał mnie. Pożarł go strach. Podeszłam bliżej. Z
kolana uderzyłam go w brzuch. Splunął na ziemię szkarłatną cieszą. Dławił się
powoli. Podniosłam jego podbródek. Paznokcie wbiłam w jego kości policzkowe.
- To czekolada -
wysyczałam. Zaczęłam go dusić. Przestałam, gdy nieprzytomny opadł na ziemię.
Żył, a ja byłam ciekawa, jak szybko znajdzie go ktokolwiek. Budynek szedł w
przyszłym tygodniu do rozbiórki.
Dumna, zostawiłam go
samego.
***
Ja już nie wiem, kim
chce być. Ja się zgubiłam. Oślepia mnie światło, wyję - bo nie wiem, co ze sobą
zrobić. Moje oczy są suche, a mnie ogarnia pustka. Jestem w stanie pogodzić się
z tym, że życie rządzi się własnym prawem. Nie chce mówić o tym, jak wiele
straciła - chce myśleć, jak niewiele wartościowych rzeczy mi pozostało.
Zabijam, ale, kurwa, dlaczego to robię?! Ludzie tak bardzo się zmieniają. Nie
odróżniam już prawdy od kłamstwa - zgubiłam się we własnym świecie. Nienawidzę
ich za wszystko - ale i za swoją głupotę płaciłam więcej, niż to było
konieczne.
- Tatusiu, miałeś mi
pomóc. Miałeś mi, kurwa pomóc! - Nie chce tkwić samotnie na drodze. Zbyt wiele
czasu zmarnowałam, patrząc. Jedynie patrząc. Ze strachem w oczami, widziałam
obce osoby, towarzyszył mi jedynie strach. Rozpoznawałam uliczki, dzielnice
Londynu - ale wszyscy byli mi obcy. Nikogo nie znałam. Ze wściekłością,
obserwowałam, jak oni wszyscy są szczęśliwi. Ale nie ja. Wszyscy, ale nie ja.
Mogłam krzyczeć, wyć i drzeć się wniebogłosy - byli głusi na wszystko. Na
mój namacalny ból. Cierpienie, które spływało po moim nagim ciele. Byłam w
stanie, jedynie skulić się. Z czasem ogarniała mnie pustka. Była szczera. Mam
na imię Hermiona Riddle - i teraz nie jestem pewna, czy aby na pewno jestem
martwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz