Przez dwa lata tkwiłam
na londyńskiej Sloane St. Ulicy, która tętniła życiem. W deszczu, gradzie, czy
upale - nie mogłam wyjść poza obszar tej ulicy. Moja dusza została zamknięta.
Ciało pochowali, a ja nie mogłam znaleźć się po żadnej ze stron. Uparcie
brnęłam ku dołowi - tam gdzie oczekiwał mnie Lucyfer. Tam, skąd mój ojciec
wpatrywał się w moją egzystencję. Byłam duchem. Przejeżdżały przede mnie
samochody. Przechodzili zakochani. Byłam świadkiem niejednego wypadku.
Widziałam kłótnie małżeństw i płacz zgubionych dzieci. Ale nikt mnie nie
widział - nie słyszał. Czułam się bezsilna. Starałam się rozpoznać kogokolwiek
z mijających mnie przechodnich. Kiedyś, gdy siedziałam na środku ulicy przed
pasami, dostrzegłam Pansy Parkinson. Szła chodnikiem. Tak po prostu -
beztrosko. W tamtym okresie czasu, moje oczy nawet się nie zaszkliły. Choć to
bolało. Bolało, bo ona miała to, czego ja mieć nie mogłam.
***
Mieszkam w posiadłości
mojego ojca - Riddle Manor. Cały dwór jest w rozsypce - do tej pory odnowiłam
jedynie mój pokój i prywatną łazienkę. Całość zajęła mi dobre dwa dni. Nie mogę
używać różdżki przy poważniejszych zaklęciach. Wszystko musiałam robić ręcznie,
albo bawiłam się w zaklęcia z trzeciej klasy. Gdyby Ministerstwo, wykryło
aktywność mojej mocy, byłabym skończona. Ostatnie o czym teraz marzę, to być
ściganą.
Westchnęła przeciągle.
Za ponowne życie muszę płacić bardzo wysoką cenę. Po wczorajszej zabawie,
energia rozpiera moje ciało. Wstałam bardzo wcześnie, niedziela nie zapowiadała
się najlepiej. O szóstej rano deszcz pokropywał delikatnie. Mgła rozpływała się
na obrzeżach uliczek, a promienie słońca dalej nie pojawiły się na horyzoncie. Opatuliłam
się szlafrokiem. Podłoga zaskrzypiała, gdy stanęłam przy drzwiach od pokoju.
Chwilę się wahałam, ale szybko ruszyłam wzdłuż zdemolowanego korytarza.
Przeszył mnie dreszcz, gdy jedna z desek za mną się załamała. Przeszłość boli -
sprawia, że człowiek najchętniej wróciłby do tego, co było. Ale co ja mogłam
zrobić? Ludzie, których kochałam odeszli. Chłopak, z którym wiązałam
konkretne plany jest żonaty, a jego matka, którą kocham jak własną, z pewnością
nie będzie chciała mnie widzieć. Nikt nie wiem o tym, że żyje. A mnie coraz
gorzej z tym, ale muszę spłacić dług.
- Gdybym byłam szlamą,
wszystko byłoby łatwiejsze. - Osunęłam się na brudną podłogę. Długie, kręcone
włosy opadły na moją bladą cerę. Poczułam jak stare, spróchniałe panele uginają
się pod moim ciężarem. Wywróciłam oczami i przestałam się ruszać. Chwilę
później i tak znalazłam się parę pięter niżej. I to z głośny hukiem. Miałam
„szczęście”. Wylądowałam na legowisku Nagini. Ukochany wąż ojca - moja ukochana
Nagini. Parę metrów czystego zła o szarej skórze pokrytej łuskami i oczach
Bazyliszka. Zabita przez Longbottoma - ścierwo, które jeszcze mi za to zapłaci.
To było rozumne stworzenie - coś co prosiło o swoją uwagę! To był tylko wąż,
którego Potter i Drops postanowili uśmiercić! Moja Nagini - pamiętam jak
okazywała mi swoje posłuszeństwo, wgryzając delikatnie kły w moją rękę, a
później zlizywała krew. To było tylko zwierzę, do cholery! Wstałam z
legowiska. Pomieszczenie było zimne i wilgotne. Na podłodze, wciąż znajdowała
się zrzucona przez nią skóra. Nie odbiorą mi już niczego!
- Dzisiaj odwiedzę
Dracona - szepnęłam. Na pewno się ucieszy. Zwłaszcza, że ma tą całą Annę!
***
Raptownie pogoda
rozpogodziła się. Wybrałam zwykłe jeansowe spodenki do połowy ud. Do tego
koszulową bluzkę. Zapięłam niektóre guziczki i przerzuciłam przez ramię torbę.
Włosy zostawiłam rozpuszczone. Układały się w piękne spiralne fale. Wybrałam
czarne buty na niewielkim obcasie. Z różdżką w ręce, pomyślałam o uroczym
blondynie. Na wspomnienie jego ironicznego uśmiechu, zachichotałam.
W ten oto „magiczny”
sposób znalazłam się na osobistym dworze Malfoya. Zagubiona wpatrywałam się w
ciszę. Była namacalna, nawet skrzatów nie było słychać. Powinien być w pobliżu,
skoro zaklęcie przysłało mnie właśnie tu. Zaczęłam się wspinać po pokaźnych
schodach. Dłonią sunęłam po ciemno -zielonej ścianie, gdy szłam. Zapach jaśminu,
uderzył w mnie natychmiast - skrzywiłam się. Nienawidziłam tego zapachu. Z
grymasem na twarzy, znalazłam się na kolejnym piętrze. Nie wspinając się wyże,
zaczęłam się rozglądać po korytarzu. Odgarnęłam niesforne kosmyki z twarzy i
ruszyłam przed siebie. Niepewnie. Obawiałam się trochę jego reakcji.
Nawrzeszczy na mnie? Na pewno się na mnie nie rzuci i nie zacznie całować. Nie
jesteśmy już dziećmi. Szczeniackie zauroczonka już poprzechodziły. Jedynie
prawda przetrwała. Otworzyłam jedną z identycznych par drzwi. Jak się okazało
była to sypialnia. Zwykła, zimna sypialnia z dodatkowymi drzwiami - zapewne od
łazienki. Usiadłam na wygodnym łóżku. Ściągnęłam torbę. Czekałam cierpliwie -
wiedziałam, że prędzej, czy później, Draco będzie musiał odwiedzić to
pomieszczenie. Nie czułam strachu, czy jakiegoś większego podniecenia. Czułam
się dziwnie pusta. Odkąd obudziłam się w trumnie, to uczucie ogarniało mnie
bardzo często. Zastępowało te, które uleciały.
Niespodziewanie, drzwi
otworzyły się z hukiem. Pokój wypełniły wyzwiska. Widząc go, wiedziałam o
kolejnym uczuciu, które wygasło. Draco był ubrany w garnitur. Zapewne wrócił
właśnie z pracy. Jego blond włosy opadały uroczo na czoło. Uśmiechnęłam się w
jego kierunku, gdy poczułam jak obserwuje mnie szarymi oczami.
Skrzywił się, zamrugałam nerwowo.
- Blaise,
przerabialiśmy to już. Mówiłeś, że nie będziesz się już bawić eliksirami. - Widząc
jego zniesmaczoną minę, poczułam jak na mojej twarzy pojawiają się wypieki
złości.
- Co? - Jak głupia
patrzyłam na jego sylwetkę. Wstałam krzyżując ręce na klatce piersiowej. Złość,
która zaczęła mnie ogarniać, była straszna. Wręcz nieograniczona.
- Tylko nie próbuj mi
udowadniać, że to naprawdę TY. Pamiętasz jak to się ostatnio skończyło? -
Milczałam, czułam się - co najmniej jak na fazie. Ty gnido, chciałam krzyczeć.
- Przypomnieć ci?
Zgarnęła cię mugolska poclicja, czy jak tym psom tam było. - Zaraz się okaże,
że Zabini obnażał się publicznie w mojej wersji! Zacisnęłam pięści. On mnie nie
poznał.
- Ale… - zaczęłam
niepewnie. Malfoy machnął ręką i zaczął przebierać w szafie. Ściągnął marynarkę
i krawat.
- Draco - szepnęłam.
Odwrócił się w moją stronę. Miał lodowate oczy.
- Stary… Przestań! Idź
do moje gabinetu, napij się, przyjdę jak tylko wezmę prysznic. - Zniknął za
drzwiami łazienki. Poczułam, jak żal ogarnia moje ciało. Nie poznał mnie. Nie
uwierzył, a do tego ośmieszył. Chwyciłam stojącą na stoliku nocnym lampę.
Rzuciłam nią o ścianę, a później zrobiłam najgłupszą z możliwych rzeczy.
Wyszłam na ulicę. Wyszłam z myślą o cudownej śmierci Diabła. Wyszłam i
czekałam, aż czarodzieje zaczną mnie rozpoznawać. To będzie zabawa. Nie tylko
spłacę dług, a również pokarze wszystkim, jak bardzo cierpiałam.
***
Wzruszenia wielkiego
nie wywołałam - jedynie wzrosła we mnie wściekłość. Być może wywołał to fakt,
że rezydencja Zabiniego znajdowała się jedynie aleję dalej, albo to, że nikogo
nawet nie minęłam idąc tą pieprzoną ulicą! Byłam jak w furii. Miałam
ochotę zabić wszystko na swojej drodze. Oczy piekły mnie niemiłosiernie. Stojąc
na ganku wpatrywałam się w białe drzwi. Oddychałam ciężko.
Nacisnęłam delikatnie
klamkę. Wahałam się dłuższą chwilę. Zdusiłam w sobie resztki uczuć. Ale nie
mogłam się powstrzymać. Adrenalina wzrastała, złość wypełniła mnie doszczętnie.
Nie zastanawiając się dłużej wparowałam do środka. Po całej posiadłość roznosił
się dziki chichot. Śmiech był szczery, donośmy i należał do Yuko. Od razu
poznałam jej barwę głosu. Uśmiechnęłam się ironicznie. Trzeba będzie wywabić
tego szczura, w jakiś sposób. Wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam różdżkę.
„ Przelej krew, każdą -
brudną, zdradziecką, młodą, gęstą, czarną. Każdą”- te słowa rozbijały się w
mojej głowie. Zacisnęłam pięści. Taka była wola.
- Blaise, zostaw mnie!
- Kolejna salwa śmiechu, a ja mam szczerą ochotę się porzygać. Takie
obrzydzenie. Wzdrygnęłam się. Stanęłam w cieniu drzwi. Intensywnie wpatrywałam
się w chichoczącą parę. Z grymasem na twarzy, zrobiłam krok do przodu. Panele
zaskrzypiały głośno. Wyciągnęłam z torebki różdżkę. Cichutko szepczę zaklęcie.
Biała smuga unosi się delikatnie w powietrzu. Uradowana patrzyłam jak drobinki,
znikają wchłonięte w skórę Yuko. Jak martwa upadła na podłogę. Stałam w ciszy.
Brunet, starał się ją za wszelką cenę obudzić.
- Ej! Yuko, kochanie!
Obudź się. – Oddychała. Jej klatka piersiowa unosiła się leciutko do góry,
rytmicznie opadała, a przez płuca przepływało powietrze. Żyła, ale po prostu ją
uśpiłam. Jak w tej mugolskiej bajce, którą czytałam w kółko za młodu. „Śpiąca
królewna”- taką królewną była teraz Yuko. Nie mogłam pozwolić, żeby przerwała
moją konwersację.
- Witam. - Mój
melodyjny głos, wypełnił pomieszczenie. Chłopak raptownie przestał potrząsać
blondynką. Położył jej głowę na swoich kolanach. Twarz obejmował dłońmi. Źrenice
mu się rozszerzyły, gdy dostrzegł moją sylwetkę. Uśmiechnęłam się cynicznie.
- Hermionka? -
Skrzywiłam się. Wolno podeszłam do niego i podciągnęłam go za kołnierz koszuli.
Był o głowę wyższy, ale mój piorunujący wzrok, sprawiał iż kurczył się w moich
oczach. Bał się - trochę mnie to zasmuciło w pierwszej chwili. Opanowałam się
szybko.
- Śmierć ma liczne
oblicza. - Puściłam go i usiadłam wygodnie w fotelu. Machnęłam różdżką,
Diabełek uczynił mimowolnie to samo. Rzucał ukradkowe spojrzenia dziewczynie,
która leżała na ziemi. Wywróciłam oczami.
- Kochaneczku,
powiedz, co zrobiłeś, że Draco mnie nie poznał? - Zaśmiał się nerwowo.
Zmroziłam go spojrzeniem. Przełknął ślinę, widząc moje oczy. Nigdy nie lubił,
gdy w ten sposób patrzyłam na innych - gdy patrzyłam TYMI oczami. Dzikie, z
pionowymi zielenicami i barwnym zabarwieniem białek - jak u węża. To chyba
przez traumę, którą zapoczątkowała Nagini - Zabini nieźle jej się zaraził.
Pijany spał w jej legowisku i zwymiotował prosto w jej paszczę. Ukąsiła go.
Sytuacja wymagała wywiezienia go do Munga - nigdy już się nie zbliżył do
Nagini. Cóż, należało mu się.
- Ty nie żyjesz -
powiedział inteligentnie. Westchnęłam.
- Crucio! - Odliczyłam
siedem sekund i przestałam go torturować. – Gdybym nie żyła, nie zrobiłabym
tego, nie? - Lodowaty ton, sparaliżował go. Wiedział, że ze mną nie ma już
żartów.
- Znalazłem twoją
szczotkę, kiedyś - zaczął niepewnie.
- Nie pytam się, jak
się we mnie zmieniłeś! A co, do cholery, zrobiłeś - warknęłam. Wzdrygnął się.
- Chciałem zrobić
Smokowie psikusa… - Uniosłam delikatnie różdżkę do góry, zmrużyłam oczy.
- Rozebrałem się przed
jego domem! - Skulił się, widząc jak zbieram się do wypowiedzenia kolejnej
kary, ale wszystko za wolno do mnie docierało.
- Co?! - Wstałam.
Podłoga niebezpiecznie zaskrzypiała. Zacisnęłam dłonie w pięści. Nie chciałam
zrobić mu krzywdy, ale czułam, że złość jest coraz większa.
- No, ro…
- Słyszałam! -
Wnerwiona zaczęłam chodzić w kółko.
- Ale tak w moim
ciele, tak? - Potwierdził kiwnięciem głowy. Kopnęłam pobliski stolik. Wazon,
który na nim stał, spadł i strzaskał się.
- Powiedź Malfoyowi,
że jest łajzą! A! I oczekuj dzisiaj kolejnych ofiar, możesz być z siebie dumny.
- Wymaszerowałam z jego posiadłości. Nie bacząc na jego krzyki, dotyczące Yuko.
Jak się skapnie, o jaką bajkę chodziło, to będzie dobrze. Inaczej dziewczyna
trochę sobie pośpi.
***
Usiadłam w mugolskie
kafejce. Zamówiłam mrożoną kawę i rozkoszowałam się przyjemnym zimnem, które
chłodziło moją duszę. Dla zwyczajnych ludzi, nie byłam niczym niezwykłym.
Mężczyźni, wciąż posyłali mi zalotne spojrzenia, kobiety patrzyły z zawiścią, a
dzieci uśmiechały się radośnie. Słońce prażyło, jak nigdy. Mimo października,
czułam się jak w środku lata. Zaśmiałam się pod nosem. Odwiedzę dzisiaj
Pokątną. Zabiję jakieś dziecko i pokarzę światu Mój Mroczny Znak. Zabawa będzie
pyszna. Niestety będę musiała się wynieść z posiadłości ojca. Ministerstwo na
pewno będzie mnie przeszukiwać, gdy już dopuszczą do siebie myśl, kto jest
zabójcą. Poza tym trzeba będzie jeszcze sprawdzić, co u Weasleya.
***
Wolnym, dostojnym
krokiem, przemierzałam pierwsze dzielniczki magicznej ulicy. Był późny wieczór,
na obrzeżach ulic, znajdowało się niewielu ludzi. Większość zwracała uwagę na
stragany, które niedługo miały zostać zamknięte. Słońce zachodziło powoli.
Pomarańczowe jęzory, muskały niebo. Serce zabiło mi mocniej, gdy dostrzegłam
dwójkę starszych ludzi, którzy przemierzali w spokoju przedmieścia. Obejmowali
się - w ich oczach było tyle ciepła, miłości i uczucia. Uśmiechnięci,
spełnieni. Jak zaczarowana, wpatrywałam się w tych czarodziei. Pikający narząd,
skurczył się w mojej piersi raptownie, widząc przed oczami wyraz twarzy
Dracona, gdy mnie dzisiaj zobaczył. Wyszłam nieco z cienia witryny.
Przejechałam dłonią po włosach. Spojrzałam na zachód słońca. Ogniki tańczyły w
moich zielenicach. Usłyszałam huk, który dobiegał całkiem niedaleko. Na ziemi,
leżała starsza kobieta. Ze strachem w oczach, ilustrowała mnie. Kurczowo
trzymała się męża, który celował we mnie różdżką. Ironicznie się zaśmiałam -
uśmiech nie schodził z mojej twarzy.
- Nie radziłabym. -
Krzyki automatycznie ogarnęły całą Pokątną. Westchnęłam przeciągle.
- Avada Kedavra! -
Zielone, jaskrawe światło uderzyło w pierś mężczyzny, który bezczelnie we mnie
celował. Rozniósł się głośny szloch. Z politowaniem podeszłam do kobiety.
Uliczki raptownie opustoszały. Wszyscy ukryli się w sklepach. Chwyciłam
podbródek kobiety. Jej siwe włosy, opadały luźno na ramiona. Łzy toczyły się
swobodnie po zaczerwienionych policzkach. W brązowych oczach wzrastał ból,
panika, jedynie przebłysk nienawiści. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
- Bolało? - Wbiłam
różdżkę w jej policzek. Jej koniec zaostrzył się niebezpiecznie, delikatny
strumień krwi zaczął spływać po ziemistej skórze. Strumień znikał na karku,
który opatulała apaszka. Syknęła. Chwyciłam jej gardło - z kolana uderzyłam ją
w przełyk. Z całej siły wbiłam obcas w jej brzuch. Usłyszałam chluśnięcie.
Kobieta starała się wyswobodzić z mojego uścisku. Traciła oddech, nie była w
stanie oddychać. Przewidywaną chwilę później, martwa leżała na brudnej ziemi.
Uniosłam różdżkę do góry. Niebo zaszło czarnymi chmurami. Na ich tle pojawił
się krwisto - szkarłatny wąż. Gad rozwierał paszczę ukazując dokładnie długie
kły. Jak przystało na idealnego mordercę, żywcem pożarł w całości czaszkę,
która złowieszczo uchylała szczękę. Zadowolona ze swojego arcydzieła, usiadłam
na martwym ciele mężczyzny. Poczekamy na Aurorów, aby mogli się upewnić, kto
zawraca im „gitarę”. Posłałam pojedyncze spojrzenie staruszce. Była blada, a z
jej sinych warg, wylewała się krew. Ziewnęłam z nudów.
- No i gdzie ten
Potter? Chciałam zobaczyć jego minę, gdy mnie zobaczy, ale muszę się śpieszyć.
Weasley nie będzie czekać wiecznie. - Czekałam całe dziesięć minut!
Dopiero po upływie tego czasu, usłyszałam trzask teleportacji. Uśmiechnęłam się
szeroko w kierunku Pottera, który stał koło mnie. Szczęka mu opadła. Zimny pot,
oblał jego ciało, gdy tylko zdołał dostrzec Mój Mroczny Znak. Zachichotałam.
- Uśmiech, Potter. -
Moja różdżka błysła, jak lampa od aparatu. Na moich kolanach pojawiło się
zdjęcie. Zaniosłam się histerycznym śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać. Jak
to przystało na Wybrańca, pojawił się sam. Wiedziałam jednak, że inni zostali
powiadomieni, muszę się śpieszyć.
- Riddle? - Wywróciłam
oczami. Wstałam z martwego ciała i podeszłam do „mężczyzny” - objęłam go dłońmi
i intensywniej przycisnęłam się do jego klatki piersiowej. Widziałam jak się
zarumienił i naprężył. Ukryłam ironię, która uparcie starała się wydostać na
światło dzienne.
- Wątpisz? - Nabrał
barwniejszych kolorów, gdy wyszeptałam do jego ucha. Niepewnie położył rękę na
moim biodrze. Powstrzymałam się przed walnięciem go w mordkę. Zamiast tego,
musnęłam ustami jego policzek. Wystarczyła jedna myśl, a my znaleźliśmy się w
posiadłości Voldzia.
***
Zdrętwiał.
- Nie gorączkuj się
tak - wyszczebiotałam melodyjnie w jego stronę. Odkleiłam się od niego.
Machnęłam różdżką. Moje rzeczy zostały przeniesione w inne, bardziej bezpieczne
miejsce. Uśmiechnęłam ciepło. Potter, najwidoczniej to zauważył, bo zarumienił
się jeszcze bardziej. Cóż… Nie za bardzo mi się to spodobało.
- Potter, masz jeszcze
tą dobrą czekoladę, którą poczęstowała mnie Ginny? - Nie odpowiedział.
Skierował jedynie różdżkę na swoją dłoń i wypowiedział jakąś formułkę. Jak
oparzona zerwałam się z miejsca i wzięłam od niego dwie tabliczki anielskiej
słodkości. Automatycznie odpakowałam jedną i włożyłam pojedynczą kostkę do ust.
Rozpłynęła się na moim języku. Westchnęłam uroczo.
- Będę się zbierać -
powiedziałam nagle. Potter, jakby się właśnie obudził - wycelował we mnie
różdżkę.
- To ty ich zabiłaś? -
Nie, ja nie mogę uwierzyć, że otaczają mnie takie debile. Pokręciłam głową z
dezaprobatą. Zniknęłam bez odpowiedzi. Niech się chłopina wysili. A! I
zaopatrzy w czekoladę…
***
Przeciągnęłam się
niemrawo. Kichnęłam, gdy kurz dostał się do moich nozdrzy. Weasley, aż się
skulił. Z obrzydzeniem stwierdziłam, że na obcasie mam zaschniętą krew i jakąś
żółtą maź.
- O kurwa! Dopiero
kupiłam te buty - warknęłam. Rudy zachłysnął się powietrzem i wylądował w
stercie desek.
- Brawo, Weasley. Będę
musiała cię jeszcze zbierać i składać do kupy. - Podniosłam go do pozycji
stojącej. Był blady. Trząsł się, a ślepota wyraźnie mu nie służyła. Powstrzymałam
się przed ściągnięciem mu z oczu wstążki. Westchnęłam.
- Rudy, ten budynek
miał iść do rozbiórki dopiero za tydzień. Widzę, że kogoś wyręczyłeś. Takiej
rozróby nie widziałam już dawno. - Zagwizdałam. Poczerwieniał na twarzy.
Wywróciłam oczami. Chwyciłam go za koszulę i dokonałam ostatniego przeniesienia
tego dnia.
***
Zasłoniłam roletami
okna. Wcześniej zilustrowałam panoramę miasta. Zachwycona, spojrzałam na
Weasleya. Siedział na podłodze. Panele były brudne od tynku. Warknęłam.
Pożałowałam tego. Poczułam, jak głowa mi pulsuje. Usiadłam na kanapie.
Nadużyłam dzisiaj magii. Położyłam różdżkę na stoliku. Podeszłam do rudego i
ściągnęłam mu z oczu opaskę.
- Hermiona?
- To już nie zdradziecka
dziwka? – Poczerwieniał i widocznie spochmurniał.
- Nie zabiłaś mnie -
stwierdził. W jego głośnie można było wyczuć szczyptę radości?
- Ty, no niemów!
Chamska jestem, nie? - Naburmuszył się.
- W pierwszej chwili
miałam cię zostawić w tym magazynie. Budynek miał być zburzony, więc miała to
być walka na czas. Ale sprawy nieco się skomplikowały - dodałam.
- Malfoy nie ucieszył
się na twój widok? - spytał sarkastycznie. Uśmiechnęłam się sztucznie.
- Powiedzmy -
odparłam. Skierowałam się do lodówki. Wyciągnęłam z niej truskawki w kartoniku
plastikowym. Usiadłam i zaczęłam konsumować. Weasley, dalej siedział na
podłodze. Ręce miał skrępowane silnymi więzami - nie miał szans uwolnienia.
Sama nie wiedziałam, dlaczego go wzięłam ze sobą. Miało być zabawniej?
Potrzebuje „towarzystwa”- muszę mieć kogo gnębić, a widok jego buźki jest
zabójczy. Widać było, że ślini się widząc jedzenie. Westchnęłam. Wróciłam do
pomieszczenia obok salonu i wyciągnęłam z chłodziarki sałatkę z kurczakiem.
Kurcze - te hotele są wyposażone we wszystko. Postawiłam przed nim metalową
miskę.
- Masz. Pewnie jesteś
głodny - powiedziałam. Zdziwił się, ale był najwidoczniej zadowolony z mojego
„ludzkiego” odruchu.
- Jesteśmy w Londynie?
- Zapytał. Wciąż ilustrował sałatę przed sobą.
- Całkiem niedaleko -
zachichotałam.
- A jak mam to zjeść? -
Jego mina mówiła: „Ja teraz myślę”. Był trochę zakłopotany.
- Bądź twórczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz