czwartek, 2 sierpnia 2012

Księga druga - rozdział 3


Miasto tu, wyglądało całkiem inaczej. Bardziej dziko, jak nie w Londynie. Dotknęłam wierzchem dłoni szybę. Zimna, idealna - przyłożyłam do niej policzek. Oparłam się o nią całym ciałem. Taka pusta - czułam się tak nijak. 
Diabeł żądał tak wiele za to marne życie, które teraz nie było już tak pasjonujące. Posłałam litościwe spojrzenie Weasleyowi, który spał na panelach. Chrapał, ślina ciekła z jego rozwartych usta na podłogę. Skrzywiłam się z obrzydzenia. Odkleiłam się od szyby i zamknęłam okno. Bardzo wolnym krokiem, skierowałam się do łazienki. Ściągnęłam z siebie piżamkę i naga weszłam pod strumień wrzącej wody. Skóra zaczerwieniła się, a na twarzy pojawił się rumieniec. Objęłam rękoma ramiona. Gorąca ciecz, zaczęła spływać po moich plecach. Usiadłam w brodziku. Włosy przyległy do mojego ciała. Para unosiła się w całej kabinie.
Jaka była cena życia? Miałam po prostu zabijać. Z satysfakcją i świadomością, że cela w Azkabanie została już dla mnie zarezerwowana. To było przyjemne, ale równie mocno dobijające. Jestem jedynie cieniem, iluzją, którą odbijają miliony luster - ukazując krzywą prawdę. Mogę widzieć to wszystko, ale tułamy kurzu obejmą mnie wszędzie. Nie wiem, po co mi to wszystko. Jedyne czego chciałam to mieć rodzinę. A gdy znalazłam swoje miejsce, ktoś odebrał mi jedyną rzecz, jaką posiadałam na własność.
- Cholera, cholera!!! – Wyłączyłam wodę. Rudy musiał się obudzić i przy okazji łudzić na dzień dobry. Opatuliłam swoje krągłości beżowym ręcznikiem i wyszłam spod prysznica. Bojowo nastawiona, skierowałam się do salonu.
- Weasley, czy ty od rana musisz mi psuć humorek? - Skulił się, a na jego twarzy pojawiły się wielkie rumieńce.
- No, i na co się gapisz?! - warknęłam i usadowiłam go na sofie za pomocą różdżki.
- Mógłbyś się zachwycać urokami miasta, a nie obmyślać, jak się dobić. - Mruknął coś pod nosem i spojrzał na kotary firan, miały odcień dojrzałej wiśni.
- A niby jak mam to zrobić?! - Uniósł głos. Zmarszczyłam brwi.
- Czy ty właśnie podniosłeś na mnie głos? - Podeszłam do okien. Ręką odgarnęłam fałdy materiału. Słońce delikatnie musnęło moją twarz.
- Ja…
-Tak, ty Weasley. - Obdarzyłam go pogardliwym spojrzeniem i otwarłam okno, w które pukała sówka wiśnióweczka.
- Co… Co to jest? - Jak zaczarowany, wpatrywał się w zwierzę. Sowa, była bardzo jasnego koloru rdzy - niczym róż. Ślepia miała duże, całe czarne. W dzióbku trzymała gazetę. Wręczyłam jej należyte wynagrodzenie.
- Sowy nie widziałeś? - Przeglądałam dziennik przelotnie. Głównie zwracałam uwagę na obrazki.
- To była sowa? - Weasley „przytulił się” do sofy. Wywróciłam oczami.
- Weasley, ty weź sobie do serca, to zachwycanie się panoramą za oknem. - Rzuciłam na stół gazetę i ruszyłam do sypialni, aby pogrzebać w kufrze i znaleźć jakieś ubranie na dziś.
Idealnie dopasowane rurki wyszczuplały moje długie nogi. Czarny podkoszulek na ramiączkach, uwydatniał mój duży biust. Do tego wybrałam baleriny - tego samego odcieniu, co koszulka. Włosy związałam w wysokiego kucyka. Usta przejechałam delikatnie błyszczykiem. Bladą cerę zostawiłam w spokoju - dziś bez żadnego makijażu.
Weszłam do salonu. Zaśmiałam się. Rudy z przerażeniem, wymalowanym na twarzy, oglądał wieżowce miasta.
- Podoba się? - Podeszłam bliżej niego.
- Jezus, Maria! Co to za chińszczyzna? - Rozpacz w jego głosie była namacalna. Poklepałam go po ramieniu.
- Jesteśmy w Tokio - pocieszyłam go.
***
Śmierć jest naturalna, czasem nawet potrzebna. Niestety, niesie ze sobą zemstę, którą chce się żyć. Zemsta jest w porządku. Daje motywację. W życiu, które nie ma sensu, nie ma również miejsca na marzenia.
Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, postanowiłam odwiedzić Narcyzę. Ulice były opustoszałe. Okna domów zasłonięte firanami, żaluzjami, czy roletami. Chłodny wietrzyk, dmuchał w moją twarz. Pojedyncze krople deszczu, uderzały w moją rozgrzaną skórę. Czułam strach, który unosił się dookoła. W oddali płacz, jakbym sama nie miała już tego dość. Z trzaskiem zniknęłam z ulicy. Cały magiczny świat już wiedział.
***
Taka niemoc. Siedziałam skulona na ganku Malfoy Manor. Kobieta, mieszkała w posiadłości sama ze skrzatami. Jej mąż nie żył, a syn sam kupił większą willę spory kawałek od dawnego domu. Nie wiedziałam, czy powinnam wejść. Ludzi przeraża powrót. Wyrządziłam wiele szkód, kolejne zmartwienia nie są mi potrzebne. Cała magiczna część Anglia, dudniła o moim rzekomym „zmartwychwstaniu” - dla nich wszystko jest takie łatwe.  Zbyt, byle znaleźć satysfakcjonującą odpowiedź.
Podniosłam się ze schodów. Spojrzałam na mur, otaczający posiadłość. Wspinały się po nim róże. Białe różyczki ze zwiniętymi pąkami i zielono-zgniłymi liśćmi oraz długimi, ostrymi kolcami. Jak martwe tkwiły w miejscu, silnie usidlone. Nagle zapragnęłam wrócić do bezczynnego egzystowania na jednej z najgłupszych dzielnic Londynu!
Oczy mnie zapiekły, gdy ktoś intensywnie mnie do siebie przytulił. Gorzkie łzy, spłynęły na moją twarz.   
- Mamusiu. Mamusiu, tak bardzo tęskniłam - szepnęłam. Wtuliłam się w zimne ciało Narcyzy. Jej dłonie, przyciskały moją głowę do klatki piersiowej. Nie mówiła nic, jedynie szlochała. Wciąż mnie tuląc, wprowadziła do środka. Usiadła ze mną na kanapie. Poczułam, jak łzy z moich oczu, płyną swobodnie po policzkach. Intensywniej przycisnęłam się do fałd sukni, aby nie widziała ich. Gładziła moje włosy.
Taki ból. Pustka, którą wypełnia matczyna troska i miłość, której brakowało mi najbardziej ze wszystkiego. Ten uścisk, był więcej wart, niż niejedno wyznanie miłości od Dracona. Tylko jego pocałunki, dotyk - tylko to było w stanie przebić troskę od Narcyzy. To było ważne. Ukojenie. Znika cierpienie, ból ustaje, rany się zaklejają. Ciepło stapia lód - z czasem, coraz zachłanniej na nie reaguje. Nic nie jest tak ważne, jak śmierć i troska. Uroczo.
- Miona, moja córeczka. - Kochałam, gdy tak mówiła. Wiedziała o tym, ale mówiła tak jedynie w chwilach, w których gubiłam się. Chwile rzadkie, ulotne. Choć tak wiele ciepła otrzymywałam, nie byłam w stanie oddać tego - ofiarowałam jedynie zimno, lekko podtopione. Bo zapomniałam o czym bardzo ważnym.
- Cyzia, Narcyzia, moja Cyzia, Narcyzia. - Kątem okna dostrzegłam, że skrzaty domowe patrzyły na nas z radością w małych ślepkach. Skrzywiłam się.
***
- Ślub odbędzie się 14 grudnia - odpowiedziała Narcyza. Pokiwałam ze zrozumieniem głową.
- Dlaczego w takie zimnisko? - Upiłam łyk kawy z kubka, który podstawił przede mną skrzat.
- Anna wyobraziła sobie ceremonię na świeżym powietrzu pod altanką. Wymarzyła sobie płatki śniegu w powietrzu. Bez słońca, które stopiłoby jej tapetę. Uważa również, że w długiej, ciężkiej sukni by się ugotowała. - Blondynka pokręciła głową z dezaprobatą. Zaśmiałam się pod nosem. Ta dziewczyna nie wie, jak wygląda zima w Londynie. Plucha, zamieć, wichura, gradobicie…
- E… Fajnie - zdusiłam w sobie resztki chichotu.
- Draco jest urzeczony. Szczęście wypływa z niego - powiedziała sarkastycznie Cyzia. Śmiałyśmy się już otwarcie. Trzeba będzie poznać tą Annę. Może być głupsza niż Parkinson. A to ewidentnie podnosi zabawę.
- Odwiedzisz go jeszcze? - Zamrugałam nerwowo.
- Żeby nasłuchać się kolejnych historyjek o Zabinim? Spasuje. - Założyłam nogę na nogę. Przeciągle westchnęłam. Przymknęłam oczy, aby na chwilę przywołać jego obraz.
- Wiesz, jak wszyscy zareagowali na tą aferę na Pokątnej? Cały Prorok Codzienny był o Potterze i jego klęsce. Co trzeci wyraz, znajdowało się twoje imię, czy nazwisko. Wzrosła fala paniki.
-Ty wierz, że piszą o tym nawet w japońskim Proroku?
- Umiesz japoński? - Narcyza uśmiechnęła się lekko. 
- Nie, ale obrazki mówiły same za siebie - zachichotałam.             
Blondynka posłała mi kolejny uśmiech.
- Szkoda, że nie widziałaś miny mojego syna, gdy Blaise przyleciał do niego rozhisteryzowany.
- Byłaś przy tym? - Pokiwała głową na potwierdzenie. - Załamany? - dodałam.
- Cóż. Dość trudno opisać jego reakcję.
***
Spotkanie z Narcyzą coś mi przypomniało, a raczej kogoś, o kim zapomniałam na śmierć.
***
Gdy wychodziłam z hotelu, musiałam załatwić sprawę Weasleya. Jako, że jego niemożna pozostawić bez opieki, zajęłam się nim w specjalny sposób. Związanego wpakowałam do kabiny prysznicowej. Odkręciłam kurek z zimną wodą - jego wycie było jak aria operowa w moich uszach. Szklane drzwi kabiny zostały, oczywiście wzmocnione zaklęciem na wypadek, gdyby zachciało mu się wybryków. Jako, że nie był w stanie zrobić sobie „krzywdy” pod moją nieobecność, to postanowiłam odwiedzić z wieczora jeszcze jedną osobę. 
Do posiadłości Malfoya, dostałam się za pomocą kominka u Narcyzy. Zielone płomienie pożerały moje ciało, a blondynka uśmiechała się do mnie przyjaźnie. Chwilę później, znalazłam się w ciemnym pomieszczeniu, które oświetlał przez chwilę zielony żar. Przejście nie było strzeżone, nawet najmniejszym zaklęciem. Widocznie oba domy były połączone, co pozwalało na łatwe przemieszczanie się.
Podniosłam się z podłogi. Musiałam znajdować się w jednym z salonów. W tak dużej willi, takich pomieszczeń mogło być w cholerę. Gdy moje oczy przywykły do ciemności, ruszyłam przed siebie.  Najlepiej było obrać kierunek sypialni, albo jakiegoś gabinetu. Zapewne, w którymś z pomieszczeń powinien się znajdować blondyn.
Przemierzałam posiadłość w ciszy - była moim  jedynym towarzyszem. Dreszcz przechodził notorycznie po moich plecach, gdy dzieliło mnie zaledwie parę kroków od drzwi sypialni. Delikatnie nacisnęłam klamkę. Uchyliłam drzwi. Mała szpara, pozwoliła mi dojrzeć jakąś dziewczynę, która leżała w łóżku z maseczką na twarzy i plastrami ogórka na oczach. Do ucha miała przyciśnięty telefon komórkowy – nadawała jak szalona. Wywróciłam oczami. Zamknęłam drzwi i ruszyłam dalej ciemnym korytarzem.
Czułam się dziwnie.  Otwierałam wszystkie drzwi po kolei, ale jego nigdzie nie było. Większość pomieszczeń to puste sypialnie i inne nie używane pokoje. Zrezygnowana zeszłam na dół. Usiadłam na schodach.  Z amoku myśli, wyrwał mnie trzask paleniska. Jak oparzona poderwałam się do góry. Z satysfakcją ruszyłam do pomieszczenia, które znajdowało się obok kuchni. Weszłam powoli do jednego z wielu salonów. Złote płomienie buchały z kominka, trawiły kawały drewna. Uśmiechnęłam się mimowolnie, gdy dostrzegłam jego sylwetkę w zagłębieniu fotela. Ruszyłam w jego kierunku, zatrzymałam się raptownie, gdy dostrzegłam walające się po podłodze butelki alkoholu.
No to sobie nie pogadamy, przeszło mi przez myśl.
- Draco - szepnęłam lekko. Nie widząc reakcji, szepnęłam kolejny raz.
- Draco - powtórzyłam już donośniej. Spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem. Był przesiąknięty obojętnością. Zacisnęłam pięści, przygryzłam również wargę, aby go nie szczelić.
- Czego? - warknął jedynie. Nabuzowana ruszyłam w jego kierunku. Chwyciłam go za gardło i z wysiłkiem podciągnęłam do góry.
- Gdzie Snape? - Przeszłam do konkretów. Z grymasem na twarzy, spojrzał zlodowaciałym spojrzeniem w moje czekoladowe oczy, które natychmiast przybrały gadziego charakteru.
- Nie żyje. - Prychnął. Intensywniej zacisnęłam palce na jego krtani.
- Gówno prawda. Nie ma go na dole - warknęłam.
- A co mnie obchodzi ten tłusty łeb?! Zniknął, jak strzeliłaś w kalendarz. - To była granica, którą on przekroczył. Maznęłam go w pysk z otwartej dłoni.      
- Nie potrzebuję cię - burknęłam w końcu. Po raz kolejny prychnął, aby następnie uśmiechnąć się obleśnie - ironicznie, chamsko. 
- A jednak wczoraj przyszłaś - zaśmiał się szyderczo.
- Po prostu chciałam się dowiedzieć, gdzie jest nietoperz - skłamałam.
Nastała cisza. Z zażenowaniem, wpatrywałam się w jego zachowanie. Dłonią dotykał zaczerwienienia na połowę twarzy. Znów siedział w fotelu, obserwował mnie z kpiną z dołu. Moja złość, bawiła go.
- Jesteś żałosna - powiedział w końcu.
- A ty pijany.
Naburmuszony wstał, dotknął mojej szyi palcami. Wargami przygryzł lekko płatek mojego ucha. Poczułam zniesmaczenie, gdy zapach Ognistej dostał się do moich nozdrzy. Dostrzegł to. Nie poczułam niczego, prócz obrzydzenia. Bez dreszczy, zarumienienia, bicia serca…
- Bez tatusia jesteś niczym! Wyblakłym cieniem! - ryknął. 
- Kochałam cię - powiedziałam gorzko.
- I okazywałaś to swoją obojętnością?! Pozwalałaś się całować, przytulać, dotyka, ale…
- Ale nigdy nie śliniłam się na twój widok! - Bo moja miłość była wyblakłym cieniem, a sama naprawdę nie byłam w stanie ci jej okazać.
***
Mimo jego wybuchu, mimo licznych obelg, które jeszcze padły z jego ust, zostałam. Tkwiłam w bezruchu do rana. On leżał na ziemi, spał przy barku, gdzie odpłynął. Wpatrywałam się w wygasłe palenisko. Czekałam, aż się obudzi. Czekałam tylko na to. Zastanawiałam się, co u Weasleya - nie była to jednak wystarczająca dociekliwość, aby odpuścić sobie tą zabawę. Przymknęłam delikatnie powieki. Nie spałam całą noc. Człowiek mówi prawdę, gdy jest pijany - uczucia leją się wtedy strumieniami, jak i alkohol. Dzięki jego „wyznaniu” zdaję sobie sprawę z tego, że wiele się zmieniło w moim życiu. Myślałam kiedyś, że uczucia są wieczne, mimo rozłąk, bólu, zdrady. W jakimś sensie, przetrwa je każde uczucia, którym kiedyś, kogoś obdarzyliśmy. Niestety nie w moim wypadku. Posiadam pustkę - nieograniczoną. Nie wiem, co o niej myśleć. Po prostu trwam - ze spokojem przyjmuję wiadomość, którą przekażę Draconowi.
Poczułam, jak coś obejmuje mnie od przodu. Oplata dłońmi w tali i przyciska do siebie - jak szmacianą laleczkę. Nie otworzyłam oczu. Nie odwzajemniłam uścisku, nie odepchnęłam również blondyna. Trwałam. Bezwolnie.
- Już cię nie kocham - szepnęłam w końcu. Uścisk stał się jeszcze mocniejszy. Ściągnęłam jego ręce z moich bioder. Pozwoliłam światu ujrzeć moje oczy. Wstałam i obojętnie go wyminęłam. Poczułam bardzo małe zawirowanie magii w holu.
- Draco, jesteś tu? - W salonie pojawiła się Anna. Widzą mnie, zdębiała. Rozwarła lekko usta, źrenice jej się rozszerzyły. W ułamku sekundy, dziewczyna znalazła się przy mojej nodze. Objęła moją kostkę i zaczęła głośno szlochać. Ze spokojem oczekiwałam na dalszy rozwój akcji.
- Proszę, proszę! Nie zabieraj mi go!!! - Wyrwałam nogę z jej uścisku. Kucnęłam przy szlochającym ciele. Chwyciłam ją za włosy, tak aby spojrzała w moje oczy.
- Nie jest wart mojej uwagi, należy do ciebie w całość.

Brak komentarzy: