Miasto tu, wyglądało
całkiem inaczej. Bardziej dziko, jak nie w Londynie. Dotknęłam wierzchem dłoni
szybę. Zimna, idealna - przyłożyłam do niej policzek. Oparłam się o nią całym
ciałem. Taka pusta - czułam się tak nijak.
Diabeł żądał tak wiele
za to marne życie, które teraz nie było już tak pasjonujące. Posłałam litościwe
spojrzenie Weasleyowi, który spał na panelach. Chrapał, ślina ciekła z jego rozwartych
usta na podłogę. Skrzywiłam się z obrzydzenia. Odkleiłam się od szyby i
zamknęłam okno. Bardzo wolnym krokiem, skierowałam się do łazienki. Ściągnęłam
z siebie piżamkę i naga weszłam pod strumień wrzącej wody. Skóra zaczerwieniła
się, a na twarzy pojawił się rumieniec. Objęłam rękoma ramiona. Gorąca ciecz,
zaczęła spływać po moich plecach. Usiadłam w brodziku. Włosy przyległy do
mojego ciała. Para unosiła się w całej kabinie.
Jaka była cena życia?
Miałam po prostu zabijać. Z satysfakcją i świadomością, że cela w Azkabanie
została już dla mnie zarezerwowana. To było przyjemne, ale równie mocno
dobijające. Jestem jedynie cieniem, iluzją, którą odbijają miliony luster -
ukazując krzywą prawdę. Mogę widzieć to wszystko, ale tułamy kurzu obejmą mnie
wszędzie. Nie wiem, po co mi to wszystko. Jedyne czego chciałam to mieć
rodzinę. A gdy znalazłam swoje miejsce, ktoś odebrał mi jedyną rzecz, jaką
posiadałam na własność.
- Cholera, cholera!!!
– Wyłączyłam wodę. Rudy musiał się obudzić i przy okazji łudzić na dzień dobry.
Opatuliłam swoje krągłości beżowym ręcznikiem i wyszłam spod prysznica. Bojowo
nastawiona, skierowałam się do salonu.
- Weasley, czy ty od
rana musisz mi psuć humorek? - Skulił się, a na jego twarzy pojawiły się
wielkie rumieńce.
- No, i na co się
gapisz?! - warknęłam i usadowiłam go na sofie za pomocą różdżki.
- Mógłbyś się
zachwycać urokami miasta, a nie obmyślać, jak się dobić. - Mruknął coś pod
nosem i spojrzał na kotary firan, miały odcień dojrzałej wiśni.
- A niby jak mam to
zrobić?! - Uniósł głos. Zmarszczyłam brwi.
- Czy ty właśnie
podniosłeś na mnie głos? - Podeszłam do okien. Ręką odgarnęłam fałdy materiału.
Słońce delikatnie musnęło moją twarz.
- Ja…
-Tak, ty Weasley. -
Obdarzyłam go pogardliwym spojrzeniem i otwarłam okno, w które pukała sówka
wiśnióweczka.
- Co… Co to jest? -
Jak zaczarowany, wpatrywał się w zwierzę. Sowa, była bardzo jasnego koloru rdzy
- niczym róż. Ślepia miała duże, całe czarne. W dzióbku trzymała gazetę.
Wręczyłam jej należyte wynagrodzenie.
- Sowy nie widziałeś? -
Przeglądałam dziennik przelotnie. Głównie zwracałam uwagę na obrazki.
- To była sowa? -
Weasley „przytulił się” do sofy. Wywróciłam oczami.
- Weasley, ty weź
sobie do serca, to zachwycanie się panoramą za oknem. - Rzuciłam na stół gazetę
i ruszyłam do sypialni, aby pogrzebać w kufrze i znaleźć jakieś ubranie na
dziś.
Idealnie dopasowane
rurki wyszczuplały moje długie nogi. Czarny podkoszulek na ramiączkach,
uwydatniał mój duży biust. Do tego wybrałam baleriny - tego samego odcieniu, co
koszulka. Włosy związałam w wysokiego kucyka. Usta przejechałam delikatnie
błyszczykiem. Bladą cerę zostawiłam w spokoju - dziś bez żadnego makijażu.
Weszłam do salonu.
Zaśmiałam się. Rudy z przerażeniem, wymalowanym na twarzy, oglądał wieżowce
miasta.
- Podoba się? -
Podeszłam bliżej niego.
- Jezus, Maria! Co to
za chińszczyzna? - Rozpacz w jego głosie była namacalna. Poklepałam go po
ramieniu.
- Jesteśmy w Tokio -
pocieszyłam go.
***
Śmierć jest naturalna,
czasem nawet potrzebna. Niestety, niesie ze sobą zemstę, którą chce się żyć.
Zemsta jest w porządku. Daje motywację. W życiu, które nie ma sensu, nie ma
również miejsca na marzenia.
Nie wiedząc, co ze
sobą zrobić, postanowiłam odwiedzić Narcyzę. Ulice były opustoszałe. Okna domów
zasłonięte firanami, żaluzjami, czy roletami. Chłodny wietrzyk, dmuchał w moją
twarz. Pojedyncze krople deszczu, uderzały w moją rozgrzaną skórę. Czułam
strach, który unosił się dookoła. W oddali płacz, jakbym sama nie miała już
tego dość. Z trzaskiem zniknęłam z ulicy. Cały magiczny świat już wiedział.
***
Taka niemoc.
Siedziałam skulona na ganku Malfoy Manor. Kobieta, mieszkała w posiadłości sama
ze skrzatami. Jej mąż nie żył, a syn sam kupił większą willę spory kawałek od
dawnego domu. Nie wiedziałam, czy powinnam wejść. Ludzi przeraża powrót. Wyrządziłam
wiele szkód, kolejne zmartwienia nie są mi potrzebne. Cała magiczna część
Anglia, dudniła o moim rzekomym „zmartwychwstaniu” - dla nich wszystko jest
takie łatwe. Zbyt, byle znaleźć satysfakcjonującą odpowiedź.
Podniosłam się ze
schodów. Spojrzałam na mur, otaczający posiadłość. Wspinały się po nim róże.
Białe różyczki ze zwiniętymi pąkami i zielono-zgniłymi liśćmi oraz długimi,
ostrymi kolcami. Jak martwe tkwiły w miejscu, silnie usidlone. Nagle
zapragnęłam wrócić do bezczynnego egzystowania na jednej z najgłupszych
dzielnic Londynu!
Oczy mnie zapiekły,
gdy ktoś intensywnie mnie do siebie przytulił. Gorzkie łzy, spłynęły na moją
twarz.
- Mamusiu. Mamusiu,
tak bardzo tęskniłam - szepnęłam. Wtuliłam się w zimne ciało Narcyzy. Jej
dłonie, przyciskały moją głowę do klatki piersiowej. Nie mówiła nic, jedynie
szlochała. Wciąż mnie tuląc, wprowadziła do środka. Usiadła ze mną na kanapie.
Poczułam, jak łzy z moich oczu, płyną swobodnie po policzkach. Intensywniej
przycisnęłam się do fałd sukni, aby nie widziała ich. Gładziła moje włosy.
Taki ból. Pustka,
którą wypełnia matczyna troska i miłość, której brakowało mi najbardziej ze
wszystkiego. Ten uścisk, był więcej wart, niż niejedno wyznanie miłości od
Dracona. Tylko jego pocałunki, dotyk - tylko to było w stanie przebić troskę od
Narcyzy. To było ważne. Ukojenie. Znika cierpienie, ból ustaje, rany się
zaklejają. Ciepło stapia lód - z czasem, coraz zachłanniej na nie reaguje. Nic
nie jest tak ważne, jak śmierć i troska. Uroczo.
- Miona, moja
córeczka. - Kochałam, gdy tak mówiła. Wiedziała o tym, ale mówiła tak jedynie w
chwilach, w których gubiłam się. Chwile rzadkie, ulotne. Choć tak wiele ciepła
otrzymywałam, nie byłam w stanie oddać tego - ofiarowałam jedynie zimno, lekko
podtopione. Bo zapomniałam o czym bardzo ważnym.
- Cyzia, Narcyzia,
moja Cyzia, Narcyzia. - Kątem okna dostrzegłam, że skrzaty domowe patrzyły na
nas z radością w małych ślepkach. Skrzywiłam się.
***
- Ślub odbędzie się 14
grudnia - odpowiedziała Narcyza. Pokiwałam ze zrozumieniem głową.
- Dlaczego w takie
zimnisko? - Upiłam łyk kawy z kubka, który podstawił przede mną skrzat.
- Anna wyobraziła
sobie ceremonię na świeżym powietrzu pod altanką. Wymarzyła sobie płatki śniegu
w powietrzu. Bez słońca, które stopiłoby jej tapetę. Uważa również, że w
długiej, ciężkiej sukni by się ugotowała. - Blondynka pokręciła głową z
dezaprobatą. Zaśmiałam się pod nosem. Ta dziewczyna nie wie, jak wygląda zima w
Londynie. Plucha, zamieć, wichura, gradobicie…
- E… Fajnie - zdusiłam
w sobie resztki chichotu.
- Draco jest
urzeczony. Szczęście wypływa z niego - powiedziała sarkastycznie Cyzia.
Śmiałyśmy się już otwarcie. Trzeba będzie poznać tą Annę. Może być głupsza niż
Parkinson. A to ewidentnie podnosi zabawę.
- Odwiedzisz go jeszcze?
- Zamrugałam nerwowo.
- Żeby nasłuchać się
kolejnych historyjek o Zabinim? Spasuje. - Założyłam nogę na nogę. Przeciągle
westchnęłam. Przymknęłam oczy, aby na chwilę przywołać jego obraz.
- Wiesz, jak wszyscy
zareagowali na tą aferę na Pokątnej? Cały Prorok Codzienny był o Potterze i jego klęsce. Co trzeci wyraz, znajdowało się
twoje imię, czy nazwisko. Wzrosła fala paniki.
-Ty wierz, że piszą o
tym nawet w japońskim Proroku?
- Umiesz japoński? -
Narcyza uśmiechnęła się lekko.
- Nie, ale obrazki
mówiły same za siebie - zachichotałam.
Blondynka posłała mi
kolejny uśmiech.
- Szkoda, że nie
widziałaś miny mojego syna, gdy Blaise przyleciał do niego rozhisteryzowany.
- Byłaś przy tym? -
Pokiwała głową na potwierdzenie. - Załamany? - dodałam.
- Cóż. Dość trudno
opisać jego reakcję.
***
Spotkanie z Narcyzą
coś mi przypomniało, a raczej kogoś, o kim zapomniałam na śmierć.
***
Gdy wychodziłam z
hotelu, musiałam załatwić sprawę Weasleya. Jako, że jego niemożna pozostawić
bez opieki, zajęłam się nim w specjalny sposób. Związanego wpakowałam do kabiny
prysznicowej. Odkręciłam kurek z zimną wodą - jego wycie było jak aria operowa
w moich uszach. Szklane drzwi kabiny zostały, oczywiście wzmocnione zaklęciem
na wypadek, gdyby zachciało mu się wybryków. Jako, że nie był w stanie zrobić
sobie „krzywdy” pod moją nieobecność, to postanowiłam odwiedzić z wieczora
jeszcze jedną osobę.
Do posiadłości Malfoya,
dostałam się za pomocą kominka u Narcyzy. Zielone płomienie pożerały moje
ciało, a blondynka uśmiechała się do mnie przyjaźnie. Chwilę później, znalazłam
się w ciemnym pomieszczeniu, które oświetlał przez chwilę zielony żar.
Przejście nie było strzeżone, nawet najmniejszym zaklęciem. Widocznie oba domy
były połączone, co pozwalało na łatwe przemieszczanie się.
Podniosłam się z
podłogi. Musiałam znajdować się w jednym z salonów. W tak dużej willi, takich
pomieszczeń mogło być w cholerę. Gdy moje oczy przywykły do ciemności, ruszyłam
przed siebie. Najlepiej było obrać kierunek sypialni, albo jakiegoś
gabinetu. Zapewne, w którymś z pomieszczeń powinien się znajdować blondyn.
Przemierzałam
posiadłość w ciszy - była moim jedynym towarzyszem. Dreszcz przechodził
notorycznie po moich plecach, gdy dzieliło mnie zaledwie parę kroków od drzwi
sypialni. Delikatnie nacisnęłam klamkę. Uchyliłam drzwi. Mała szpara, pozwoliła
mi dojrzeć jakąś dziewczynę, która leżała w łóżku z maseczką na twarzy i
plastrami ogórka na oczach. Do ucha miała przyciśnięty telefon komórkowy –
nadawała jak szalona. Wywróciłam oczami. Zamknęłam drzwi i ruszyłam dalej
ciemnym korytarzem.
Czułam się
dziwnie. Otwierałam wszystkie drzwi po kolei, ale jego nigdzie nie było.
Większość pomieszczeń to puste sypialnie i inne nie używane pokoje.
Zrezygnowana zeszłam na dół. Usiadłam na schodach. Z amoku myśli, wyrwał
mnie trzask paleniska. Jak oparzona poderwałam się do góry. Z satysfakcją
ruszyłam do pomieszczenia, które znajdowało się obok kuchni. Weszłam powoli do
jednego z wielu salonów. Złote płomienie buchały z kominka, trawiły kawały drewna.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, gdy dostrzegłam jego sylwetkę w zagłębieniu
fotela. Ruszyłam w jego kierunku, zatrzymałam się raptownie, gdy dostrzegłam
walające się po podłodze butelki alkoholu.
No to sobie nie
pogadamy, przeszło mi przez myśl.
- Draco - szepnęłam
lekko. Nie widząc reakcji, szepnęłam kolejny raz.
- Draco - powtórzyłam
już donośniej. Spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem. Był przesiąknięty
obojętnością. Zacisnęłam pięści, przygryzłam również wargę, aby go nie
szczelić.
- Czego? - warknął jedynie.
Nabuzowana ruszyłam w jego kierunku. Chwyciłam go za gardło i z wysiłkiem
podciągnęłam do góry.
- Gdzie Snape? -
Przeszłam do konkretów. Z grymasem na twarzy, spojrzał zlodowaciałym
spojrzeniem w moje czekoladowe oczy, które natychmiast przybrały gadziego
charakteru.
- Nie żyje. -
Prychnął. Intensywniej zacisnęłam palce na jego krtani.
- Gówno prawda. Nie ma
go na dole - warknęłam.
- A co mnie obchodzi
ten tłusty łeb?! Zniknął, jak strzeliłaś w kalendarz. - To była granica, którą
on przekroczył. Maznęłam go w pysk z otwartej dłoni.
- Nie potrzebuję cię -
burknęłam w końcu. Po raz kolejny prychnął, aby następnie uśmiechnąć się
obleśnie - ironicznie, chamsko.
- A jednak wczoraj
przyszłaś - zaśmiał się szyderczo.
- Po prostu chciałam
się dowiedzieć, gdzie jest nietoperz - skłamałam.
Nastała cisza. Z
zażenowaniem, wpatrywałam się w jego zachowanie. Dłonią dotykał zaczerwienienia
na połowę twarzy. Znów siedział w fotelu, obserwował mnie z kpiną z dołu. Moja
złość, bawiła go.
- Jesteś żałosna -
powiedział w końcu.
- A ty pijany.
Naburmuszony wstał,
dotknął mojej szyi palcami. Wargami przygryzł lekko płatek mojego ucha.
Poczułam zniesmaczenie, gdy zapach Ognistej dostał się do moich nozdrzy. Dostrzegł
to. Nie poczułam niczego, prócz obrzydzenia. Bez dreszczy, zarumienienia, bicia
serca…
- Bez tatusia jesteś
niczym! Wyblakłym cieniem! - ryknął.
- Kochałam cię -
powiedziałam gorzko.
- I okazywałaś to
swoją obojętnością?! Pozwalałaś się całować, przytulać, dotyka, ale…
- Ale nigdy nie
śliniłam się na twój widok! - Bo moja miłość była wyblakłym cieniem, a sama
naprawdę nie byłam w stanie ci jej okazać.
***
Mimo jego wybuchu,
mimo licznych obelg, które jeszcze padły z jego ust, zostałam. Tkwiłam w
bezruchu do rana. On leżał na ziemi, spał przy barku, gdzie odpłynął.
Wpatrywałam się w wygasłe palenisko. Czekałam, aż się obudzi. Czekałam tylko na
to. Zastanawiałam się, co u Weasleya - nie była to jednak wystarczająca
dociekliwość, aby odpuścić sobie tą zabawę. Przymknęłam delikatnie powieki. Nie
spałam całą noc. Człowiek mówi prawdę, gdy jest pijany - uczucia leją się wtedy
strumieniami, jak i alkohol. Dzięki jego „wyznaniu” zdaję sobie sprawę z tego,
że wiele się zmieniło w moim życiu. Myślałam kiedyś, że uczucia są wieczne,
mimo rozłąk, bólu, zdrady. W jakimś sensie, przetrwa je każde uczucia, którym
kiedyś, kogoś obdarzyliśmy. Niestety nie w moim wypadku. Posiadam pustkę -
nieograniczoną. Nie wiem, co o niej myśleć. Po prostu trwam - ze spokojem
przyjmuję wiadomość, którą przekażę Draconowi.
Poczułam, jak coś
obejmuje mnie od przodu. Oplata dłońmi w tali i przyciska do siebie - jak
szmacianą laleczkę. Nie otworzyłam oczu. Nie odwzajemniłam uścisku, nie
odepchnęłam również blondyna. Trwałam. Bezwolnie.
- Już cię nie kocham -
szepnęłam w końcu. Uścisk stał się jeszcze mocniejszy. Ściągnęłam jego ręce z
moich bioder. Pozwoliłam światu ujrzeć moje oczy. Wstałam i obojętnie go
wyminęłam. Poczułam bardzo małe zawirowanie magii w holu.
- Draco, jesteś tu? -
W salonie pojawiła się Anna. Widzą mnie, zdębiała. Rozwarła lekko usta, źrenice
jej się rozszerzyły. W ułamku sekundy, dziewczyna znalazła się przy mojej
nodze. Objęła moją kostkę i zaczęła głośno szlochać. Ze spokojem oczekiwałam na
dalszy rozwój akcji.
- Proszę, proszę! Nie
zabieraj mi go!!! - Wyrwałam nogę z jej uścisku. Kucnęłam przy szlochającym
ciele. Chwyciłam ją za włosy, tak aby spojrzała w moje oczy.
- Nie jest wart mojej
uwagi, należy do ciebie w całość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz