Po śmierci Hermiony
Riddle i jej ojca, wszystko zdawało się powróciło do „normalności”. Od tego
czasu, minęły dwa lata. Ludzie żyli błogo, nie obawiali się niczego. Każdy,
wydawał się być zadowolony z obecnego zajęcia, jakie uszykowało przeznaczenie.
Czas mijał, niektórzy zamykali rozdział, który mieli już za sobą. Dokonywali
nowych decyzji. Stawali na wysokości zadania, bądź też umierali na ulicy. Były
wzloty i upadki, a wszystko podtrzymywały wspomnienia. Do tej pory, mówi
się o legendarnym chłopcu, który „uratował” ich przed „klęską”. Nie
wszyscy byli jednak zadowoleni z takiego obrotu spraw. Niektórzy nie spali do
dziś, dręczeni koszmarami ostatecznej wojny. Bardziej obłąkani widzieli duchy,
cienie, które przypominały ludzi, którzy umarli…
***
W całym Londynie,
panowała dzisiaj burzowa pogoda. Deszcz kropił delikatnie, ciemne chmury
płynęły swobodnie, ludzie przemykali uliczkami w pośpiechu. Amok.
Codzienność. Nie zależnie od wszystkiego, ci ludzie gnali wszędzie. Do pracy,
do domu, na spotkania - niekoniecznie służbowe. Nawet wchodząc do pospolitego
sklepu, można dostrzec, jak co druga osoba spogląda zaniepokojona na zegarek.
Nawet w centrum handlowym atmosfera wyglądała podobnie. Ludzie w
pośpiechu przymierzali ubrania. Tłoczyli się w kolejkach
zniecierpliwieni. Przemykali przez korytarze żwawym krokiem. Nieliczni,
ci którzy przyszli zapchać wolny czas, zostawali z tyłu. Powoli oglądali
wystawy. Krytycznie patrzeli na garnitury, sukienki, szorty… Również zakochani
„szli” swoim tempem, trzymając się za ręce i rzucając ukradkowe spojrzenia.
Ginewra Weasley była inna. Śpieszyła się, jednakże spokojnie odrzucała
sukienki, które proponowała jej sprzedawczyni. Powoli spacerowała, czasem
zwracała uwagę na daną wystawę. Uśmiechała się delikatnie do każdego. Karmelowe
włosy opadały luźno na plecy. Piegi kontrastowały z rumieńcami. Gładziła dłońmi
wypukły brzuszek. Była szczęśliwa. Za pięć miesięcy będzie trzymać na rękach
swoje pierwsze dziecko. Na samą myśl miała ochotę skakać. Jakiś rok temu wyszła
za mąż. Stała się uradowaną
panią Potter. Mieli własne mieszkanie. Harry pracował w przyzwoitych godzinach -
miał dużo czasu dla niej i ich przyszłych dzieci. Chcieli mieć dużą rodzinę.
Dużą i szczęśliwą. Tego dnia, dziewczyna udała się do mugolskich sklepów z
odzieżą. Za trzy dni miał się odbyć bal charytatywny, który organizował
Minister Magii - całe przyjęcie miało się odbyć na jego dworze. Młoda kobieta,
szukała czegoś wyrafinowanego, eleganckiego, ale prostego i wygodnego - czegoś
co będzie również odpowiadać jej stanowi, w którym się obecnie znajdowała.
Wybór nie był łatwy, ostatecznie rudowłosa wyszła ze sklepu z dużą torbą -
w jej wnętrzu znajdowała się luźna suknia koloru zielonego. Dekolt nie był za
dużo, ale również nie za mały – idealny, niewyzywający. Materiał sięgał
niewiele za kolana, pod biustem była puszczona swobodnie - co sprawiało, iż jej
brzuszek nie rzucał się w oczy. Dziewczyna uśmiechnęła się na myśl o zakupie.
Zadowolona, miała zamiar udać się w stronę jednej z pustych uliczek, gdy jej
wzrok powędrował w niewłaściwą stronę. Zamarła. Stanęła na środku
chodnika. Zagryzła wargę. Ruszyła ponownie, niepewnie. Niedaleko niej
stała dziewczyna. Była odwrócona do niej tyłem. Miała na sobie krótkie spodenki
i bluzkę, nie zwracała uwagę na deszcz. Nawet na to, iż była połowa
października. Kręcone włosy przykleiły się do jej ramion. Ruda, minęła
dziewczynę zdrętwiała.
- Da pani coś? - Piskliwy
głos, który usłyszała za sobą, sprawił, iż od razu poczuła się pewniej.
Wręczyła parę wymienionych, pozostałych jej z zakupów, drobnych i pożegnała się
z dziewczyną uśmiechem. Na jej umorusanej twarzy pojawił się uśmiech, który
sprawił, że Ginny natychmiast zapomniała, z kim ją skojarzyła. Zmieszana
poszła dalej. Teleportowała się, gdy znalazła wolną, ściemniałą uliczkę. W
Dziurawym Kotle, czekał już na nią mąż. Był wykończony po ciężkim dniu w
Ministerstwie. Niby był prawą ręką Ministra, a czuł się, jakby to on nim był.
Wypełniał papiery, uczył nowicjuszy, okrążał większość pięter parę razy
dziennie i ciągle wysłuchiwał żalów innych - mimo wszystko, lubił to. Choć
wolał zostać Aurorem. Gdy pokonał Czarnego Pana, jego popleczników i Ją,
stwierdził, iż nie miałby, co robić w tej pracy - czasem żałował decyzji.
Widząc jednak stan swojego konta, zapominał o wszystkim…
- Hej, skarbie -
pocałował ją na powitanie. Siedli naprzeciwko siebie, pożerali się
wzrokiem.
***
- I co robisz?!
Mówiłem, żebyś podał do Seana! – Trener Angielskiej reprezentacji w
Quidditcha, dostawał wścieklizny. Ronald Weasley był pewien, iż sam zagrałby o
wiele lepiej. Z założonymi dłońmi, obserwował jak drużyna miota się po
boisku. Gwałtownie poderwał się z trybuny. Miał ochotę wziąć swoją miotłę
i walnąć nią o łeb tego idioty, który po raz kolejny nie słuchał jego taktyki,
którą sam wymyślił.
- Za tydzień gramy
mecz z Bułgarami! - Cały stadion został wypełniony jego warknięciem.
- Krum znowu mnie
rozgromi - dodał ciszej, aby tylko on sam mógł usłyszeć swoją sarkastyczną
wypowiedź. Czasem zastanawiał się, czy on im czegoś nie daje. Myśl ta zawsze
zostaje zgładzona, gdy przypomina sobie, iż wszyscy zawodnicy są sprawdzani tuż
przed meczem.
- Zajebiście - machnął
w stronę drużyny, iż na dzisiaj koniec. Musiał jeszcze zanieść garnitur do
czyszczenia - wcześniej miał go jeszcze kupić.
***
Zielone zasłony
starannie zasłaniały okna. Do tej pory w łóżku leżał młody arystokrata, przy
jego boku leżała śliczna, delikatna dziewczyna. Blaise wpatrywał się w twarz
dziewczyny. Powstrzymywał się, aby nie skraść jej kolejnego całusa - młodą
kobietę ratował uśmiech, który nawet podczas snu jej nie opuszczał. Poza tym
chłopak nie chciał jej budzić, spała słodko i smacznie, a jemu jak na razie
wystarczał sam jej obraz - świadomość, że była przy nim. Nie mógł się
doczekać, aż otworzy oczy i spojrzy nimi na świat. Ach, a myśl, że to on będzie
pierwszą osobą, jaką ona ujrzy, radowała go. Zadowolony z obecnego
widoku, zaśmiał się cicho. Kobieta zmarszczyła delikatnie nosek przez sen. Dotknął lśniącego pasma jej
włosów. Bawił się nim dłuższą chwilę. Bezsilny nachylił się nad jej
twarzą. Z początku jedynie musnął jej wargi. Widząc, że nie reaguje w żaden
sposób, zaczął łapczywie pieścić jej wargi. Zabawiał ją w ten sposób
dłuższą chwilę. Odkleił się od niej, gdy dostrzegł kątem oka, że mruga
delikatnie.
- Głowa mnie boli -
szepnęła. Zaśmiał się, a ona odpowiedziała mu uśmiechem. Pocałowała go w
oba policzki, a następnie wstała z łóżka. Brunet w dalszym ciągu wpatrywał się
w jej twarz. Usiadł na krawędzi łóżka i przeciągnął się
niemrawo. Blondynka wyciągnęła z szafy przygotowany wcześniej strój i
ruszyła stronę wyjścia z sypialni. Rzuciła chłopakowi ostatnie
spojrzenie i ruszyła w stronę łazienki śmiejąc się przy tym. W tym czasie
Blaise przyszykował strój dla siebie i ruszył ku drugim drzwiom, które
znajdowały się w pokoju. Spodnie i koszulę rzucił na ziemię, a sam wszedł
pod prysznic wcześniej zdejmując z siebie bokserki.
- Ja idę. Spotkamy się
za trzy dni. - Usłyszał zza drzwi. Wycierał mokre włosy w ręcznik. Ubrany
wyszedł z łazienki, aby pożegnać się z dziewczyną.
- Będę punktualnie o
dziewiętnastej trzydzieści. - Musnął jej uroczy nosek i przytulił ostatni
raz. Dziewczyna westchnęła posyłając mu kolejny uśmiech.
- Tak jak ostatnio?
- To było zaplanowane -
odparł speszony. - Odwiedzę dzisiaj Smoka. Ugadam się z nim, może pojedziemy
razem z nimi. - Dodał.
- Jak chcesz. Na pewno
się ucieszy, że nie będzie musiał sam znosić kaprysów Anny. – Wzdrygnął się
słysząc imię narzeczonej kumpla. Żmija, pomyślał przelotnie.
***
Budząc się, miał
czasem wrażenie, że obok niego leży ona. Smyrga go swoim ciepłym oddechem.
Łaskocze delikatnymi lokami. Mając zamknięte oczy, przesuwał dłoń
powolnej części łóżka. Ciepłe miejsce, dawało mu złudną myśl, która wprawiała
go w stan wspomnień. Prawda, która kazała mu otwierać oczy. Anna - jego
narzeczona. Wychodziła wcześnie, wcześniej niż on wstawał. Pozostawiała po
sobie jedynie zapach jaśminowych perfum oraz ciepło po drugiej stronie. Miał
tego pecha, że była zawsze, gdy wracał po pracy. Nie kochał jej. Zgodził się na
ten związek ze względu na matkę. Nie mogła znieść myśli, że Hermiona nie żyje.
Rozgoryczona stratą jej i męża, nie była już w stanie patrzeć na jego melancholijny
stan. Kochał ją, jej wybór był trafniejszy niż ojca. Choć wiedział, jak mogłoby
się to skończyć, gdyby ONA żyła. Anna nie była zła. Związek nie był udany. Ona
zgodziła się na to, gdyż miała z tego zyski. Była jedną z niewielu poddanych
Czarnego Pana, która została całkowicie oczyszczona z zarzutów. On był
przystojny, bogaty i odpowiednio ustabilizowany. Odpowiadało jej to - wiedział
o tym. Pociągał ją - może nawet by coś z tego było, gdyby nie jej charakter.
Mała cząstka chamstwa, ironii, egoizmu była w niej ukryta - zbyt często ją
ukazywała. Nawet w jego stosunku. Czasem miał ochotę jej przywalić - mocno,
porządnie… Nigdy by jej, jednak nie uderzył - nie akceptował przemocy względem
kobiet - nawet tych naprawdę wkurwiających. Pamiętał, jak ojciec bił matkę.
Stosunkowo rzadko, jedynie gdy Voldemort był załamany - szukał córki długo. Gdy
Hermiona odnalazła własne miejsce, wszystko się uspokoiło. Czarny Pan stał się
lepszy - był namiastką „dobrego” człowieka. Można było powiedzieć, że jego
świat nabrał kolorów. Jakby ktoś rozlał farbę na jego kartę. Kochał ją - wciąż.
Zawsze tak będzie. Dopóki nie zapomni żaru, który rozlewał się po jego ciele za
sprawą dotyku jej zimnych palców. Dopóki będzie pamiętać czekoladę, zapach,
który będzie jego - jedynie jego. Ciepła, wrząca, cieknąca, rozpływająca,
parząca, słodko-gęsta czekolada.
***
Powstrzymywał się, aby
nie wbiec do tej pieprzonej sypialni i nie wyrzucić z niej Anny siłą.
Dziewczyna od dziesięciu minut powinna się już znajdować na dole. Powinni być
już w drodze do Diabła i Yuko.
- Niech ona się, kurwa
pośpieszy - warknął. Zirytowany, posłał znużone spojrzenie drzwiom. Stał na
ganku. Był ciepły październikowy wieczór, tak piękny, iż był niemal pewien, że
zacznie padać. Londyn - piękne miasto kojarzone z elegancją i deszczem. Ach, to
te klimaty, działał na niego jak płachta na byka. Jakby na to nie patrzeć,
wszystko go ostatnio wkurwiało. Od jaśminowych perfum, po jaśminowy płyn do
mycia, kończąc na jaśminowym proszku do prania i odświeżaczu powietrza! Zdaje
mi się, czy coś tu jest nie tak?! - zastanawiał się.
- Jak wyglądam? - Nie
patrząc na dziewczynę, pociągnął ją w kierunku limuzyny. Bez patrzenia mógł
stwierdzić jaki kolor ma jej suknia - jaśminowy. Choroba, nienawidził tego
koloru. Wyblakły żółty, brudny biały, delikatna żółć - wszystko jedno, jaki to
miało odcień! Bynajmniej nie pasował do tej dziewczyny. Otworzył drzwi od
wieczornego transportu, miał za miar przepuścić swoją partnerkę przodem, gdy
przed oczami mignął mu karminowy materiał. Zesztywniał i chwycił Annę za
ramię. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się promiennie.
- Prawda, że jest
śliczna? Znalazłam ją w kartonie na strychu - zaszczebiotała. Kobieta może i
prezentowała się przyzwoicie, ale nieodparta myśl, że gdzieś już widział tę
suknię, nie dawała mu spokoju. Dziewczyna dalej stała uśmiechając się
promiennie. Jej długie, czarne włosy zakręcone były w wielkie spiralne fale.
Sztywnie spryskane lakierem, były upięte na czubku głowy. Śniada cera, kare
oczy i usta przejechane krwistą szminką. W uszach lśniły się srebrne perełki,
szyję zdobił naszyjnik. Duży dekolt sukni uwydatniał jej niewielki biust -
prostowała się, aby móc zwrócić na siebie jeszcze większą uwagę. Talia została
ściśnięta gorsetem. Kotary falban opadały do ziemi. Delikatnie falowały pod wpływem wiatru. Draco uparcie wpatrywał
się w górną część kreacji. Szarymi oczami oszukiwał czerwonej kokardki.
Uśmiechnął się perfidnie odnajdując ją. Dotknął palcami srebrnej agrafki, którą
wpiął osobiście wraz ze szkarłatną wstążeczką parę lat temu. Wtapiała się w
falbany sukni. Jedynie blask srebra w świetle pozwalał mu ją odnajdywać.
- Wrócisz do domu,
ściągniesz to, co masz na sobie i założysz coś „normalnego”- warknął.
- Dlaczego? – zdziwiona,
wyrwała się z jego uścisku.
- Masz na sobie suknię
z jedwabiu z dodatkiem wstawek i koronkowych falban, które ponętnie okalają
ciało. Nie to ciało. Sprostując, masz na sobie suknię córki Toma Riddle -
wysyczał jej do ucha. Dziewczyna wzdrygnęła się. Wyciągnął z kieszeni marynarki
paczkę papierosów, gdy odwrócił się w stronę posiadłości dostrzegł przez
otwarte drzwi, jak Anna biegnie po schodach zrzucając ze stóp szpilki. Zaśmiał
się perfidnie, przestał gdy przypomniał sobie Hermionę kręcącą piruety w tej
sukni podczas balu. Jej słodki uśmiech, uzmysłowił mu, że zawsze będzie
porównywać kobiety do niej - niezależnie od wszystkiego.
***
Diabeł patrzył na Yuko
z dziwnym blaskiem w oczach. Ta odpowiadała mu delikatnym rumieńcem i
dyskretnym uśmiechem. Palcami bawiła się blond włosami. Zarumieniła się jeszcze
bardziej, gdy dostrzegła jak chłopak tasuje ją wzrokiem. Jej zwiewna kreacja
sięgała za kolana, ponętnie odsłaniając pozostałą część nóg. Zielono-zgniły
materiał, delikatnie przylegał do jej ciała, idealnie podkreślając wcięcie w
tali. Duży dekolt wiązany na szyi przyciągał uwagę, którą odwracał czarujący
uśmiech - jej atut. Młoda para nie zwracała uwagi na pozostałą dwójkę
czarodziei w limuzynie. Młody Malfoy, wciąż uśmiechał się do narzeczonej w
kpiący sposób. Dziewczyna siedziała sparaliżowana. Nie była w nastroju, nawet
obrazić Yuko - co było jej definitywnym hobby. Czarne oczy wlepiła w szybę.
Pustym wzrokiem, wpatrywała się w ulicę, które pustoszały. Przebrana, miała na
sobie jaśminową suknię - z wcięciem w łódkę. Dekolt, jak i cały materiał zdobiły
białe koraliki. Pasowały do jasnego odcieniu kreacji i długości, ale nie do
niej. Suknie była do kostek i Draco wiedział, czym może się to skończyć.
Zdezorientowanie tylko pogłębiało bagno, w którym już trwała Anna. A ona sama,
czuła się dziwnie. Wciąż, miała wrażenie, że delikatny materiał czerwonej sukni
dotyka, pieści jej ciało. Czuła się w niej pewnie i pięknie. Zadrżała, gdy
przed oczami pojawił jej się obraz karminowego odcieniu. Soczysty szkarłat -
przypominał krew. Płynną, wrzącą, rozlaną i chaotycznie szukającą
ujścia. Spojrzała na dłoń. Zacisnęła pięść, którą zasunęła suwak od
sukni. Dłonie, którymi potknęła każdej falbany. Delikatnej falbanki. I ten
zapach, który rozniósł się, gdy zadowolona spoglądała na odbicie w lustrze.
Czekolada. Poczuła ją już w chwili, gdy znalazła pudło na strychu. Pamiętała
jak otępiała ściągała z siebie materiał. Ostrożnie, żeby jej nie porwać -
szybko, aby mieć to już za sobą. Siedząc teraz w siedzeniu obitym skórą, czuła
się dziwnie. Spojrzała na Dracona. Wciąż posyłał jej ten kpiący uśmiech.
***
Posiadłość była duża.
Starannie wyrobiona z marmuru. Gładkie, bielusie ściany rzucały się w oczy,
dając pozytywne wrażenie. Duże okna w gotyckim stylu pasowały idealnie ze
złotymi obramowaniami. Zaczarowane, pokazywały to co mijający ludzie chcieli.
Drzwi frontowe wykonane były z ciężkiego, ciemnego drewna z mosiężnymi
dodatkami. Całość prezentowała się elegancko, staromodnie i bogato. Uroku
dodawały białe żonkile, które podtrzymywane dzięki magii zaaklimatyzowały
się w tym ogrodzie. Kwitły cały rok - niezależnie od pogody. Wnętrze
posiadłości zaimponowało przybyłym czarodziejom. W prawdzie pokazane im zostało
tylko hol, Salę Balowa i Salę Uzupełniająca - oba pomieszczenia zaczarowane
tak, aby wszyscy goście mogli się bez trudu pomieścić. Jedzenie podawały
skrzaty. Szampan krążył na tacach w powietrzu. Muzyka dobrana odpowiednio,
nadawała nastroju. Goście rozmawiali ze sobą nawzajem, Minister witał się wciąż
z przybywającymi, a Potter i jego żona robili furorę - po raz kolejny. Draco
prychnął. Jego narzeczona była uczepiona jego ramienia, nieobecna duchem
zaczynała go irytować. Diabeł i Yuko byli jedyną z przybyłych już par,
które przytulone kołysały się delikatnie. Przewrócił oczami. Chwilę później
dostrzegł, jak przez frontowe drzwi wchodzi Ronald Weasley. Uśmiechnął się
widząc jego zacięty wyraz twarzy. W lepszym humorze wziął z latającej tacy
szampana. Miał ochotę na coś mocniejszego, ale z tym postanowił poczekać do
przemówienia Ministra. Wyswobodził się z ucisku Anny i ruszył ku barowi do Sali
Uzupełniającej. Zmieniając pomieszczenia dostrzegł, iż służba zamyka za
ostatnim przybyłym drzwi.
Usiadł przy barze koło
Weasleya. Rudowłosy był najwidoczniej załamany świadomością zbliżających się
rozgrywek.
- Weasley, nie spieprz
sprawy. Postawiłem na Bułgarów, znowu - zaczął rozmowę. Mężczyzna nie
odpowiedział mu. Jedynie rzucił wściekłe spojrzenie i poczerwieniał na twarzy -
standardowo. Otwierał właśnie usta, aby jakoś mu dokuczyć, ale blondyn wziął
kieliszek z trunkiem i ruszył wolnym krokiem powrotem do sali obok.
- Cieszę się, że mogę
tego wieczoru gościć tyle osobistości świata czarodziei. Począwszy od wielkiego
Harrego Pottera - oklaski- i jego uroczej małżonki, po trenera naszej
reprezentacji Ronalda Weasleya i innych, a wszystkich tu zgromadzonych. -
Sztuczne uśmieszki, oklaski i te inne. Kochał to. Oparł się plecami o ścianę.
Oczywiście przy nim od razu pojawiła się Anna. Wciąż w tym stanie
„nieobecności”- zirytowała go do reszty. Kątek oka dostrzegł, że Potter kłania
się nisko, zyskując tym kolejne owacje. Skrzywił się niezmiernie.
- Chciałbym, aby… -
Minister przerwał. Nie mógł zobaczyć jego miny, miny kogokolwiek. Wszystkie
światła w całej posiadłości zgasły. Poczuł, jak magiczna siła wyrywa mu zza
paska różdżkę - nie tylko jemu - i rzuca przedmiot na parapet jednego z okien,
słyszał brzęk obitej szyby. Doszedł do niego damski pisk i słowa właściciela:
- Proszę o spokój!
***
Jak na komendę,
uspokoili się wszyscy zebrani - ale nie za pomocą wrzasku Ministra. Wszyscy zwrócili
uwagę na trzy światła. Maleńkie drobinki latające w ciemności – oświetlały,
niektóre obszary sali i pozwalały na ujrzenie, niektórych twarzy. Zielone
światło leciało ku niemu. Ludzie wydobyli z siebie westchnienie, a światełko
usiadło na nosie Draco. Czerwona drobinka wojowniczo krążyło przy Potterze, a
niebieskie przy starszych ludziach, których Smok osobiście nie znał.
Blondyn z zaciekawieniem wpatrywał się w COŚ. Miał wrażenie, że iskra
specjalnie przyleciała do niego. Chciał dotknąć ją opuszkiem palca, ale Anna
oczywiście otrząsnęła się z transu.
- Zostaw mojego męża! -
Wydarła się na całe gardło i zaczęła nim szarpać we wszystkie strony. Drobinka
natychmiast odleciała. Mknęła ku Weasleyowi, który oczywiście wywalił się nie
pozwalając osiedlić się iskrze. Ta najwidoczniej rozwścieczona podleciała do
pozostałych. Wirując razem, zniknęły, a światło zapaliło się natychmiast.
Dostrzegł, iż wszystko uspokoiło się. Westchnął. Ludzie zaczęli podchodzić do
środkowego okna, aby wziąć różdżki, które tam leżały.
- Ginny! Ginny! -
Usłyszał wrzask Pottera, który potrząsał nieprzytomną żoną. Zapanował gwar i
chaos, gdy ludzie dostrzegli również martwe ciało Luny Lovegood pod jednym z
okien.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz