Zwiesiłam nogi w dół.
Ujęłam dłońmi korę drzewa i siedziałam spokojnie. Po mojej twarzy błąkał się
uśmiech wyższości. Nie byłam w stanie go opanować, widząc jak Potter stoi nad
moim grobem z łopatą. Oparłam głowę o pień i wpatrywałam się jak przeklina na
wszystko i wszystkich. Obok niego stał czarnowłosy mężczyzna - musiał być
niewiele starszy od niego, bądź też w tym samym przedziale wiekowym. Nawet z
tej odległości, byłam w stanie dostrzec jego piękne piwne oczy. Była jednak
jedna rzecz w nim, która przyprawiała mnie o mdłości - szczery do bólu uśmiech.
Skrzywiłam się, widząc to. Poprawiłam włosy, które opadły mi na czoło. Dzisiaj
byłam ubrana w białą sukienkę z bawełny. Przylegała do moich krągłości i
ponętnie odsłaniała kark. Na to narzucony miałam czarny płaszcz. Było parno,
ale granatowe chmury plątały się mimowolnie po niebie. Westchnęłam przeciągle,
gdy Potter po raz kolejny podejmował próbę, podważenia pokrywy grobu. Była
nienaruszona, bez jakiejkolwiek skazy - naprawiłam ją. Gdy obudziłam się ponad
dwa tygodnie temu w trumnie, jakieś dziesięć metrów pod ziemią, miałam jedynie
ochotę na zaczerpnięcie świeżego powietrza.
- Harry, nie módl się,
a rozwal to z różdżki. Łopatką pobawisz się w piaskownicy innym razem. –
Uśmiechnęłam się. Nie mogłam się doczekać jego miny. Dostrzegłam jak koniuszek
jego różdżki, zaczyna się żarzyć na czerwony kolor. Przejechał delikatnie po
powierzchni płyty nagrobkowej. Grób pękł na pół. Pokrywa opadła na trawę. Dumny
z siebie Potter, zanurzył łopatę w błotnistej ziemi. Chłopak obok niego nawet
nie drgnął.
Ziewnęłam. Od
parunastu minut, Wybraniec babrał się w mokrej ziemi. Kopał coraz zachłanniej,
aż w końcu jego czupryna znikła z mojego punktu widzenia. Zszedł na jakieś pięć
metrów pod ziemią. Na powierzchnię wyrzucał ziemię, która okalała teraz
sąsiednie groby. Wywróciłam oczami - jaki on jest żałosny. Spojrzałam w dół.
Siedziałam na gałęzi jednego z pokaźniejszych dębów. Jego złote liście jakoś
mnie maskowały, ale nawet jeśliby mnie zobaczyli, to nic by się nie stało. Pod
drzewem rosły kwiaty. Nie wiedziałam jakiego były rodzaju, ale ich
śnieżno-białe płatki mnie przyciągały. Były takie czyste, nieskażone, delikatne
i nieświadome niczego. Takie maleńkie płatki ze zgniło-zielonymi liśćmi w
kształcie serc. Zaczęłam zawijać na palec jeden z moich brązowych loków.
- Coś mam! - ryknął
Potter. Triumfalnie uniósł łopatę do góry, dzięki czemu było widać jej
koniuszek.
- Fałszywy alarm, to
tylko deska - mruknął. Czyli natrafił już na pozostałości trumny. Gdy się
obudziłam, a moja ręka odnalazła różdżkę, rozwaliłam drewnianą szkatułę jednym
zaklęciem. Niestety ziemia zasypała mnie na parę dobrych minut i prawie się
udusiłam. Magiczne trumny miały jedną zaletę - ciało, które się w niej
znajdowała, nie rozkładało się. Zostawało w stanie nienaruszonym. Ta sztuka
opierała się na Czarnej Magii - zaklęcia rzadko używano, ale było popularne
wśród znanych osobistości i pyszałków. Na szczęście mnie również pochowano w
ten sposób, inaczej mój powrót, by się nie udał.
- Kop dalej, kop -
powiedział jedynie chłopak. Uparcie obserwował otoczenie.
- Ale entuzjazm, Tom -
warknął Wybraniec. W jego głosie dudniło zmęczenie. W głowie widziałam jego
obraz - spocony, umorusany, stękający. Prawdziwa rozpacz.
- Znaleźli Rona? -
odezwał się nagle brunet, którego Potter nazwał Tomem. Zapadła chorobliwa
cisza.
- Nie - odparł. Jego
złość i zmęczenie ustąpiło żalowi i goryczy.– Prawdopodobnie już go zabiła -
dodał. Raptownie wściekłość, stała się namacalna w jego wykonaniu. Tom nie
wydawał się być tym poruszony. Stał dumnie z rękoma włożonymi w kieszenie
spodni. Miał na sobie białą koszulę i niechlujnie zarzuconą marynarkę -
wyglądał kusząco, ale nie w moim typie. Zbyt arogancki, pożarlibyśmy się
żywcem. Nawet w łóżku by nam nie wyszło - wygląda na typ uparty. Moja żądza
dominacji by nas gubiła - a i trzeba by go jeszcze zabić, a szkoda.
Uśmiechnęłam się złowieszczo.
- Znalazłem tabliczkę!
- wrzasnął przeraźliwie Potter.
- Czekolady?
- Czy ty musisz myśleć
tylko o żarciu? - Nie wyglądał na łakomczucha. Miał szczupłą sylwetkę, ale
marynarka układała się na zarysowanych mięśniach.
- Dobra, pochwal się,
że potrafisz czytać - odwarknął.
- „Wsadź to do gęby,
przeżuj i połknij ty pieprzony penetratorze mojego grobu!”- zacytował. Brunet
pochylił się nad dziurą, którą wykopał Potter.
- No i na co czekasz?
Panienka Ciemności, wydała ci polecenie - zaśmiał się. Zirytował mnie sarkazm,
którym przeciekała jego wypowiedzi, ale przemilczałam to.
- Zamknij się! Chyba
widzę zarys trumny! - Uderzył łopatą w ziemię. Usłyszałam dźwięk łamanego
drewna.
- I co, Potter? Jej
złowieszcza uroda cię onieśmieliła - prychnął Tom. Przez dłuższy czas panowało
milczenie. W końcu brunet, ponownie schylił się i zajrzał do grobu.
- O, Kurwa - warknął
jedynie. O, tak. Skrzynia była pusta i rozwalona.
***
Zaśmiałam się. Głośno,
donośnie. Wiedział, gdzie jestem. Ten chłopak, wiedział do początku. Wyczuł
moją obecność, a teraz wpatrywał się we mnie. Miał tępy wzrok, uparcie doszukiwałam
się w nich strachu - ale niczego prócz niedowierzania nie było. Coś na wskroś
niemocy. Obluzuje usta językiem. Pokazuje białe zęby. Karmione usta,
wykrzywiają się w cyniczny uśmiech. Potter stara się wygramolić z dołu. Nie
spuszczam wzroku z Toma.
- Gdzie Ron?! - Ten
krzyk budzi nas z transu. Śmieję się jeszcze głośniej. Biedny Potter, myślę. Ma
podartą koszulę. Błoto na twarzy. Czarne plamy na ubraniach. Włosy potargane, a
cała skóra przepocona. Wybraniec dyszał ciężko, dostrzegł mnie dopiero
przed chwilą, ale uczucia buzowały w nim jak szalone. Zachichotałam.
- Nie żyje - syczę.
Oczywiście nie odróżnia tego kłamstwa od prawdy. On będzie martwy - już
niebawem. Pozwalam, aby Potter rzucił się na mnie z brudnymi łapami. Spadam z
drzewa wraz z nim. Siada na mnie okrakiem i trzyma za szyję. Dusi, ale wciąż
się uśmiecham. Boli, ale milczę.
- Nie żyje - znów
syczę, ale teraz w mowie węży. Chyba mnie zrozumiał. Czułam jak mocniej zaciska
ręce. Leżałam spokojnie. Przeczesywałam myśli obojga, gdy oni byli pewni, że są
górą. Zmrużyłam oczy. Rozwarłam delikatnie wargi. No choć, przeszło
mi przez myśl. Pottera, odciągnął ten chłopak, co z nim przyszedł.
- Spoko, stary, kobiet
się nie bije. - Złoty Chłopiec zdawał się go nie słyszeć. Szarpał się, wił, siarczyście
klnąc. Wstałam, machnięciem różdżki sprawiłam, iż moje ciuchy znów były czyste.
- Nie wyżyte dziecko-
wymruczałam. - A właśnie. Potter, masz jeszcze czekoladę?
***
Zanurzyłam usta w
gorzkim płynie. Bursztynowa ciecz, wypełniła mój przełyk, nieskutecznie
przepijając rozum. Westchnęłam rozkosznie. W sąsiednim pokoju darł się Weasley.
Powiesiłam go na żyrandolu, który wzmocniłam zaklęciem. Wisiał tak od trzech
godzin, a mnie wciąż nie znudziło się, wsłuchiwanie w dzikie wrzaski. Były
muzyką, piękną balladą. Widok jak z nosa cieknie mu krew. Jak krople szkarłatu,
skapują na panele, pozostawiając po sobie ślad. Ponownie wzdycham. Przesiąka
mnie dziwna euforia.
Tak rzadko coś mi się
śniło. Sen zawsze był lekki, drażliwy, a nie tak jak dawniej - spokojny,
rytmiczny, a nawet przyjemny. Stał się udręką, wiedząc, że Draco pieprzy się, z
jakąś kurwą o rozumie pustaka. W takich chwilach, dziewczyna może myśleć tylko
o jednym, a właściwie to fantazjować, o gorącym seksie z obiektem
„westchnień”. Kurwa, wódka źle na mnie działa - nie opija mnie, ale rozwija
moją erotyczną stronę. Na szczęście Weasley, nie musi się martwić o swoje
dziewictwo - jestem nawalona, ale nie chora. Za pomocą różdżki, włączyłam
radio. Ostre brzmienie, zagłuszyło tego histeryka. Na czym to ja skończyłam? A
tak - dziewczyna mojego pokroju może myśleć tylko o dwóch rzeczach. O zabijaniu
i rozkoszy fizycznej - tą psychiczną oszczędzimy sobie. Ale żadne czyny nie są
warte prawdziwych słów, prawdziwych. Bo nie ma niczego piękniejszego, niż wyznanie
z głębi siebie - pff! Zaraz się porzygam. Przyłożyłam dłoń do klatki
piersiowej - tam gdzie powinno być serce. Nie było go tam, dosłownie. Diabeł
musiał przypieczętować umowę. Moje serce znajdowało się po prawej, a nie po
lewej stronie. Musiałam przelać dwadzieścia osiem litrów krwi, pochodzenia
każdego. Z podziałem na grupy, morale, szlamy, mugoli… Dopiero po
wypełnieniu tego zadania miałam stać się naprawdę wolna. Coś za coś. Żądza,
staje się jednak coraz większa. Rośnie pożądanie krwi, cierpienia -
uzależnienie. Spuściłam głowę. To już nie byłam ja. Ani Hermiona Granger, ani
Hermiona Riddle - nie pasowałam już do żadnej z tych postaci. Była trzecią
wersją jednej osoby - najgorszą wersją.
Gdybym była szlamą….
Naprawdę tego
chciałam. Tego cudownego dotyku na skórze. Pieszczot spod jego palców. Zimnego
oddechu na spoconym karku. Muśnięć na bladej, nagiej skórze. Czuć żar, płynną
namiętność. Całusy, rozchodzące się z każdym westchnieniem, jękiem, piśnięciem.
Jego język w moim gardle. Dzikość, tak namacalną. Gorący pocałunek, który
przynosi tyle szczerości, pragnienia, swobody. Poczuć to wszystko raz jeszcze.
Dociekliwe dłonie na brzuchu. Twarz przyciśniętą do mojej klatki piersiowej,
dłonie, obejmujące mnie ze wszystkich sił. Piękne, ale puste, pełne bólu i
niezrozumienia - o odcieniu bladym, jak najbledsza szarość - jego oczy, szare
oczy.
***
To było wiele. Jedna
fantazja za dumę. Nawet jedna gorzka łza - ale tylko jedna, maleńka. Pojawiła
się w kąciku mojego oka, a ja natychmiast ją starłam. Następne już się nie
pojawiły. Bo powstała jedynie wściekłość. Była namacalna, była moja - należała
po prostu do mnie. Dla mnie, nagle wszystko umilkło. W napływie myśli, rzuciłam
radiem o ścianę, Weasley przeraźliwie zawył, a ja zaczęłam siarczyście
przeklinać. Uspokoiłam się, gdy specjalnie wbiłam różdżkę w dłoń. Zaklęciem,
zakończyłam ją ostro. Zachłysnęłam się powietrzem. Krew spływała swobodnie z
ręki. Zlizałam ją językiem, pojawił się kolejny strumień - spływa swobodnie. Z
kamienną twarzą weszłam do salonu. Rudy wciąż widział głową w dół.
- Jesteś straszna -
żalił się. Widząc mój wzrok, zamknął się od razu. Znów byłam pusta. A strasznym
tego skutkiem było wywalenie Weasleya za okno. Jego rozbryźnięte na asfalcie
ciało, było niczym obraz zapełniony głębokim sensem. A miał nauczyć się sztuki
latania.
***
Oparłam się o
balustradę balkonu. Czy ja się naprawdę zmieniłam? Stałam się bardziej
nienormalna od Hermiony Riddle? Byłam więcej, niż potworem - z tego zdawałam
sobie sprawę. Miało być pięknie, może nawet kolorowo? Pode mną zbierał się tłum
ludzi. Syreny policji… Ronald Bilius Weasley zakończył życie. Jako mokra plama
na japońskiej ulicy w Tokio. Przeszedł mnie dreszcz podniecenia. Śmierć jest
taka oczywista. Niesie ze sobą tyle realizmu, prawdy, żałosności. Żarty na
obcasach. Poszłabym do kina, albo zjadła sernik z bakaliami. Cóż za cudowna
żenada. Ciekawe jak szybko zidentyfikują ciało…
***
Nie wiem, co się ze
mną dzieje. W przeciągu ostatnich dwunastu godzin zabiłam już trzy osoby, ach i
byli to menele z ulicy. Lepiej, żywcem ich zadźgałam tępą różdżką. To tak
jakbym kazała Krzywołapowi aportować patyk. Zaraz, zaraz, czy ja o czymś
nie zapomniałam? Mój kot. Mój kot o karmelowej sierści, dzikich ślepiach,
grubym cielsku i leniwym usposobieniu. Załamałam ręce, był w posiadłości
Malfoya…Szlag człowieka szczeli. Ja nie wiem, co to za fatum. Przecież, jak
natrafię na tą łajzo-fretkę, to zajebię. Już nie mówiąc o tym pustaku - jego
żonci. Zabiłabym zdzirę, gdyby była tego warta. A sposobów jest milion…
Zamknąć dziwkę w
katakumbach pod Paryżem i niech, kurwa podziwia labirynt. Albo niech jej
Smoczek odgryzie język przy pocałunku, albo szyję przy pieszczotach. Można też
przywalić z łokcia w szczękę, ochlać i zwalić ze schodów - równie pijana fretka
mogłaby ją zdeptać żywcem. Albo lepiej, nasłać na nią Hagrida na motorku - subtelnie
i z klasą. Zadźgać patykiem i rzucić krasnoludkom na pożarcie. Najlepiej
jednak, byłoby, gdyby Voldzio zza światów zrobił jej serię wstrząsów
piorunem. Ach, ta moja wyobraźnia.
Co ja to miałam
zrobić? A, zabrać kota, ale to zaraz.
***
Udałam się na nocną
przechadzkę po Hogwarcie. Niebywale ciężko było mi włamać się na teren szkoły,
ale udało mi się to szczęśliwym trafem. Była trzecia w nocy i panował spokój.
Pojedyncze obrazy pochrapywały, a inne zagłębione były w cichym śnie. Duchów
również nigdy nie było. Podłoga wydawała ciche odgłosy, zatrzymałam się przy
jednym z portretów założycieli szkoły. Salazar za młodu był bardzo przystojny.
Świetny przykład prawdziwego arystokraty. Mężczyzna obudził się, stałam
naprzeciwko niego. Posłała mi uśmiech godny czysto krwistego czarodzieja.
Skinęłam głową i również pokazałam swój wredny uśmieszek. Szłam wolno, raczej
niespiesznie. Będąc coraz bliżej gabinetu Minerwy, słyszałam przytłumione
szepty. Za filarem stała dwójka nastolatków. Jakieś szesnaście lat. Słysząc
odgłosy, mogłam stwierdzić, że się tam pieprzą, a nie żegnają na noc. Z
zawiścią do nich podeszłam.
- A kuku -
zaszczebiotałam. Rzuciłam na nich zaklęcie wyciszenia i unieszkodliwiłam - ich miny
byłby bezcenne.
Stojąc przed gabinetem
żelaznej dziewicy, zachichotałam. Musiałam bawić się różdżką dłuższą chwilę.
Gabinet był dobrze strzeżony. Drzwi ustąpiły, ale musiałam być ostrożna. Za
kamienną ścianą znajdowały się drzwi do sypialni staruchy. Klucz musiałam
znaleźć szybko.
***
Będąc tu ostatnio,
odkryłam, że gabinet Sewerusa wciąż istniał. Został zamknięty na zwykły
mugolskie klucz i zabezpieczony, żeby nie dało się go otworzyć żadnym zaklęciem
- dobre, ale jeśli wiesz, o co chodzi, to jesteś górą. Podejrzewałam, że
pomieszczenie było w nienaruszonym stanie wraz z kurzem. W głowie coś mi
podpowiadało, że woźny znalazł już spetryfikowaną dwójkę. Dyrektorka mogła się
tu pojawić w każdej chwili, a ja musiałam zwędzić eliksir, który Snape musiał ukryć
w moim pokoju. Musiałam go, kurwa mieć. Nawet za cenę życia, wolności.
***
Zniknęłam w
płomieniach zielonego ognia, gdy grono nauczycielskie wkroczyło do gabinetu.
Pomachałam im entuzjastycznie dłonią i zniknęłam. W prawdzie nie byłam pewna
daty ważności proszku Fiuu, ale zaryzykowałam. Zanim się rozpłynęłam,
dostrzegłam również twarz Nevilla Longbottoma - i przypomniała mi się Nagini.
Moja biedna, kochana Nagini. Skurwiel za to odpowie.
W każdym bądź razie,
wywar, który ważyłam już w japońskim hotelu miał być gotowy za siedem godzin. A
Krzywołap wciąż był u fretki. Zacisnęłam pięści. Dochodziła piąta rano. Kot
powinien być jeszcze w domu - zwykle wybierał się o świcie po zdobycz, krążył
przeważnie wokół domu, ale z tym zwierzęciem zawsze jest jakiś problem.
Na dworze padał
deszcz. Gęste krople, uderzały o moje ciało. Włosy pofalowały mi się jeszcze
bardziej i przyległy do mojej twarzy. Robiło się coraz jaśniej, ale słońca
dalej nie mogłam dostrzec na horyzoncie. Moje buty uderzały o chodnik,
obcasy wydawały swój naturalny odgłos. Płaszcz przemókł, a biała bluzka pod
spodem, przylepiła się do mojego ciała. Jeansy również nie były miłe w dotyku.
Z łatwością włamałam się do posiadłości Malfoya - ta droga już mi
zbrzydła. I jak tu nie zwariować?
***
Mój śliczny, rudawy
kotek siedział na jego kolanach. Draco miał zamknięte oczy, niewiele się
zastanawiając, ruszyłam w ich kierunku. Krzywołap, bacznie mnie obserwował
ślepiami. Zamruczał, gdy delikatnie ściągnęłam go z blondyna. Wbił pazurki w
moją bluzkę i łapczywie się we mnie wtulił. Był gruby i ciężki, ale wciąż
kochany i tylko mój.
- Tak za tobą
tęskniłam - wyszeptałam do kocura. Jego futro było ciepłe i miłe w dotyku.
Pachniał Londynem i deszczem. Spojrzałam na szarookiego. Oddychał spokojnie,
nieświadomy niczego. Podeszłam bliżej. Nie mogąc się oprzeć, puściłam kota i
nachyliłam się nad nim. Musnęłam ustami jego zimne wargi. Po moim ciele,
rozprowadzać się zaczęła fala gorąca. Dłonią przejechałam po jego blond
czuprynie. Nagle silne ręce oplotły mnie i przyciągnęły do siebie łapczywie.
Przylgnął do mnie i pogłębił pocałunek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz