czwartek, 2 sierpnia 2012

Księga druga - rozdział 5


Zwiesiłam nogi w dół. Ujęłam dłońmi korę drzewa i siedziałam spokojnie. Po mojej twarzy błąkał się uśmiech wyższości. Nie byłam w stanie go opanować, widząc jak Potter stoi nad moim grobem z łopatą. Oparłam głowę o pień i wpatrywałam się jak przeklina na wszystko i wszystkich. Obok niego stał czarnowłosy mężczyzna - musiał być niewiele starszy od niego, bądź też w tym samym przedziale wiekowym. Nawet z tej odległości, byłam w stanie dostrzec jego piękne piwne oczy. Była jednak jedna rzecz w nim, która przyprawiała mnie o mdłości - szczery do bólu uśmiech. Skrzywiłam się, widząc to. Poprawiłam włosy, które opadły mi na czoło. Dzisiaj byłam ubrana w białą sukienkę z bawełny. Przylegała do moich krągłości i ponętnie odsłaniała kark. Na to narzucony miałam czarny płaszcz. Było parno, ale granatowe chmury plątały się mimowolnie po niebie. Westchnęłam przeciągle, gdy Potter po raz kolejny podejmował próbę, podważenia pokrywy grobu. Była nienaruszona, bez jakiejkolwiek skazy - naprawiłam ją. Gdy obudziłam się ponad dwa tygodnie temu w trumnie, jakieś dziesięć metrów pod ziemią, miałam jedynie ochotę na zaczerpnięcie świeżego powietrza.
- Harry, nie módl się, a rozwal to z różdżki. Łopatką pobawisz się w piaskownicy innym razem. – Uśmiechnęłam się. Nie mogłam się doczekać jego miny. Dostrzegłam jak koniuszek jego różdżki, zaczyna się żarzyć na czerwony kolor. Przejechał delikatnie po powierzchni płyty nagrobkowej. Grób pękł na pół. Pokrywa opadła na trawę. Dumny z siebie Potter, zanurzył łopatę w błotnistej ziemi. Chłopak obok niego nawet nie drgnął.
Ziewnęłam. Od parunastu minut, Wybraniec babrał się w mokrej ziemi. Kopał coraz zachłanniej, aż w końcu jego czupryna znikła z mojego punktu widzenia. Zszedł na jakieś pięć metrów pod ziemią. Na powierzchnię wyrzucał ziemię, która okalała teraz sąsiednie groby. Wywróciłam oczami - jaki on jest żałosny. Spojrzałam w dół. Siedziałam na gałęzi jednego z pokaźniejszych dębów. Jego złote liście jakoś mnie maskowały, ale nawet jeśliby mnie zobaczyli, to nic by się nie stało. Pod drzewem rosły kwiaty. Nie wiedziałam jakiego były rodzaju, ale ich śnieżno-białe płatki mnie przyciągały. Były takie czyste, nieskażone, delikatne i nieświadome niczego. Takie maleńkie płatki ze zgniło-zielonymi liśćmi w kształcie serc. Zaczęłam zawijać na palec jeden z moich brązowych loków.
- Coś mam! - ryknął Potter. Triumfalnie uniósł łopatę do góry, dzięki czemu było widać jej koniuszek.
- Fałszywy alarm, to tylko deska - mruknął. Czyli natrafił już na pozostałości trumny. Gdy się obudziłam, a moja ręka odnalazła różdżkę, rozwaliłam drewnianą szkatułę jednym zaklęciem. Niestety ziemia zasypała mnie na parę dobrych minut i prawie się udusiłam. Magiczne trumny miały jedną zaletę - ciało, które się w niej znajdowała, nie rozkładało się. Zostawało w stanie nienaruszonym. Ta sztuka opierała się na Czarnej Magii - zaklęcia rzadko używano, ale było popularne wśród znanych osobistości i pyszałków. Na szczęście mnie również pochowano w ten sposób, inaczej mój powrót, by się nie udał.   
- Kop dalej, kop - powiedział jedynie chłopak. Uparcie obserwował otoczenie.
- Ale entuzjazm, Tom - warknął Wybraniec. W jego głosie dudniło zmęczenie. W głowie widziałam jego obraz - spocony, umorusany, stękający. Prawdziwa rozpacz.
- Znaleźli Rona? - odezwał się nagle brunet, którego Potter nazwał Tomem. Zapadła chorobliwa cisza.
- Nie - odparł. Jego złość i zmęczenie ustąpiło żalowi i goryczy.– Prawdopodobnie już go zabiła - dodał. Raptownie wściekłość, stała się namacalna w jego wykonaniu. Tom nie wydawał się być tym poruszony. Stał dumnie z rękoma włożonymi w kieszenie spodni. Miał na sobie białą koszulę i niechlujnie zarzuconą marynarkę - wyglądał kusząco, ale nie w moim typie. Zbyt arogancki, pożarlibyśmy się żywcem. Nawet w łóżku by nam nie wyszło - wygląda na typ uparty. Moja żądza dominacji by nas gubiła - a i trzeba by go jeszcze zabić, a szkoda. Uśmiechnęłam się złowieszczo.
- Znalazłem tabliczkę! - wrzasnął przeraźliwie Potter.
- Czekolady?
- Czy ty musisz myśleć tylko o żarciu? - Nie wyglądał na łakomczucha. Miał szczupłą sylwetkę, ale marynarka układała się na zarysowanych mięśniach.
- Dobra, pochwal się, że potrafisz czytać - odwarknął.  
- „Wsadź to do gęby, przeżuj i połknij ty pieprzony penetratorze mojego grobu!”- zacytował. Brunet pochylił się nad dziurą, którą wykopał Potter.
- No i na co czekasz? Panienka Ciemności, wydała ci polecenie - zaśmiał się. Zirytował mnie sarkazm, którym przeciekała jego wypowiedzi, ale przemilczałam to.
- Zamknij się! Chyba widzę zarys trumny! - Uderzył łopatą w ziemię. Usłyszałam dźwięk łamanego drewna.
- I co, Potter? Jej złowieszcza uroda cię onieśmieliła - prychnął Tom. Przez dłuższy czas panowało milczenie. W końcu brunet, ponownie schylił się i zajrzał do grobu.
- O, Kurwa - warknął jedynie. O, tak. Skrzynia była pusta i rozwalona.
***
Zaśmiałam się. Głośno, donośnie. Wiedział, gdzie jestem. Ten chłopak, wiedział do początku. Wyczuł moją obecność, a teraz wpatrywał się we mnie. Miał tępy wzrok, uparcie doszukiwałam się w nich strachu - ale niczego prócz niedowierzania nie było. Coś na wskroś niemocy. Obluzuje usta językiem. Pokazuje białe zęby. Karmione usta, wykrzywiają się w cyniczny uśmiech. Potter stara się wygramolić z dołu. Nie spuszczam wzroku z Toma.
- Gdzie Ron?! - Ten krzyk budzi nas z transu. Śmieję się jeszcze głośniej. Biedny Potter, myślę. Ma podartą koszulę. Błoto na twarzy. Czarne plamy na ubraniach. Włosy potargane, a cała skóra przepocona.  Wybraniec dyszał ciężko, dostrzegł mnie dopiero przed chwilą, ale uczucia buzowały w nim jak szalone. Zachichotałam.
- Nie żyje - syczę. Oczywiście nie odróżnia tego kłamstwa od prawdy. On będzie martwy - już niebawem. Pozwalam, aby Potter rzucił się na mnie z brudnymi łapami. Spadam z drzewa wraz z nim. Siada na mnie okrakiem i trzyma za szyję. Dusi, ale wciąż się uśmiecham. Boli, ale milczę.
- Nie żyje - znów syczę, ale teraz w mowie węży. Chyba mnie zrozumiał. Czułam jak mocniej zaciska ręce. Leżałam spokojnie. Przeczesywałam myśli obojga, gdy oni byli pewni, że są górą.  Zmrużyłam oczy.  Rozwarłam delikatnie wargi. No choć, przeszło mi przez myśl. Pottera, odciągnął ten chłopak, co z nim przyszedł.
- Spoko, stary, kobiet się nie bije. - Złoty Chłopiec zdawał się go nie słyszeć. Szarpał się, wił, siarczyście klnąc. Wstałam, machnięciem różdżki sprawiłam, iż moje ciuchy znów były czyste.
- Nie wyżyte dziecko- wymruczałam. - A właśnie. Potter, masz jeszcze czekoladę?
***
Zanurzyłam usta w gorzkim płynie. Bursztynowa ciecz, wypełniła mój przełyk, nieskutecznie przepijając rozum. Westchnęłam rozkosznie. W sąsiednim pokoju darł się Weasley. Powiesiłam go na żyrandolu, który wzmocniłam zaklęciem. Wisiał tak od trzech godzin, a mnie wciąż nie znudziło się, wsłuchiwanie w dzikie wrzaski. Były muzyką, piękną balladą. Widok jak z nosa cieknie mu krew. Jak krople szkarłatu, skapują na panele, pozostawiając po sobie ślad. Ponownie wzdycham. Przesiąka mnie dziwna euforia.
Tak rzadko coś mi się śniło. Sen zawsze był lekki, drażliwy, a nie tak jak dawniej - spokojny, rytmiczny, a nawet przyjemny. Stał się udręką, wiedząc, że Draco pieprzy się, z jakąś kurwą o rozumie pustaka. W takich chwilach, dziewczyna może myśleć tylko o jednym, a właściwie to fantazjować, o gorącym seksie z  obiektem „westchnień”. Kurwa, wódka źle na mnie działa - nie opija mnie, ale rozwija moją erotyczną stronę. Na szczęście Weasley, nie musi się martwić o swoje dziewictwo - jestem nawalona, ale nie chora. Za pomocą różdżki, włączyłam radio. Ostre brzmienie, zagłuszyło tego histeryka. Na czym to ja skończyłam? A tak - dziewczyna mojego pokroju może myśleć tylko o dwóch rzeczach. O zabijaniu i rozkoszy fizycznej - tą psychiczną oszczędzimy sobie. Ale żadne czyny nie są warte prawdziwych słów, prawdziwych. Bo nie ma niczego piękniejszego, niż wyznanie z głębi siebie - pff!  Zaraz się porzygam. Przyłożyłam dłoń do klatki piersiowej - tam gdzie powinno być serce. Nie było go tam, dosłownie. Diabeł musiał przypieczętować umowę. Moje serce znajdowało się po prawej, a nie po lewej stronie. Musiałam przelać dwadzieścia osiem litrów krwi, pochodzenia każdego. Z podziałem na grupy, morale, szlamy, mugoli…  Dopiero po wypełnieniu tego zadania miałam stać się naprawdę wolna. Coś za coś. Żądza, staje się jednak coraz większa. Rośnie pożądanie krwi, cierpienia - uzależnienie. Spuściłam głowę. To już nie byłam ja. Ani Hermiona Granger, ani Hermiona Riddle - nie pasowałam już do żadnej z tych postaci. Była trzecią wersją jednej osoby - najgorszą wersją.
Gdybym była szlamą….
Naprawdę tego chciałam. Tego cudownego dotyku na skórze. Pieszczot spod jego palców. Zimnego oddechu na spoconym karku. Muśnięć na bladej, nagiej skórze. Czuć żar, płynną namiętność. Całusy, rozchodzące się z każdym westchnieniem, jękiem, piśnięciem. Jego język w moim gardle. Dzikość, tak namacalną. Gorący pocałunek, który przynosi tyle szczerości, pragnienia, swobody. Poczuć to wszystko raz jeszcze. Dociekliwe dłonie na brzuchu. Twarz przyciśniętą do mojej klatki piersiowej, dłonie, obejmujące mnie ze wszystkich sił. Piękne, ale puste, pełne bólu i niezrozumienia - o odcieniu bladym, jak najbledsza szarość - jego oczy, szare oczy.
***
To było wiele. Jedna fantazja za dumę. Nawet jedna gorzka łza - ale tylko jedna, maleńka. Pojawiła się w kąciku mojego oka, a ja natychmiast ją starłam. Następne już się nie pojawiły. Bo powstała jedynie wściekłość. Była namacalna, była moja - należała po prostu do mnie. Dla mnie, nagle wszystko umilkło. W napływie myśli, rzuciłam radiem o ścianę, Weasley przeraźliwie zawył, a ja zaczęłam siarczyście przeklinać. Uspokoiłam się, gdy specjalnie wbiłam różdżkę w dłoń. Zaklęciem, zakończyłam ją ostro. Zachłysnęłam się powietrzem. Krew spływała swobodnie z ręki. Zlizałam ją językiem, pojawił się kolejny strumień - spływa swobodnie. Z kamienną twarzą weszłam do salonu. Rudy wciąż widział głową w dół.
- Jesteś straszna - żalił się. Widząc mój wzrok, zamknął się od razu. Znów byłam pusta. A strasznym tego skutkiem było wywalenie Weasleya za okno. Jego rozbryźnięte na asfalcie ciało, było niczym obraz zapełniony głębokim sensem. A miał nauczyć się sztuki latania.
***
Oparłam się o balustradę balkonu. Czy ja się naprawdę zmieniłam? Stałam się bardziej nienormalna od Hermiony Riddle? Byłam więcej, niż potworem - z tego zdawałam sobie sprawę. Miało być pięknie, może nawet kolorowo? Pode mną zbierał się tłum ludzi. Syreny policji… Ronald Bilius Weasley zakończył życie. Jako mokra plama na japońskiej ulicy w Tokio. Przeszedł mnie dreszcz podniecenia. Śmierć jest taka oczywista. Niesie ze sobą tyle realizmu, prawdy, żałosności. Żarty na obcasach. Poszłabym do kina, albo zjadła sernik z bakaliami. Cóż za cudowna żenada. Ciekawe jak szybko zidentyfikują ciało…
***
Nie wiem, co się ze mną dzieje. W przeciągu ostatnich dwunastu godzin zabiłam już trzy osoby, ach i byli to menele z ulicy. Lepiej, żywcem ich zadźgałam tępą różdżką. To tak jakbym kazała Krzywołapowi aportować patyk.  Zaraz, zaraz, czy ja o czymś nie zapomniałam? Mój kot. Mój kot o karmelowej sierści, dzikich ślepiach, grubym cielsku i leniwym usposobieniu. Załamałam ręce, był w posiadłości Malfoya…Szlag człowieka szczeli. Ja nie wiem, co to za fatum. Przecież, jak natrafię na tą łajzo-fretkę, to zajebię. Już nie mówiąc o tym pustaku - jego żonci. Zabiłabym zdzirę, gdyby była tego warta. A sposobów jest milion…
Zamknąć dziwkę w katakumbach pod Paryżem i niech, kurwa podziwia labirynt.  Albo niech jej Smoczek odgryzie język przy pocałunku, albo szyję przy pieszczotach. Można też przywalić z łokcia w szczękę, ochlać i zwalić ze schodów - równie pijana fretka mogłaby ją zdeptać żywcem. Albo lepiej, nasłać na nią Hagrida na motorku - subtelnie i z klasą. Zadźgać patykiem i rzucić krasnoludkom na pożarcie.  Najlepiej jednak, byłoby, gdyby Voldzio zza światów zrobił jej serię wstrząsów piorunem. Ach, ta moja wyobraźnia.
Co ja to miałam zrobić? A, zabrać kota, ale to zaraz.
***
Udałam się na nocną przechadzkę po Hogwarcie. Niebywale ciężko było mi włamać się na teren szkoły, ale udało mi się to szczęśliwym trafem. Była trzecia w nocy i panował spokój. Pojedyncze obrazy pochrapywały, a inne zagłębione były w cichym śnie. Duchów również nigdy nie było. Podłoga wydawała ciche odgłosy, zatrzymałam się przy jednym z portretów założycieli szkoły. Salazar za młodu był bardzo przystojny. Świetny przykład prawdziwego arystokraty. Mężczyzna obudził się, stałam naprzeciwko niego. Posłała mi uśmiech godny czysto krwistego czarodzieja. Skinęłam głową i również pokazałam swój wredny uśmieszek. Szłam wolno, raczej niespiesznie. Będąc coraz bliżej gabinetu Minerwy, słyszałam przytłumione szepty. Za filarem stała dwójka nastolatków. Jakieś szesnaście lat. Słysząc odgłosy, mogłam stwierdzić, że się tam pieprzą, a nie żegnają na noc. Z zawiścią do nich podeszłam.
- A kuku - zaszczebiotałam. Rzuciłam na nich zaklęcie wyciszenia i unieszkodliwiłam - ich miny byłby bezcenne.
Stojąc przed gabinetem żelaznej dziewicy, zachichotałam. Musiałam bawić się różdżką dłuższą chwilę. Gabinet był dobrze strzeżony. Drzwi ustąpiły, ale musiałam być ostrożna. Za kamienną ścianą znajdowały się drzwi do sypialni staruchy. Klucz musiałam znaleźć szybko.
***
Będąc tu ostatnio, odkryłam, że gabinet Sewerusa wciąż istniał. Został zamknięty na zwykły mugolskie klucz i zabezpieczony, żeby nie dało się go otworzyć żadnym zaklęciem - dobre, ale jeśli wiesz, o co chodzi, to jesteś górą. Podejrzewałam, że pomieszczenie było w nienaruszonym stanie wraz z kurzem. W głowie coś mi podpowiadało, że woźny znalazł już spetryfikowaną dwójkę. Dyrektorka mogła się tu pojawić w każdej chwili, a ja musiałam zwędzić eliksir, który Snape musiał ukryć w moim pokoju. Musiałam go, kurwa mieć. Nawet za cenę życia, wolności.
***
Zniknęłam w płomieniach zielonego ognia, gdy grono nauczycielskie wkroczyło do gabinetu. Pomachałam im entuzjastycznie dłonią i zniknęłam. W prawdzie nie byłam pewna daty ważności proszku Fiuu, ale zaryzykowałam. Zanim się rozpłynęłam, dostrzegłam również twarz Nevilla Longbottoma - i przypomniała mi się Nagini. Moja biedna, kochana Nagini. Skurwiel za to odpowie.
W każdym bądź razie, wywar, który ważyłam już w japońskim hotelu miał być gotowy za siedem godzin. A Krzywołap wciąż był u fretki. Zacisnęłam pięści. Dochodziła piąta rano. Kot powinien być jeszcze w domu - zwykle wybierał się o świcie po zdobycz, krążył przeważnie wokół domu, ale z tym zwierzęciem zawsze jest jakiś problem.
Na dworze padał deszcz. Gęste krople, uderzały o moje ciało. Włosy pofalowały mi się jeszcze bardziej i przyległy do mojej twarzy. Robiło się coraz jaśniej, ale słońca dalej nie mogłam dostrzec na horyzoncie. Moje buty uderzały o chodnik,  obcasy wydawały swój naturalny odgłos. Płaszcz przemókł, a biała bluzka pod spodem, przylepiła się do mojego ciała. Jeansy również nie były miłe w dotyku. Z łatwością włamałam się do posiadłości Malfoya -  ta droga już mi zbrzydła. I jak tu nie zwariować?
***
Mój śliczny, rudawy kotek siedział na jego kolanach. Draco miał zamknięte oczy, niewiele się zastanawiając, ruszyłam w ich kierunku. Krzywołap, bacznie mnie obserwował ślepiami. Zamruczał, gdy delikatnie ściągnęłam go z blondyna. Wbił pazurki w moją bluzkę i łapczywie się we mnie wtulił. Był gruby i ciężki, ale wciąż kochany i tylko mój.
- Tak za tobą tęskniłam - wyszeptałam do kocura. Jego futro było ciepłe i miłe w dotyku. Pachniał Londynem i deszczem. Spojrzałam na szarookiego. Oddychał spokojnie, nieświadomy niczego. Podeszłam bliżej. Nie mogąc się oprzeć, puściłam kota i nachyliłam się nad nim. Musnęłam ustami jego zimne wargi. Po moim ciele, rozprowadzać się zaczęła fala gorąca. Dłonią przejechałam po jego blond czuprynie. Nagle silne ręce oplotły mnie i przyciągnęły do siebie łapczywie. Przylgnął do mnie i pogłębił pocałunek.

Brak komentarzy: